Leon
Smutek, depresja, żal. Te trzy słowa idealnie opisujące moje uczucia tego dnia. Tamtego dnia.
4 lata temu, dokładnie 17 lipca 2010 roku. Godzina 16:04. Tę datę pamiętam do tej pory
i zapamiętam do końca mojego życia. Na zawsze.
Smutek.
Nie wiesz jak długo musi trwać, ani jak bolesny musi być, żebyś po wielu tygodniach nie mógł uronić ani jednej łzy. Nie dlatego, że nie ma się sumienia czy duszy. Dlatego, że już popłynęła ich niezliczona ilość, która spokojnie mogłaby zapełnić cały kubek do herbaty.
Depresja.
Nie wiesz jak to jest, kiedy nie masz co zrobić ze swoim życiem. Gdy już nie ma ono sensu. Chcesz z nim skończyć. Pragniesz tego jak niczego na świecie. Ale nie możesz tego zrobić. Jest osoba, która cię potrzebuje. Która bez ciebie sobie nie poradzi. Która po prostu cię kocha.
Żal.
Nie wiesz ile musi trwać, żebyś zapomniał kiedy w ogóle się zaczął. Ale żal do kogo? Do losu? Do choroby? Do siebie? A wszystko zaczęło się zwyczajnego dnia, który miał być jak każdy inny…
Violetta była w ciężkim stanie. 6 lat po narodzinach naszej jedynej córeczki- Diany, stwierdzono u niej nowotwór mózgu. Wykryto go wcześnie, więc mieliśmy nadzieję, że z tego wyjdzie.
Ale jak to mówią; nadzieja matką głupich.
Pomimo chemioterapii i dużych środków finansowych wydanych na operacje udało nam się kupić to, co było dla nas i dla niej najważniejsze- czas. Czas, który chociaż pozwolił jej odejść w spokoju. Dzięki, któremu mogła te ostatnie dni życia spędzić w gronie najbliższych. Czas dzięki któremu po raz ostatni mogłem zobaczyć jej piękne, piwne, głębokie jak ocean oczy, długie, czasami w nieładzie, lecz dalej cudowne włosy i pełne, zazwyczaj pomalowane czerwoną szminką usta, które tak bardzo pragnąłem choć jeszcze raz pocałować.
17 lipca 2010
Tego dnia, jak każdego innego od razu po pracy poszedłem do szpitala z bukietem czerwonych róż. Tak bardzo je uwielbiała. Diany nie zostawiłem samej w domu. Miała dopiero 6 latek. Zazwyczaj oddawałem ją pod opiekę moich rodziców. To okropne, ale nie chciałem, żeby zobaczyła własną matkę… Chciałem ochronić ją przed cierpieniem, ale zdałem sobie sprawę, że od niego nikomu nie uda się uciec. Jednak tamtego popołudnia coś mnie tchnęło, żeby zabrać ją ze sobą. Wiedziałem, że Violi nie zostało już tak wiele czasu, a dziewczynka powinna spotykać się z nią dopóki jeszcze może ją zobaczyć…
Wysiadłem z samochodu szybkim i zwinnym ruchem chwytając krwistoczerwone kwiaty. Otworzyłem tylne drzwi i biorąc córeczkę na ręce uwolniłem ją z objęć dziecięcego fotelika. Z pozytywnym nastrojem wkroczyłem do szpitala wraz z istotą, która dzielnie trzymała moją dłoń.
Nie wiedziałem, że będzie to najgorszy dzień w moim życiu.
Numer sali pamiętałem jak własne imię- 1.17. Szybkim krokiem wraz z 6-latką pokonywaliśmy kolejne stopnie schodów i mijaliśmy poszczególne gabinety, aż w końcu stanęliśmy przed siedemnastką. Ku mojemu zaskoczeniu nie było tak spokojnie jak zawsze; pielęgniarki biegały od sali mojej żony do innych pomieszczeń, lekarze porozumiewali się ze sobą, a tempo pracy jakby wzrosło o 200%. Nie rozumiałem co się dzieje. Chciałem za wszelka cenę dowiedzieć się, o co chodzi, ale po wielokrotnych pytaniach nie dostawałem żadnej znaczącej odpowiedzi. ,,Proszę czekać” to jedyne słowa, które wymówił jeden doktor. Pełny presji i zdenerwowania zająłem miejsce na krześle obok drzwi. Czekałem. Obok mnie usiadła Diana, która od czasu do czasu machała swoimi małymi, ale zgrabnymi nóżkami pytając o mamę.
Nie umiałem jej odpowiedzieć.
Po kilku kwadransach jeden z lekarzy wyszedł z pokoju, ale nie miał dla mnie dobrych wieści. Wręcz przeciwnie- te słowa wstrząsnęły mną do tego stopnia, że nie potrafiłem wypowiedzieć ani słowa.
-Pan Leon Verdas?-spytał doktor w średnim wieku równocześnie poprawiając okulary na nosie.
-Tak, to ja. Mogę wiedzieć co się dzieje z moją żoną?!- niemalże krzyknąłem już nie panując nad emocjami.
-Mam złe wiadomości. Obawiam się, że z pańską żoną może nie być najlepiej…-przeciągnął ostatnie zdanie równocześnie zapisując coś w swoim zeszycie.
-Jak to? Proszę nie owijać w bawełnę! Co się do jasnej cholery tutaj dzieje?!- poczułem na sobie zmartwione oczy mojego dziecka.
-Zostało jej już niewiele. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić ile konkretnie.-spojrzał mi prosto w oczy.-Możliwe, że zaledwie kilka godzin.-po tych słowach moje serce stanęło. Miałem wrażenie jakby wszystko zamarło. Jakby czas stanął w miejscu. Traciłem kontakt z rzeczywistością. Moja głowa ciągle odtwarzała tylko te 2 słowa ,,kilka godzin”. Nie byłem w stanie nic powiedzieć.- Może się pan z nią zobaczyć.-dopiero teraz odzyskałem świadomość.
Błyskawicznie otworzyłem drzwi pokoju nr. 17. Krótko rzuciłem do Diany ,,Poczekaj tutaj grzecznie” i wszedłem do pomieszczenia. Nie zwracałem uwagi na ściany w kolorze jasnego błękitu, na niezbyt przyjemny zapach oraz przerażające rurki, które podtrzymywały przy życiu 27-latkę. Liczyła się tylko ona. Tylko jej w tym momencie potrzebowałem.
-Kochanie…-usiadłem na krawędzi szpitalnego łóżka i chwyciłem ją za rękę. Ona uśmiechnęła się na mój widok i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem jej na to. Zamknąłem je w ten urokliwy sposób, który można nazwać pocałunkiem.
-Zostało mi już niewiele czasu…-stwierdziła, a jej wargi momentalnie wykrzywiły się tworząc grymas cierpienia i bólu.
-Nawet tak nie mów!- poczułem jak łzy napłynęły mi do oczu, ale nie mogłem im pozwolić wypłynąć. Nie chcę, żeby Violetta cierpiała jeszcze bardziej z powodu mojego płaczu.
-Ale to prawda Leon! Nic nie możemy na to poradzić. Proszę, poproś Dianę na chwileczkę.-zrobiłem tak jak chciała. Już po chwili Diana była ściskana przez słabe, ale jakże kochające i pełne miłości objęcia.
-Córeczko, słuchaj się tatusia, nawet jakbyś myślała, że nie ma racji. On zawsze będzie chciał dla ciebie jak najlepiej.- malutka kiwnęła główką.- I zawsze rób to, o co cię poprosi. I pamiętaj, ja zawszę będę niedaleko.
-Dobzie mamusiu. Kocham cię.
-Ja ciebie też. Najbardziej na świecie.- z oka Violi poleciały dwie pojedyncze łezki, ale ona je szybko otarła. Przytuliła najmocniej jak tylko potrafiła naszą córkę.
Odprowadziłem Dianę do krzesełka, na którym jeszcze jakieś 5 min temu siedziała. Przekroczyłem próg drzwi i zatopiłem moje dłonie w palcach szatynki, na której tak bardzo mi zależało.
-Leoś...- zaczęła, a ja uważnie przysłuchiwałem się jej słowom.- Chcę abyś wiedział, że zawsze byłeś, jesteś i będziesz moim całym światem. Zawsze będę blisko ciebie, nawet jeśli nie będziesz umiał mnie dostrzec…- w tym momencie linie na szpitalnym urządzeniu stały się proste, a wysoki dźwięk urządzenia ciągnął się i ciągnął wypełniając całe pomieszczenie. Jej puls zamarł na zawsze, a oczy zamknęły się i uroniły ostatnie łzy. Odeszła.
ten sam dzień, godzina 2:00
Chciałem zasnąć, lecz nie potrafiłem. Patrzyłem w sufit cały czas odtwarzając w głowie wspomnienia ostatniego dnia i jej ostatnie słowa- ,,Zawsze będę blisko ciebie, nawet jeśli nie będziesz umiał mnie dostrzec”. Chciałbym, żeby to była prawda. Chciałbym być silny, nie pozwalać spływać łzom po policzkach, lecz nie potrafię.
W pewnym monecie usłyszałem muzykę jakby wydobywającą się z salonu. Podniosłem się, a podczas schodzenia po schodach dźwięki stawały się coraz głośniejsze. Gdy znalazłem się w salonie uświadomiłem sobie, że to piosenka ,,Podemos”, którą tak bardzo uwielbialiśmy razem śpiewać. Verdas, oszalałeś. Podszedłem do radia, aby je wyłączyć, lecz muzyka wcale nie pochodziła od tego urządzenia. Zgłupiałem.
Udałem się do łazienki, aby przemyć twarz wodą. Podniosłem wzrok, aby przeglądnąć się w lustrze, lecz było ono zaparowane. Dziwne, przecież się dziś nie kąpałem. Zacząłem przecierać je ręcznikiem, aby pozbyć się pary. Przejeżdżałem ścierką po całej jego powierzchni, aż natchnąłem się na małe serduszko narysowane jakby palcem w górnym rogu lustra. Wtedy uświadomiłem sobie, że piosenka i para to nie przypadek.
poniedziałek, 14 grudnia, rok 2015
Spojrzałem na wyświetlacz czarnego smartfona. 7:03. Kurwa, zaspałem. Już o 7:30 muszę być w pracy. Jakiej pracy? Nie, nie chodzi o śpiew, taniec ani cokolwiek z tym związane. Tak naprawdę moja kariera, o ile tak można to nazwać, skończyła się wraz z ukończeniem Studia. Miałem plany na przyszłość, oczekiwania, marzenia… Teraz nic z nich nie zostało. Niby jest bardzo dobra praca w prestiżowym biurze, są pieniądze, za które można kupić tak wiele rzeczy, ale nie ma najważniejszego. Nie ma tej radości jaką dawało mi choć kilka minut gry na keyboardzie czy gitarze. Nie ma tych wspólnie spędzonych chwil z przyjaciółmi, z którymi jeszcze zaledwie jakieś kilka lat temu byłem tak blisko. Nie ma najważniejszej osoby- Violetty. Dziewczyny, która każdego dnia, kiedy zaczynałem wątpić powtarzała mi: ,,Dasz radę, nie możesz się poddawać. Nie możesz rezygnować z tego, co tak bardzo kochasz.”. Nie chciałem z niej rezygnować. Teraz wcale nie chodzi mi o muzykę tylko o nią- zwykłą dziewczynę, która pewnego dnia okazała się niezwykłą. Chciałem skończyć ze swoim życiem. Chciałem pewnej nocy skoczyć z mostu i skończyć tą wiecznie ciągnącą się mękę, lecz uświadomiłem sobie, że nie mogę być egoistą. Mam dla kogo żyć. Dla tej jednej małej kruszyny, która tak bardzo mnie potrzebuje. Nie dałaby sobie beze mnie rady. Straciła już mamę, nie chcę pozbawiać jej też ojca.
-Diana, szybko obudź się!- usiadłem na jej łóżku gładząc ją po główce. Mimo, że byłem zdenerwowany w pośpiechu wiążąc krawat, to nie potrafiłem na nią krzyczeć- wiedziałem, że to byłby akt okrucieństwa z mojej strony.
11-latka widząc mój pośpiech starała się szybko doprowadzić się do ładu- przeczesywała swoje włosy niemalże tak szybko jak umiała. Kuchenny zegar wskazywał godzinę 7:18 gdy kończyliśmy jeść śniadanie. Tego ranka tempo wzrosło o 200 % tak jak tamtego dnia, którego tak bardzo nie chciałem pamiętać. Szybkim ruchem zabrałem kluczyki do samochodu razem z Dianą pokonując drogę dzielącą nas od czarnego BMW. 7:22. Szybciej, szybciej, szybciej.
Myśl ogromnie ważnego spotkania biznesowego przysłoniła mi to, co powinno być dla mnie najważniejsze- życie. Koła samochodu umiejętnie przesuwały się po śniegu. Szybkość pojazdu z sekundy na sekundę wzrastała. Auto pędziło bez opamiętania, ale przyszedł moment w którym wreszcie musiało się zatrzymać. Nie zauważyłem na małej, pobocznej uliczce, którą w tej chwili przemierzaliśmy cienkiej warstwy lodu. Auto oszalało. Gdy poślizgnęło się na lodzie zaczęło obracać się w tak szybki i niebezpieczny sposób, że w końcu zetknęło się z wielkim dębem stojącym nam na drodze. W powietrzu zawisł przeraźliwy pisk opon i dziecięcy krzyk Diany, a ja chyba straciłem świadomość. Umarłem?
Nie mam pojęcia co się teraz dzieje. Stoję jakby obok samochodu widząc całe miejsce zdarzenia- porysowaną maskę samochodu, rozbitą szybę i okazałe drzewo, które stało się śmiertelnym. Podchodzę bliżej samochodu i dostrzegam ranną Dianę, z której głowy powoli płyną pojedyncze krople czerwonej substancji. Nie, nie, nie. Ona nie może umrzeć. Za mało życia jeszcze przeżyła. Nie może. Obracam głowę nieco w prawo i widzę nieprzytomnego szatyna. Głowę i obie ręce oparte ma o kierownicę, a jego włosy pokrywa niemała ilość krwi. Dopiero po chwili dociera do mnie, że tym mężczyzną jestem ja.
Chcę coś zrobić- otworzyć drzwi, zadzwonić po pomoc, cokolwiek, ale zaczynam się unosić. Nie wiem jak to w ogóle może się dziać; to przeczy prawom fizyki. Pff, śmieszne, jeszcze jakby śmierć obchodziła fizyka. Jestem już na tak dużej wysokości, że nie zauważam nic innego jak błękitny kolor otaczający mnie ze wszystkich stron. Co jest grane? Po chwili rozglądania się wokoło spostrzegam osobę podążającą w mym kierunku. Violetta?
-Leon…- wypowiada te jedno słowo tak jak kiedyś- z powagą, wdziękiem, miłością. Tak, to na pewno ona.
-Violu!- podbiegam do niej i pragnę ją przytulić, lecz staje się to niemożliwe. Moje ręce przenikają przez jej ciało uniemożliwiając mi zbliżenie się do niej.- Jesteś…- usiłuję spytać, ale mi przerywa.
-Tak, jestem duchem.- muszę spytać o tyle rzeczy. Dostrzega tą ciekawość i zaskoczenie, od razu wie o co mi chodzi.- Nie ma teraz na to czasu, Leon. Musisz wrócić tam na dół, do Diany. Nie możesz się teraz poddać.- uśmiecham się smutno na jej ostatnie słowa. Już tyle razy je powtarzała.
-Ale ja CHCĘ się poddać! Nie zdajesz sobie sprawy jak beznadziejne stało się moje życie po Twojej śmierci. Cały czas myślałem. O nas. Teraz nie zmarnuję tej szansy. Ja tylko pragnę być z tobą, niczego innego mi nie potrzeba. - nie kłamałem. Tak rzeczywiście było. Chciałem tylko jej dotyku, pocałunku. Jej miłości.
-Kochanie… Wiem, że jest trudno. Zdaję sobie z tego sprawę. Ale Diana cię potrzebuje. Błagam, nie bądź egoistą. Pomimo jej ciężkiego stanu, przeżyje. A jeśli ona przeżyje, a ty umrzesz to zostanie oddana do domu dziecka. Nie chcesz tego. Musisz do niej wrócić. - spoglądała na mnie ze smutkiem i troską, a ja powoli przyswajałem wypowiedziane przez nią słowa. Miała racje. Nie mogłem opuścić Diany. Nie mogłem jej oddać do domu dziecka. Ona sobie na to nie zasłużyła.
-Dobrze, wrócę do niej. Tam do tego szarego, smutnego świata.- zastanowiłem się chwilę zanim wypowiedziałem następne słowa.- Ale pocałuj mnie. Ostatni raz. Tylko tego żądam.- spojrzała na mnie ze współczuciem. Doskonale wiedziała jak cierpię. Ona zresztą też cierpiała. Widziałem to w jej oczach. Nie odezwała się ani słowem. Nie wiadomo jak, nie wiadomo jakim sposobem- ożyła.
Dotknęła obydwiema dłońmi moje zaczerwienione policzki. Zbliżyła swoje usta do moich, aż w końcu nasze wargi się zetknęły. Włożyła w ten pocałunek całe swoje serce. Było nam tak dobrze jak jeszcze za tych pięknych młodzieńczych, beztroskich lat, gdy jeszcze nie musieliśmy się troszczyć o przyszłość. A potem odsunęła swoje usta od moich, a świat znów stracił barwy. Odeszła. Tym razem już na zawsze.
I to już ostatnia praca, zwycięska, dziewczynie należą się wielkie brawa. :) Czy wy zawsze musicie wysyłać mi coś, przez co się rozpłaczę, pff.
Zaraz będziecie mówić, że jestem dziwna, bo wszystkie trzy prace są o tematyce śmierci czy smutku, włącznie z moim opowiadaniem. I macie rację, bo jestem, ale kocham ten temat, sama nie wiem dlaczego.
Widzimy się jutro z rozdziałem! :)
Coś się zepsuło po połowie :/
OdpowiedzUsuńUgh, tak to jest jak się współpracuje z bloggerem. :/ Nie spojrzałam, czy wszystko okej, bo się spieszyłam. Ale już naprawiłam, dziękuję. :)
UsuńI jak tu przy takich opowiadaniach powstrzymać łzy ??? I co tu wiele pisać po prostu wspaniały ;-)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuje za słowa uznania! Dziękuję, że przeczytałaś :) (tak, Iga Łakoma to ja, ale tylko do maila posługuje się moim prawdziwym nazwiskiem XD )
UsuńJezu.... Piękne! Piękne! Piękne! Nie mam więcej słów !
OdpowiedzUsuńNo cóż, pierwsze miejsce raczej zasłużone. Gratuluję!
OdpowiedzUsuńHej. Dodasz dzisiaj rozdział? :D wesołych świąt :D
OdpowiedzUsuńJezu popłakałam się naprawdę ! Ta scena z wypadkiem przypominała mi film "Zostań jeśli kochasz" Zasłużyłaś na pierwsze miejsce ! Oby tak dalej ! Trzymam kciuki ;)
OdpowiedzUsuńLaura;33
Jejku cudowny tylko szkoda że każdy tak tragicznie się kończy
OdpowiedzUsuńzrobiłaś go tak strasznie realistycznie gratulacje i jakbyś miała chęć do zajrzyj do mnie i oceń :)
Pozdrawiam
<3333
AAA właśnie tu link
OdpowiedzUsuńhttp://scisletsjnesekretyviolettycastillo.blogspot.com/ Serdecznie zapraszam do oceniania bo dopiero zaczynam i chciałabym wiedzieć czy chociaż trochę się nadaje :D
Będzie dzisiaj następny rozdział?
OdpowiedzUsuńJaki cudny...
OdpowiedzUsuńPłacze... Ja płacze... Nigdy mi się to nie zdarzyło z takiego powodu...
Ze wzruszenia....
Kocham tą pracę... Na prawdę....
Jeżeli masz bloga to go znajdę.... Obiecuje ;*
Kocham.
Crazy ;*
Bloga nie mam, ale za to mam wattpad'a, na którym znajdziesz opowiadanie/książkę o losach dwóch studentów, którzy pomagając sobie rozwiązać swoje problemy zakochują się w sobie nawet o tym nie wiedząc: http://www.wattpad.com/myworks/35970390-stay-forever-pl . Jeszcze mam drugą pracę, ale tym razem to w 100% opowiadanie, które piszę razem z kuzynką. Fanfiction, dopiero co zaczęłyśmy. Drugą część opowiadania planujemy zrobić bardziej ,,kryminalnie" : http://www.wattpad.com/story/34559768
UsuńUmarłam ! ♥
OdpowiedzUsuńEhh... Po prostu piękne.
OdpowiedzUsuń