piątek, 28 lutego 2014

22. ~ Mimo wszystko będę tylko twoją księżniczką

                W pokoju szatyna rozległ się dźwięk telefonu. Chłopak podniósł go z biurka i odebrał. 
                - Leon, mógłbyś przyjechać? Mamy napisać piosenkę dla Pablo na jutrzejszą lekcję, a nawet nie zaczęliśmy… - usłyszał zagłuszony głos Maxiego w słuchawce. 
                - Pewnie, za chwilę będę - uśmiechnął się do siebie i rozłączył. Poszedł do swojej łazienki. Uczesał włosy, przemył twarz i poszedł do pokoju po inna koszulkę. - Mamo! - zawołał szatyn
                - Tak? - weszła do pokoju syna kobieta.
                - Mamo! Ja się przebieram! - krzyknął Leon stojący bez koszulki na środku pokoju. 
                - Jakie mój mały synek ma mięśnie! - złapała go za przedramię. 
                - Mamo, proszę cię… - powiedział błaganie. - Nie dość, że widzisz mnie bez koszulki to jeszcze takie coś? - odsunął się.
                - Dobrze, dobrze - usiadła na łóżko. - Po prostu rzadko widzi się taką klatę - zaśmiała się, a chłopak popatrzył na nią groźnie. - Dobra, poddaję się! - uniosła ręce. - Co chciałeś? - rzuciła synowi koszulkę, której najwyraźniej szukał.
                - Powiedzieć ci, że wychodzę - zapinał guziki koszuli. - Jadę do Maxiego, musimy napisać z chłopakami piosenkę na jutro.
                - Jak to jedziesz? Tata zabrał auto - oznajmiła kobieta. - Nie. Nie pojedziesz motorem - powiedziała i pogroziła synowi palcem.
                - Mamo no proszę… - siadł obok swojej rodzicielki.
                - Dobra, spadaj - uśmiechnęła się. Popatrzył na nią dziwnie. - No leć, zanim się rozmyślę - pocałowała syna w policzek i razem wyszli z pokoju. 

                Jechał motorem do Maxiego. Zastanawiał się czy nie podjechać do Violetty. Przecież nigdzie mu się nie spieszy, piosenkę zdążą napisać do wieczora. No ale tak… Ona jest z tym całym Marco. Niby to był jego przyjaciel, ale on nie chce mieć z nim nic do czynienia. „Ale co mnie to interesuje, Violetta to moja przyjaciółka. No ale jednak ją kocham… Do cholery, jakie to chore…”
                Zamyślił się, a po chwili zrobiło mu się ciemno przed oczami.


                Z głębokiego snu Violettę wyrwał dźwięk telefonu. 16.57. Zasnęła przy kończeniu kolejnego rysunku w pamiętniku, przedstawiającego ją i… Leona.
                Spojrzała na wyświetlacz - nieznany. Mimo wszystko odebrała połączenie, lecz to, co usłyszała w słuchawce nie było zadowalające. Po chwili rozłączyła się i położyła trzęsącymi się dłońmi telefon na biurko, a w oczach pojawiły się łzy. Przez moment stała na środku pokoju w bezruchu, jednak po ułamku sekundy gwałtownie zerwała się z miejsca i zbiegła na dół po schodach i weszła do gabinetu ojca.
                - Tato, zawieziesz mnie do szpitala? Leon miał wypadek! - powiedziała z zaszklonymi oczami.
German wstał z fotela, zgarnął po drodze marynarkę z wieszaka i razem z Violettą wyszli z domu.
                - Dziękuję, jesteś kochany! - krzyknęła i wbiegła do samochodu. 
                Po chwili byli już na miejscu. Dziewczyna szybko pobiegła w stronę recepcji szpitala.
                - Przepraszam, w której sali znajduje się Leon Verdas? - zapytała pielęgniarki siedzącej za biurkiem.
                - A kim pani jest?
                - Jego… dziewczyną - skłamała. Zrobiłaby wszystko żeby tylko dowiedzieć się co mu jest i być blisko niego.
                - Ach… Sala sto piętnaście, drugie piętro - kobieta uśmiechnęła się życzliwie, a Violetta ruszyła w stronę schodów. Nie ma czasu żeby czekać na windę. „Sto piętnaście, sto piętnaście…” - te dwa słowa krążyły ciągle po jej głowie. Wreszcie znalazła wyznaczoną salę. Wyszedł z niej lekarz. Jego mina nie wyrażała za wiele, ale jedno było pewne - chyba nie jest dobrze. - Panie doktorze, co z nim?
                - Jego stan jest stabilny, wszystko w porządku, jednak jak na razie jest nieprzytomny. Za kilka godzin powinien się wybudzić - powiedział na jednym wdechu. Violetta uśmiechnęła się w duchu i zapytała:
                - Można do niego wejść?
                - Oczywiście, tylko nie na długo - odpowiedział i odszedł. Szatynka lekko nacisnęła na klamkę od sali. Bała się wejść. Bała się go zobaczyć w takim stanie… Powoli przekroczyła próg pokoju i podeszła do jego łóżka.
                - Leon… - złapała go za dłoń. - Jesteś głupi, wiesz? Od dzisiaj zero motorów. Zero. Nie chcę żeby znowu coś ci się stało… Hah, mówię jakbym była twoją żoną… Chciałabym. Ale tak nie jest i pewnie nie będzie. Bo znowu wszystko zepsułam… I ten wypadek to pewnie też przeze mnie, co? - zaśmiała się lekko i położyła głowę na jego ramieniu.

Kilka godzin później…

                Było już po 21.00, jednak Violetta nadal siedziała przy łóżku szatyna. Na dworze powoli robiło się już ciemno i chłodno. Nie chciała go opuszczać, póki się nie wybudzi. Siedziała tam zmęczona i głodna, ale dla niego jest w stanie zrobić wszystko.
                Zdziwił ją fakt, że Francesci nadal nie było, nawet nie zadzwoniła. Mimo, że zerwali kilka dni temu, nadal ich relacje były bliskie. Natomiast Marco miał się za chwilę zjawić.
                - Leoś, kochanie… Błagam cię, już kilka godzin minęło, zrób to dla mnie i obudź się… Proszę… - dziewczyna była już bliska płaczu.
                - Jestem… - mruknął brunet niemalże obojętnie. Usłyszał ostatnie zdania wypowiedziane przez Violettę. Poczuł ukłucie w sercu. Doskonale wiedział, jak bardzo dziewczyna kochała Leona i że nigdy nie będzie dla niej kimś takim jak szatyn. Wziął głęboki wdech, ale nic nie pozwalało mu uśmiechnąć się, choćby dla jej dobra.
                - Cześć… - szepnęła Viola, domyślając się, co się przed chwilą stało. Nie chciała ranić Marco, kochała go, ale Leona kochała bardziej. Przynajmniej tak jej się wydawało. Zresztą, niczego nie była już pewna.
                - Powinnaś iść do domu - oznajmił, ale gdy zobaczył grymas na jej twarzy, postanowił zadać pytanie i udawać, że nic wcześniej nie powiedział. - Co mówią lekarze?
                - Cóż, podobno jest coraz lepiej. Chciałabym żeby szybko się obudził…
                - Tak będzie - kolejne ukłucie.
                Violetta odwróciła się w stronę szatyna i dotknęła jego dłoni szlochając. Po chwili poczuła, że coś ściska jej palce. Uniosła głowę i uśmiechnięta spojrzała na budzącego się Leona.
                - Jak dobrze, że się obudziłeś! Już myślałam, że minie wieczność zanim...
                - Nie martw się - zebrał w sobie wszystkie siły, by wypowiedzieć to zdanie. Był bardzo osłabiony. Ścisnął jej dłoń i przejechał po niej palcami. W sali rozległo się chrząknięcie bruneta.
                - Jak… się czujesz?… - zapytał artykułując każdą głoskę.
                - Marco. Cześć. Jak widzisz… - odpowiedział szatyn.
                - Słuchaj, Verdas, chciałem… Chciałem cię przeprosić - nie wiedział, czy naprawdę chciał, czy zrobił to pod wpływem uczuć do Violetty. Była dla niego najważniejsza, to pewne. - Ja wiem, że ciebie i Violę łączy coś szczególnego, nie powinienem się denerwować z tego powodu, bo wiem, że nic na to nie poradzę… - westchnął. - I obiecuję, że już więcej nie spojrzę na Fran - dodał, by odsunąć od siebie przykre myśli.
                - Doceniam to. Ja też przepraszam. Violetta to twoja dziewczyna, a ja… Sam wiesz - odpowiedział cicho pokasłując.
                - Jasne… Tak więc, zgoda? - brunet zdobył się na uśmiech.
                - Oczywiście.


                Wysoka blondynka wraz z przystojnym brunetem siedziała przy stoliku w pięciogwiazdkowej restauracji.
                Jej ściany miały przyjemny odcień romantycznej czerwieni, a gdzieniegdzie widniały namalowane różnorodne kwiaty. Firanki na oknach były czarno-czerwone, związane przy ramie okien i przypięte do ściany. Na stolikach zostały rozłożone duże, beżowe obrusy, a na nich postawione były drobne, lecz wysokie wazony w których można było ujrzeć piękne konwalie.
                - Ludmi… Nie śpij - zaśmiał się i pstryknął palcami przed jej oczami.
                - Przecież nie śpię - odpowiedziała smętnie i wbiła wzrok w pusty już talerz.
                - Dobra, widzę, że niezbyt ci się tu podoba. Idziemy na spacer? - zapytał z uśmiechem podając jej rękę.
                Na zewnątrz było ciepło, a słońce delikatnie otulało skórę ciepłymi promieniami. Na wysokich, zielonych drzewach siedziało wiele ptaków, które razem tworzyły kolorową orkiestrę.
                - Teraz pasuje, moja księżniczko? - spojrzał na nią swoim czarującym wzrokiem, którego nie zauważyła, lub nie chciała zauważyć… - Ludmiła, co się znowu dzieje? Jest tak od dłuższego czasu, a ty nie chce nikomu nic powiedzieć. Nie ufasz mi?…
                - Oczywiście, że ci ufam. Jak możesz myśleć, że jest inaczej? Mówię ci o wszystkim, tylko…
                - … nie o tym - dokończył za nią. - Ostatnio też coś było nie tak, nie powiesz mi, że nie. I nie powiedziałaś mi, co się stało…
                Był zły, że go okłamuje na każdym kroku, i że za każdym razem unika tego tematu. Przecież on za wszelką cenę stara się jej pomóc, by nigdy nie była smutna, zwłaszcza z jego powodu. Chciałby codziennie widzieć, jak na jej twarzy gości ten piękny uśmiech.
                - Nie do końca o to chodzi… Po prostu to jest sprawa innego rodzaju, która nigdy nie wyjdzie poza mój dom. Nie mam ochoty zupełnie nikomu o tym mówić, ale za niedługo wszystko minie i będzie dobrze. Jak wcześniej. Zaufaj mi… - wytłumaczyła, po czym spojrzała mu w oczy i przytuliła się do jego szczupłego, i wysportowanego ciała.
                - No dobra… Ale po prostu się martwię, że jednak coś jest nie tak, jak powinno… Zawsze byłaś taka pogodna, radosna. Nawet jak coś się działo. A teraz ciągle chodzisz smutna i przygnębiona. Nawet ja nie potrafię ci poprawić humoru. Ale skoro tak chcesz… to powiesz, kiedy będziesz chciała.
                Po chwili milczenia poszli dalej przez słoneczny park. Po co nadal ciągnąć temat, skoro i tak nic się nie zmieni, a on - niczego się nie dowie…



                Zielona, równo skoszona trawa, drzewa pokryte różnokolorowymi kwiatami, pnące się wysoko do góry i oni. Oni siedzący we dwójkę na bladoczerwonym kocu, trzymający się za rękę i uśmiechający się promiennie do siebie.
                Czy tyle wystarczy do szczęścia? Uśmiech, szczery uśmiech i kochający wzrok tej drugiej osoby? Najwyraźniej tak.
                Maximiliano Ponte i Natalia Perdidio. Czyż to nie brzmi cudownie?
                - O czym tak myślisz? - zapytała brunetka przerywając ciszę.
                 - O nas, Naty - odparł krótko, podając jej z koszyka piknikowego sok jabłkowy, o który przed chwilą poprosiła. - O naszej przyszłości.
                - Jesteśmy ze sobą dopiero rok, a ty już myślisz o tym, co będzie za kilka lat? Nawet nie wiadomo, czy… -
                - Wiadomo, ja wiem. Nie może być inaczej… - szepnął przerywając jej w pół zdania. - A tak dokładnie to rok, dwie godziny, piętnaście minut i… - Spojrzał na srebrny zegarek na swoim nadgarstku, po czym dodał: - trzydzieści cztery sekundy.
                 Naty uśmiechnęła się i zakręciła butelkę z sokiem.
                - Dokładnie tyle minęło od najlepszego momentu w moim życiu - szepnął przytulając ją do siebie. - Jak do tej pory - dodał uśmiechając się.
                - Jesteś słodki, wiesz? No chyba, że to tylko na pokaz, żeby mi zaimponować, to nie… - zaśmiała się, ale on już nie odpowiedział.
                Zakochanym nie potrzebne są słowa, ani jakiekolwiek gesty, czy czyny. Wystarczy im swoja obecność do wyrażenia swoich uczuć, tego, jak bardzo się kochają.W tych lepszych, jak i gorszych chwilach. W dzień i w nocy. Po prostu zawsze.
                - Naty? To naprawdę ty? - zapytał zdziwiony chłopak, stojący obok pary.
                 T-Shirt z logiem zespołu rockowego, czarna, skórzana kurtka i ciemne dżinsy delikatnie opinające nogi oraz wręcz idealnie ułożone włosy. Jak cały on. Idealny.
                 - Nate! - krzyknęła wesoło i natychmiast poderwała się na równe nogi w celu przytulenia chłopaka.
                 „Nie wiem kim jest ten… pajac, ale właśnie zepsuł naszą rocznicę… która miała być idealna pod każdym względem…”, pomyślał Maxi, patrząc na swoją dziewczynę smutno.









Rozdział dedykowany Mel CM <3

Największym zdziwieniem podczas otworzenia worda było to, że rozdział był napisany w całości, oraz trochę dłuższy niż teraz XD Ale pisałam go dość dawno temu, więc połowa nie pasowała i musiałam poprawić. 
Dziękować Madzi za pomoc z rozdziałem, a Melci za piękny tytuł ;D <3
Podczas ogarniania tych postów (co skończyłam dziś w nocy ;D dumna z siebie jestem XD) przyszło mi kilka pomysłów do głowy i myślę, że opowiadanie będzie lepsze niż miało być. O wiele. Ale nic nie zdradzę ;P W sumie wszystko zostaje tak samo - Leonetta i Marcesca będą za niedługo, ale na końcu i tak będzie Marletta i koniec.
Zakładki już są uzupełnione, więc zapraszam ;)
Mam też pomysł na jednoparta, wpadł mi do głowy, jak czytałam epilog XD Pomysłu nie zdradzę, ale będzie trochę smutny i będzie nawiązywał do właśnie epilogu. Takie "po latach" ^^

wtorek, 25 lutego 2014

21 ~ Źle, źle i jeszcze raz źle.

                Szatynka średniego wzrostu weszła zgrabnym krokiem do szkoły. Wszyscy obecni w korytarzu patrzyli na nią zdumieni. Nic dziwnego, tego dnia ubrała się odważniej, niż zwykle. Może chciała tym coś przekazać? „Nowy semestr, nowa ja…”, pomyślała.
                Swoje piękne, sięgające do ramion włosy spięła w wysoki kucyk, zostawiając kilka kosmyków wolno, aby okalały jej twarz. Makijaż miała poważniejszy. Oczy pomalowała na czarno, tworząc tak zwane smoky eyes, a usta zdobił karmazynowy kolor jej ulubionej szminki.
                Dotąd nieco dziecięce, ale i dziewczęce spódniczki, wstążki i bluzki z tęczami zastąpiła dżinsowymi szortami i czarną, postrzępioną na końcach bluzką ze spranym już nadrukiem, a zamiast pastelowych balerinek ubrała masywne, czarne buty na kilkucentymetrowych koturnach.
                Dziś rano spojrzała w lustro i nie poznała sama siebie, lecz uznała to za dobrą „zmianę”.
                - Violetto, mogę cię na sekundkę prosić? - na dźwięk swojego imienia wymówionego przez dyrektora Studio, Pablo wzdrygnęła się lekko. Podeszła szybko do nauczyciela stojącego zaledwie kilka metrów od niej. - Chciałbym zaproponować ci występ dla dyrektora You-Mixu, Marottiego. Pamiętasz go? - Dziewczyna przytaknęła. - Spodobałaś się mu i chciałby zrobić z ciebie piosenkarkę. Mogłabyś zaśpiewać „Podemos”, ta piosenka najbardziej przypadła mu do gustu. To jak, zgadzasz się?
                - A mogłabym ją z kimś zaśpiewać?
                - Nie, to jest oferta tylko i wyłącznie dla ciebie, a nie dla kogoś innego, Violu - zaśmiał się lekko.
                - To wolę nie, bez Leona „Podemos” nie zaśpiewam. - Dziewczyna odeszła od Pabla i podeszła do szafki.
                - O co chodziło? Bo masz taką minę… - zapytał zmartwiony Marco, a Violetta spojrzała na niego z uśmiechem.
                - Nic takiego, wydaje ci się - odrzekła i otworzyła fioletową szafkę. Wyciągnęła z niej fioletowo-różowy pamiętnik i ponownie zamknęła. - Moment… Śledzisz mnie? - zaśmiała się. - Czemu się aż tak o mnie martwisz? Przecież wszystko okey.
                - Po prostu nie chcę żeby ktoś cię zranił, żebyś cierpiała - powiedział i razem ruszyli w stronę sali śpiewu.
                Czasami czuła, że martwił się o nią aż za bardzo. Bardziej niż ojciec. Gdzie ona - tam też on. Starał się na wszelkie sposoby żeby była bezpieczna.
                Przez swoją nieuwagę wpadła na… Leona. Pamiętnik wypadł jej z rąk i znalazł się pod nogami chłopaka. On tylko podniósł fioletowy przedmiot z podłogi, uśmiechnął się do Violetty i oddał go jej. Po chwili zniknął wsród innych osób przechadzających się po korytarzu szkoły.
                - Wiesz co? Za późno… Już ktoś to zrobił… - spojrzała na miejsce, gdzie przed chwilą szedł Leon i posmutniała. Weszła do sali i usiadła na dużej, różowej pufie.
                - Dobra, skończmy ten temat… Dlaczego nie było cię tak długo w Studiu? I przepraszam, że nawet nie zadzwoniłem… - zajął miejsce obok niej i objął ją ramieniem.
                - Długo? Nie było mnie dwa dni - zaśmiała się. - Po prostu trochę źle się poczułam…


                Szatynka weszła do domu i rzuciła swoją torebkę na kanapę. Ruszyła w stronę kuchni z zamiarem zrobienia kanapki. Jest skłócona z Leonem, więc nie poszła z nim na śniadanie do Resto, jak co dzień…
                Stała już przed lodówką, a gdy miała ją otworzyć usłyszała wołanie jej imienia z gabinetu ojca. Przewróciła oczami i ruszyła do wyznaczonego miejsca.
                Usiadła na krześle przy biurku i czekała na pierwszy ruch ze strony Germana.
                - Posłuchaj… Nie chciałabyś może się wyprowadzić? W końcu masz już te osiemnaście lat… - powiedział prosto z mostu i spojrzał na córkę pytającym wzrokiem.
                - Sugerujesz tym, że masz mnie już dość i mam się jak najszybciej wynieść z domu? - odpowiedziała mu pytaniem i zaśmiała się lekko.
                - Nie, nie. Oczywiście, że nie. Po prostu uznałem, że jesteś już na tyle duża i odpowiedzialna, że mogłabyś zamieszkać sama. Zresztą zawsze chciałaś być taką niezależną dziewczynką.
                - No dobra, nawet jeśli, to gdzie i… z kim? Bo samej mnie na pewno stąd nie wypuścisz - zaśmiała się i spojrzała wesoło na ojca.
                - No nie wiem, coś by się fajnego i przytulnego znalazło. A z kim, eh… Może z Leonem? W końcu to twój chłopak.
                - Po pierwsze - ty mi pozwalasz wyprowadzić się z jakimś chłopakiem?… Kim jesteś i co zrobiłeś z moim ojcem? - zrobiła zdziwioną minę, która po chwili przerodziła się w grymas. - A po drugie - Leon to nie jest mój chłopak, ile razy mam ci powtarzać? Ja jestem z Marco… - powiedziała zrezygnowana i odchyliła głowę do tyłu. - I nie, jak na razie nie mam zamiaru się wyprowadzać. Jeszcze trochę będziesz musiał mnie znosić.


                „Tata zaproponował mi żebym się wyprowadziła. Najlepiej z Leonem… Ehh… Wszystko zepsułam. Wszystko. Za wszelką cenę chciałam, żeby mnie zauważył, poczuł coś więcej niż tylko zwykłą przyjaźń, a gdy w końcu mi się udało, to odwalam niewiadomo co i jestem z Marco…
                A co gdybym teraz nie była z nim? Może wszystko ułożyłoby się lepiej… Może byłabym z Leonem już na zawsze. Może byłabym na tyle odważna i zaproponowała mu tą wyprowadzkę, a wtedy byłoby jeszcze lepiej… Może i nawet Fran odnalazłaby w końcu prawdziwą siebie i prawdziwą miłość.
                Nawet gdybym zaproponowała Leonowi ten wyjazd, to wszystko potoczyłoby się całkiem inaczej. Lepiej. Lepiej dla mnie, dla niego, dla wszystkich… Ale nie, ja zawsze muszę wszystko zepsuć!”


                Brunet szedł do Studia tak zadowolony, jak dawno nie był. Pewny siebie i przekonany o swoim powodzeniu, z szerokim uśmiechem przeszedł przez próg szkoły. Rozejrzał się wokół, w poszukiwaniu ukochanej blondynki. Liczył, że spotka ją od razu, by moc rozpocząć realizację planu. Miał nadzieję, że pannie Ferro również przypadnie on do gustu i chociaż na chwilę zapomni o problemach, których ostatnio ma coraz więcej. Niestety, w promieniu najbliższych metrów nie zauważył nikogo z przyjaciół dziewczyny, co dopiero mówić o niej samej. Westchnął głęboko i postanowił przejść korytarzem do sali głównej. Podejrzewał, że jeśli Lu nie było w szatni, to spotka ją tutaj. Stanął przy drzwiach, by znów się rozejrzeć. Pomachał Camili stojącej po drugiej stronie sali oraz Marco, siedzącego pod ścianą z gitarą.
                Dzień miał być na tyle piękny, by nikt nie mógł go zepsuć. Jednak, by udało się to, co najważniejsze, potrzebna była jedna osoba. Drzwi co chwilą otwierały się i zamykały, ale po Ludmile nie było śladu. Federico podszedł bliżej i zobaczył czarne loki Naty, ostatniej szansy na dowiedzenie się czegokolwiek.
                - Natalka, wiesz może gdzie jest Ludmiła? - zaczął, a dziewczyna spojrzała na niego co najmniej dziwnie.
                - Na-tal-ka? - przeliterowała. - Musiało cię nieźle trafić… A co do Lu, powinna zaraz przyjść. Wiesz, jej rodzice wrócili z podróży, tak rzadko ich widuje, możliwe, że się spóźni… - Naty plątała się w wyjaśnieniach, chłopak od razu zorientował się, że dziewczyna kłamie, próbując kryć Ludmiłę.
                 Nie próbował się z nią kłócić, pokiwał głową i uśmiechnął się. Odszedł kawałek dalej, by zająć miejsce. Przecież w końcu powiedziała, że przyjdzie.
                - Moi drodzy… - zaczął Pablo, ale nie usłyszał dalszej części wypowiedzi.
                W tej chwili do sali weszła wysoka blondynka. Jej czerwone usta można było zauważyć z odległego końca sali. Wyglądała jednak inaczej niż zwykle. Nie... Ostatnio wyglądała właśnie tak, zupełnie nie jak Ludmiła Ferro. Dziewczyna weszła do środka i cichutko zajęła miejsce obok Federica. Dotknęła jego ręki i do końca lekcji nie puściła jej, odwracając się tylko raz, by obdarzyć go spojrzeniem i pięknym uśmiechem.
                Wyszli z pomieszczenia nadal trzymając się za ręce. Dzięki temu czuli się bezpieczniej, zatrzymali się obok szafek, by porozmawiać.
                - Dlaczego się spóźniłaś? - zaczął Fede, pamiętał o swoim planie, jednak w tamtym momencie była ważniejsza rzecz.
                - To nic takiego… Wiesz… Nie wiedziałam w co się ubrać… - mruknęła cicho, bardziej pytając niż stwierdzając.
                - Przy mnie nie musisz udawać.
                - Nie podoba mi się to, że widziałeś mnie… Taką.
                - To znaczy, jaką? Normalną?
                - No właśnie. Zwykłą…
                - Dla mnie nigdy nie będziesz zwykła. W końcu cię kocham… - na twarzy bruneta pojawił się uroczy uśmiech. - I mam dla ciebie niespodziankę!
                Blondynka spojrzała na niego pytająco, a jej wzrok wyrażał zdziwienie.
                - Spotkajmy się. Dziś. Przy jeziorze, w parku. O reszcie szczegółów dowiesz się potem.
                - Ale Fede…
                - Bez dyskusji, nie przyjmuję odmowy - mruknął z satysfakcją.
                W głowie Lu pojawiło się mnóstwo myśli. Wiedziała, że takie wyjście może się nie spodobać rodzicom, z drugiej strony nie mogła zawieść Federica, kiedy on jej tak pomagał.
                - A kto mówi, że odmawiam? - uśmiechnęła się triumfalnie i zostawiła chłopaka, który nie mógł oderwać od niej wzroku, dopóki nie zniknęła za rogiem.

Kilka godzin później…

                Ludmiła pierwszy raz od kilku tygodni była tak szczęśliwa, wybierając ubrania. Wiedziała, że musi wyglądać pięknie i ten fakt był dla niej ogromną motywacją. Od kilkunastu minut stała przed garderobą.
                Połowa jej zawartości już dawno wylądowała na łóżku, układając się we wspaniałe dobrane zestawy. Jednak żaden z nich nie był idealny. Wszystkie były dobre, ale nie miały w sobie tego czegoś. Blondynka podeszła do lustra i zauważyła w nim wystającą falbankę turkusowej tkaniny. Przełknęła ślinę i wróciła pamięcią do chwili, w której dostała tę sukienkę. Rok temu, na urodziny, od mamy…To była jej sukienka. Zaskakujące, ile rzeczy może zmienić się w ciągu jednego roku. Blondynka podeszła do wieszaków i wyjęła kreację. Przez chwilę trzymała ją w dłoni, napawając się nadal wyczuwalnym zapachem perfum matki. Ubrała się i założyła czarne buty na wysokiej szpilce. Znów stanęła, by zobaczyć swoje odbicie. Zamrugała kilka razy. Cóż… Nic dziwnego, że wszyscy porównują ją do matki. Jest do niej tak bardzo podobna, pod wieloma względami, nie tylko wyglądu. Ludmiła otarła łzę, spływającą po policzku i poprawiła ślad czerwonej szminki na ustach.
                Wyszła z pokoju i ostrożnie, najciszej jak potrafiła, zeszła na dół. Niestety, na swoje nieszczęście, przy samych drzwiach natknęła się na ojca. Przez chwilę patrzyli sobie prosto w oczy, nie odzywając się do siebie. Tak, była podobna do matki, ale oczy to miała ojca…
                - Dokąd się wybierasz?
                - Wychodzę. - Nie miała zamiaru wchodzić z nim w dyskusję. Niestety, nie udało jej się.
                - Tak ubrana, po prostu wychodzisz? - ojciec niemalże zakrztusił się dymem papierosa, tak, że Ludmile przez chwilę zrobiło się przykro. Ale to uczucie szybko zniknęło. - Idziesz na randkę. - skwitował.
                - A jeśli nawet tak, to co?
                - Przepraszam - NIE idziesz na randkę - podkreślił znacząco przeoczenie zdania.
                - Nie zabronisz mi.
                - Słuchaj, miałem dziś naprawdę beznadziejny dzień w pracy, nie dyskutuj tylko wracaj do pokoju.
                - Nie będę żyć twoimi problemami.
                - Zamknij się! - wrzasnął. To było dla niej jak cios w policzek. - Wracasz na górę… I masz być cicho, bo muszę zadzwonić…
                Mówił do niej jak do kilkuletniej dziewczynki, tymczasem ona już dawno wyrosła. Rozumiała znacznie więcej i znacznie bardziej cierpiała. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy, przegrywała z płaczem i własną bezradnością, a ojciec miał to gdzieś. Biegiem wróciła do pokoju, zatrzaskując drzwi. Rzuciła się na łóżko i schowała głowę w poduszkę, miała ochotę wyć. Dlaczego to właśnie ją spotyka? Dlaczego ludzie myślą, że ma idealne życie, choć jest zupełnie odwrotnie? Nigdy tego nie rozumieją, choć sama lubiła oceniać ludzi po pozorach. Tak mówili o jej tacie - szanowany biznesmen. Człowiek honoru i niezwykłej kultury.
                Beznadziejny palant, który niczego nie rozumie i topi smutki w używkach i wyżywaniu się na córce!
                Brunet czekał od ponad pół godziny. Czekał, ale nie pojawiła się. Idealny dzień szlag trafił, a on zastanawiał się co gorszego mogło się stać. Normalnie może i by się obraził, ale tym razem nie mógł tak postąpić. Znał sytuację rodzinną Ludmiły i obawiał się złego. Po upływie sześćdziesięciu minut ruszył przed siebie. Prosto pod dom Ferro. Dotarcie zajęło mu zaledwie kilka minut.
                Stanął pod furtką, ale stwierdził, że to nie najlepszy pomysł pokazywać się rodzicom Lu. Okrążył dom i znalazł się po drugiej stronie, obok furtki prowadzącej do ogrodu. Niewiele myśląc przekroczył ją i znalazł się po drugiej stronie. Spojrzał w górę i zauważył, że w oknie pokoju Ludmiły coś się poruszyło. Nie pomylił się. Miał przeczucie, że musi poczekać. Blondynka zjawiła się po kilkunastu minutach. Ujrzał ją całą zapłakaną i zapragnął zemścić się na tym, kto jej to zrobił. Podeszła do niego i zaczęła coś mamrotać bardzo cicho, tak że prawie nie rozumiał.
                - Musisz iść.
                - Ale, co się stało?
                - Musisz stąd iść. Proszę.
                - Ludmiła. Wiesz, że nie ruszę się stąd, dopóki...
                - Przytul mnie - przerwała mu dziewczyna, a brunet spełnił jej prośbę. Wtuliła się w niego, plamiąc łzami koszulę. Właśnie tego potrzebowała. Uczucia ciepła, bezpieczeństwa. Jego.
                - A teraz proszę cię, nie pytaj, tylko wyjdź.


                Camila od rana ćwiczyła w sali muzycznej. Miała do przygotowania niezwykle ważną piosenkę i nie chciała tego zepsuć. Próbowała się skupić i zaśpiewać najlepiej jak potrafi, ale wygłupy Maxiego uniemożliwiały proces. Poza tym cały czas martwiła się DJ'em. Zapewnił ją, że nie powinna, a jednak, nie potrafiła przestać myśleć o całym zdarzeniu. Lekcja z Angie miała rozpocząć się za kilka minut, więc grupa powoli zbierała się w sali. Ruda stanęła obok przyjaciela rapera i dostrzegła w drzwiach ulubiony uśmiech. Podeszła bliżej i ani się obejrzała, a znalazła się w objęciach bruneta.
                - Nie zadzwoniłaś - mruknął zawadiacko. Nie krył pewności siebie. To właśnie urzekło Camilę. Nie mogłaby być z kimś przestraszonym i nieśmiałym.
                - Nie obiecywałam.
                - A tęskniłaś?
                Wymianę zdań uhonorował krótki, aczkolwiek namiętny pocałunek. Para momentalnie odsunęła się od siebie i weszła do sali, zajmując miejsca. Prawdopodobnie połowa osób słyszała ich rozmowę, więc przyglądali im się szepcząc i chichocząc. Im to nie przeszkadzało. Musieliby nie być sobą, gdyby zwrócili uwagę na taką błahostkę. Do pomieszczenia weszła Angie, a tuż za nią Pablo z ważnym ogłoszeniem.
                - DJ, zapraszam cię do gabinetu - powiedział, gdy skończył informować grupę o zmianach zachodzących w Studio. Brunet posłusznie wstał i ruszył za mężczyzną, ignorując zdziwiony wzrok Cami.
                Gdy znaleźli się w pomieszczeniu, dyrektor podał chłopakowi kilka ulotek związanych ze prestiżową szkołą. Mężczyzna zajął swoje miejsce za biurkiem. Zauważył, że młodzieniec nie czuje się najlepiej i uśmiechnął się przyjaźnie.
                - Nie denerwuj się. To wielka szansa. Nie ma się czego bać.
                - Więc dlaczego się boję?
                - Nie powiedziałeś im jeszcze, prawda? - zapytał Pablo gwałtownie zmieniając temat.
                DJ kiwnął głową w odpowiedzi, pozostała część rozmowy upłynęła podobnie.
                Tymczasem w sali, Camila odchodziła od zmysłów. Francesca, choć sama nie była w nastroju, pomagała przyjaciółce jak mogła, Naty również zaangażowała się w pomoc rudej. Dziewczyna była już pewna, że brunet coś przed nią ukrywa. Zastanawiała się, dlaczego nie ufa jej na tyle, by zdradzić sekret. Była jednocześnie smutna i zła. DJ wrócił na lekcję nie odzywając się ani słowem. Zajął swoje miejsce i aż do dzwonka nie zmienił pozycji. Tuż po zajęciach Camila podeszła do niego, by wygarnąć mu, co o tym wszystkim myśli. On natomiast myślał tylko o jednym…
                Przez chwilę patrzyli na siebie, on smutny, a ona zmieszana, lecz po chwili zostawił ją i zniknął za rogiem. Dziewczyna stała na środku korytarza nie wiedząc, co ma myśleć, ani co mówić. Piosenka straciła wartość. Liczył się tylko brunet. Nie wierzyła, że kiedykolwiek zakocha się aż tak. Nie sądziła, że będzie potrafiła. Nie miała pojęcia, że znajdzie się ktoś kto skradnie jej serce, a ona nie chciała go z powrotem. Mógł je zatrzymać, jak długo chciał.
                W ciągu następnych lekcji Camila ani razu nie widziała DJ'a. Pytała chłopaków, czy czegoś nie wiedzą, ale oni tylko kiwali głową przecząco. Nie wiedziała, gdzie mógł pójść i gdzie w danej chwili się znajduje. Wreszcie postanowiła dać sobie spokój i choć jej myśli wciąż wędrowały wokół chłopaka, starała się skupić na codziennych zajęciach. Nie mogła pokazać jak jej zależy. To było do niej nie podobne. Postanowiła poczekać na rozwój wypadków. Po ostatniej lekcji wyszła z sali uśmiechnięta. Uśmiech zmienił się w grymas, gdy zobaczyła bruneta stojącego obok szafki. Najwyraźniej na nią czekał. Patrzył przed siebie, ale wzrok miał nieobecny. Dziewczyna ostrożnie podeszła do niego i stanęli twarzą w twarz.
                - Wyjaśnisz mi, co się stało?!
                - Ale jak to?
                - Proszę cię, nie próbuj znowu udawać.
                - Nie udaje. Pablo miał do mnie ważną sprawę, którą musieliśmy omówić.
                - Jaką?
                - Prowadzisz śledztwo?
                - Martwię się?
                Oboje zamilkli. Wciąż stali na przeciwko siebie nie spuszczając wzroku.
                - Jestem twoją dziewczyną, a ty mi nie ufasz - ciszę przerwała Camila.
                - Ufam - chłopak czuł się coraz gorzej.
                - Gdybyś mi ufał, powiedziałbyś mi, a teraz…
                - Wyjeżdżam - dokończył zdanie za nią i odszedł nie zwracając uwagi na dziewczynę, której duże oczy zaszkliły się łzami, a niewyparzony język nagle umilkł. Wyjeżdża…


Za większość rozdziału (4 strony, ja napisałam tylko 1,5 XD) dziękować Madziiii <3333
Co mi po feriach, jak czasu zbytnio nie ma i weny też nie ;/ W tym tygodniu pewnie jeszcze coś będzie, ale nie obiecuję, bo praktycznie jeszcze niczego nie zrobiłam, co tyczy się szkoły, a jest tego dużo XD
Zastanawiam się, czy (jak na razie) nie zmienić szablonu na jakiś w ogóle nie związany z Violettą, bo chyba jakiegoś fajnego nie znajdę, a jak dostanę zamówienie (jeśli w ogóle zostanie wykonane) to na blogu zawita Violetta ;) Jeszcze czegoś poszukam.
To tyle, co kolejnego ;*

piątek, 21 lutego 2014

20. ~ SMS od ukochanego + INFO - WAŻNE

- Och, naprawdę? - syknął Leon patrząc prosto w oczy niskiej włoszki stojącej przed nim. - Jakoś tego nigdy nie zauważyłem. Nigdy…
- Jesteś niemożliwy… - szepnęła i czym prędzej odeszła w inną stronę.
Wbiegła do klasy i usiadła pomiędzy instrumentami. Podkuliła nogi pod brodę i oparła głowę na kolanach. W jej oczach było widać łzy, które za wszelką cenę chciały ujrzeć światło dzienne.
„Nie… Nie będę już płakać. Nie chcę tej litości ze strony innych. Jeżeli oboje siebie nawzajem ranimy, to trzeba coś z tym zrobić… Może nie jesteśmy sobie pisani i nigdy nie będzie tak, jak sobie to wyobrażałam?”
Brunetka uśmiechnęła się lekko i otarła łzy.
- Fran… Przepraszam… - szepnął Leon wchodzący do sali. Usiadł obok Francesci i kontynuował - Nie powinienem tak mówić…
- Mój dziadek mówił, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Jeśli coś się stało, to tak miało być. I może… może to jest znak? Znak, który mówi, że ma być inaczej. Między nami… Rozumiesz?
- Próbujesz mi tym przekazać, że mamy zerwać? - zapytał, a w głowie miał chaos.
- Nie, znaczy tak, ale… Eh - westchnęła i spojrzała na szatyna.
Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę nie odzywając się do siebie ani słowem. Nie było im to potrzebne, doskonale wiedzieli co mają sobie do powiedzenia, jednak… nie umieli tego powiedzieć wprost.
Chłopak powoli wstał i podszedł do drzwi. Gdy miał już wychodzić odwrócił się lekko i ostatni raz spojrzał na dziewczynę. Miała ukrytą głowę w kolanach i… płakała. Szybkim krokiem wyszedł z sali i po prostu ją zostawił.


                Do: Violuś ;*
Wiesz, że jest mi z tym trudno, i że to wszystko mnie przerasta. Francesca (nie pamiętam nawet kiedy ostatnio użyłem jej pełnego imienia…) jest jakaś… inna? Tak, to dobre określenie. Już nie jest tak samo jak kiedyś, tak dobrze. Chociaż w sumie nigdy nie było dobrze…
Widzę, że ona już nic do mnie nie czuje, zresztą ja do niej też nie. Sama mówiłaś, że nie wolno okłamywać ludzi, to ich rani. A ja nie chcę jej już dłużej ranić. Ciebie też nie…
Wczoraj się znowu kłóciliśmy. Nie chcę ciągle patrzeć na to, jak przeze mnie jest smutna. Osobno będzie nam lepiej.
Wiem, że nie chcesz się kłócić z Fran i znowu cierpieć, ale zaufaj mi. Jakoś to będzie, przecież to nie jest twoja wina ;) Nic na siłę, a tak nie może dalej być.
Przemyśl to sobie… Kocham cię <3

                - Nie no, przecież jej tego nie wyślę! - powiedział do siebie rozczarowany i rzucił telefon do torby. Ten wydał z siebie krótki, piszczący dźwięk powiadamiający o dostarczonej wiadomości. - Co do cho… No nie… - szepnął zrezygnowany i spojrzał na wyświetlacz. - Wysłano. Cudownie…


                Po zerwaniu z Fran, Leon nie został na kolejnych lekcjach. Miał nadzieję, że żaden z nauczycieli nie będzie mu miał tego za złe, a on musiał spokojnie wszystko przemyśleć i zastanowić się, co dalej robić. Był wściekły na siebie, za to, że wysłał sms-a do Violetty. Zdawał sobie sprawę, że mógł wszystko zepsuć. Tak, jeszcze bardziej. A najgorsze, że nie otrzymał odpowiedzi. Tak, jakby go zignorowała. Nie oddzwoniła, nie odpisała, a on już wariował z tego powodu. Doskonale wiedział, że siedząc na łóżku i użalając się nad sobą, w rytm ulubionej piosenki niczego nie zdziała, ale bał się, że znów podejmie jakąś błędną decyzję. Ile ich już było?
                A jednak, postanowił zadzwonić do Violetty jeszcze raz. Nie wiedział dlaczego. Nie potrafił wytłumaczyć, czy robi to, bo się o nią martwi, czy chce sobie coś udowodnić. Sygnał. Jeden, drugi, trzeci. I głucha cisza. Nie odebrała. Znów. Ale tym razem Leon nie zamierzał odpuścić. Wybiegł z domu, po drodze uspokajając zdezorientowaną matkę.
                Nie przejmując się kaskiem, zajął swoje miejsce na motorze i ruszył prosto przed siebie, pod dom państwa Castillo. Zdenerwowany, ale jednocześnie przejęty całą sytuacją, stanął pod drzwiami. Otworzyła mu czarnowłosa gospodyni. Spodziewał się kilku niedorzecznych zdań zmienionych z Olgą, ona jednak tylko pokiwała głową i zaprosiła go do środka.
                Na dźwięk ich rozmowy, German wyszedł z gabinetu. Chętnie chciał tego przyznać, czekał na wizytę Leona i ucieszył się, gdy ten zawitał do ich domu. Miał przeczucie, że jeśli jest na świecie ktoś, kto potrafi sprawić, że jego ukochana córka będzie szczęśliwa, to tą osobą był właśnie Verdas.
                Przywitał chłopaka słabym uśmiechem. Rozpoczęli rozmowę. Leon nie był pewny o jakich sprawach może mówić przy panu Castillo, cała sprawa okazała się znacznie prostsza, niż myślał. Nigdy nie podejrzewał Germana o tyle życzliwości w stosunku do niego. Mężczyzna okazał się jednak bardzo zatroskanym ojcem. Powiedział wprost o co mu chodzi i poprosił Leona, by porozmawiał z Violettą. Chciał, by właśnie on to zrobił, innego wyjścia nie było. Szatyn nie potrzebował namowy. Przecież po to zjawił się w tym domu, by wreszcie porozmawiać z Violettą, wszystko sobie wyjaśnić.
                Ruszył na górę, niemal biegiem i stanął pod drzwiami pokoju dziewczyny. Zapukał delikatnie, ale nikt się nie odezwał. Stanął bliżej, przykładając ucho do dębowego drewna. Usłyszał wyraźny płacz.
                - Violetta, to ja - nacisnął na klamkę, ale to nie przyniosło rezultatu. Drzwi były zamknięte na klucz. - Proszę. Wpuść mnie.
                - Nie! Proszę cię, idź stąd… - pierwszą część wypowiedzi niemalże wykrzyczała, ostatnie słowa były ledwo słyszalne. A zaraz po tym chłopak znów usłyszał szloch.
                Przypomniał sobie, jak kiedyś, gdy był mały, radził sobie w takich sytuacjach. Problem w tym, że w pobliżu nie było żadnej wsuwki, czy czegokolwiek. Nie zastanawiając się długo skierował się do łazienki. Znał rozkład tego domu jak własną kieszeń, tyle się tu działo… Znalazł w jednej z szuflad małą spinkę. Wziął ją i wrócił pod drzwi pokoju. Włożył wsuwkę do zamka, a po chwili mógł bez problemu otworzyć drzwi. Zaskoczona dziewczyna siedziała na łóżku, a wokół niej leżało mnóstwo chusteczek. Pamiętnik zajmował swoje miejsce tuż obok niej, na małej etażerce. Zmroziła chłopaka wzrokiem, lecz po chwili jej spojrzenie nabrało smutnego wyrazu. Odwróciła się, a on słyszał, że płacze jeszcze bardziej.
                - Słuchaj, ja... Musiałem tu wejść - podszedł do dziewczyny i usiadł obok niej.
                Chciała znów odwrócić głowę, jednak tym razem jej się to nie udało. Znalazła się w ramionach chłopaka. Jej łzy moczyły jego koszulę, ale żadne z nich nie zwracało na to większej uwagi.
                - Violu, ja przyszedłem, bo musimy porozmawiać. Ja już dłużej tak nie mogę. Nie potrafię być z Fran na siłę, widzę, że ona też tego nie chce. Zresztą... Zerwaliśmy dzisiaj. Nie mam jej nieczego za złe, widzi, jakie są moje prawdziwe uczucia. Widzi, że cię kocham - mówiąc to, objął Violettę jeszcze mocniej. Dziewczyna westchnęła i odsunęła się, by móc odpowiedzieć.
                - Leon, to co mówisz… To wszystko nie jest takie proste, jakbyśmy chcieli… - otarła łzy i pociągnęła nosem. Niestety płacz nie dał na długo o sobie zapomnieć. - Ale ja jestem z Marco… Oczywiście, że cię kocham. Nie mam pojęcia, czy bardziej kocham ciebie, czy Marco. Nie chcę ranić żadnego z was, a jak na razie świetnie mi to wychodzi i nie robię nic innego… Chciałabym, ale… - szatynka osunęła się na poduszkę, orientując się, że nie wygra walki z płaczem. - …Nie potrafię - dodała szeptem.
                - Trochę czasu i walki z samą sobą wystarczy… Zdecydujesz, kiedy będziesz gotowa - powiedział z lekkim uśmiechem przyciągając ją do siebie i mocno przytulając. - A poza tym…

Te esperare por que al vivir tu me enseñaste
Te seguire por que mi mundo quiero darte
Hasta que vuelvas te esperare
Y hare lo que sea por volverte a ver

                - Na razie zostaniemy przyjaciółmi, okey? Nie chcę ci robić problemów, więc tak będzie lepiej. Udajemy, że nic się nie wydarzyło, tak? - zapytał ponownie, a ona tylko kiwnęła głową. - Ale mimo wszystko zawsze będę cię kochał i… poczekam - uśmiechnął się słodko do dziewczyny i wyszedł z jej pokoju.
                - Kochany jest… - szepnęła pod nosem i położyła się na łóżku. - Ale wcale nie ułatwia niczego…


Przepraszam was z całego serduszka, znowu zawiodłam. Pewnie pomyślicie teraz, że jestem głupią, leniwą suką i mimo, że mam ferie nic nie dodałam przez tydzień. Ale to nie jest tak. Ostatnio miałam te gorsze dni w pisaniu, kompletny brak weny, czy jakichkolwiek chęci na napisanie jednego zdania. Spojrzałam na plan opowiadania i zdradzę jedno - muszę nad tym trochę popracować i pozmieniać parę rzeczy. Myślę, że nie zajdą radykalne zmiany, ale będzie jakoś lepiej. ;)
Tak w sumie gdyby nie moja Madzia ten rozdział by tutaj jeszcze długo nie zawitał. Ona napisała praktycznie całość i pomogła mi wymyślić cokolwiek o Leonesce. To ona mi daje siłę, żebym w ogóle tutaj jeszcze była... I tak szczerze - gdyby nie moja wczorajsza, poważniejsza rozmowa z nią - to opowiadanie byłoby ostatnim. Napisałabym jeszcze z 10 rozdziałów i odeszła ze wszystkich blogów prawdopodobnie na zawsze. Ale zmotywowała mnie, zostaję, mam plan na trzecie opowiadanie, które będzie całkiem inne od tego i poprzedniego. Bardziej... w moim klimacie. Będzie ono pewnie krótsze i to o wiele, ale może dam radę wydłużyć jego "żywot" ;D
Jeśli to czytasz, to dziękuję ci kochanie z całego serca <3
Postanowiłam też coś zmienić w swoim stylu pisania, ale to już później, nie chcę mieszać w tym opowiadaniu. Nieważne.
A teraz jeszcze jedno. Mimo, że mam ferie wcale nie jest tak kolorowo, bo mam jeszcze więcej nauki niż w czasie szkoły... -.- I do tego zanim wszystko sobie poukładam w głowie, jak i w opowiadaniu może trochę minąć, więc nie spodziewajcie się rozdziałów tak często. 
Myślę, że do końca tygodnia uda mi się jeszcze coś dodać, ale nic nie jest pewne na 100%, także nie szykujcie się na to, żeby później nie było dramy.
I przepraszam, że ten rozdział jest tak krótki, mogłam napisać coś dłuższego, ale już to tłumaczyłam i po prostu poległam, nie dałam rady.
Postaram się wszystko uporządkować do końca ferii, może jeszcze dostanę za niedługo nowy szablon, to wtedy będzie jeszcze lepiej. ;)
To dziś na tyle, zapraszam jeszcze na mojego świeżego bloga, który prowadzę wraz z kumpelą. Tak, wiem - jestem głupia, za kolejny się biorę, a ledwo mam czas na ten, ale nieważne XD Dopiero się rozwija, ale mam nadzieję, że to będzie coś, co spodoba się nawet mi. Miło by było, gdyby ktoś tam zawitał i pozostawił po sobie jakiś ślad <3 LINK
Do kolejnego misie <3

piątek, 14 lutego 2014

19. ~ Miłość wbrew pozorom jest trudna.

                Dwoje nastolatków przemierzało park wolnym i spokojnym krokiem. Było pusto, ani żywej duszy. Każdy postanowił schować się w zaciszu swojego domu, lecz oni byli inni.
                Jak na Buenos Aires pogoda była okropna. Na niebie widniały wielkie kłęby ciemnych chmur, co chwilę wiał porywisty wiatr, a po słońcu nie było śladu.
                - O czym marzysz? - zapytał brunet przerywając niezręczną ciszę. Violetta spojrzała na niego podejrzliwie. - Ale nie tak ogólnie, tylko teraz. W tej chwili… - dodał.
                - Emm… O po… - urwała. - Albo nie, nie powiem ci - zaśmiała się.
                - Viola… Mów, proszę - spojrzał na nią błagalnym wzrokiem.
                - No dobrze. O pocałunku w deszczu… - powiedziała cicho. Już wiedziała, co się stanie. - A ty? - powiedziała lekko speszona.
                - O tym, żeby zaczęło padać - powiedział bez chwili namysłu.
                 Nie minęła ani sekunda, a z nieba lunęło jak z wiadra. Szatynka podniosła wzrok i ze zdziwieniem spojrzała na chłopaka.
                 - Jak… Jak ty to?… To nie fair! - szepnęła oburzona. - To ja chcę psa.
                - Tylko ja tak umiem, a psa nie dostaniesz. Nie gadaj już… - obrócił ją przodem do siebie i uśmiechnął się lekko.
                - Kocham cię - szepnęła i pocałowała go, przekazując mu w tym wszystkie swoje uczucia, które do niego żywi.
                - No i o to mi chodziło… - rzekł uradowany.
                - Violetta… - Dziewczyna usłyszała za plecami niski, męski głos. Odwróciła się i ujrzała swojego ojca siedzącego w czarnym samochodzie. - Jedziemy do domu, nie widzisz jak leje? - powiedział podniesionym ze złości głosem.
                Violetta pożegnała się z chłopakiem i weszła niechętnie do samochodu.
                „Skąd on się tu wziął? Na pewno wszystko widział i słyszał…” - pomyślała zrezygnowana, po czym nałożyła na uszy białe słuchawki z fioletowymi wzorami, które miała w torebce. Podłączyła je do telefonu i puściła składankę swoich ulubionych piosenek.

                Szatynka leżała w łóżku otoczona tonami chusteczek. Złapało ją coś czego najbardziej nie lubiła - przeziębienie. Ten nieznośny katar, kaszel, gorączka i ból gardła… A wystarczyła tylko chwila na deszczu.

                Od: Marco <3
I jak się trzymasz? Mi się chusteczki skończyły… Tragedia… ;c

                Do: Marco <3
Pożyczę ;D I przez ciebie jestem chora… Bo zamiast zagonić mnie do domu, żebym się nie przeziębiła, to ty wolisz stać na tym deszczu jak w tych romansidłach… ;P A i skoro umiesz wywołać deszcz, to ja chcę jednorożca, okey? ;D xx.

                Od: Marco <3
Marudzisz ;P A co, nie podobało się?
Tego jednorożca to ci nie obiecuję, nie wiem czy mi jeszcze jakiś został… Wszystkie pouciekały ;c

                Do: Marco <3
Oj, biedny ;c Kupię ci na urodziny ;D Czyli trochę poczekasz…
Nie powiedziałam tego! ;D Ale gdyby nagle nie zjawił się mój tata znikąd, byłoby lepiej. Francesca mi powiedziała, że on jest Ninja ;D

                Od: Marco <3
Powiedz jej żeby już nie piła tej herbaty, co?…
Obiecujesz, że kupisz? ;D

                Do: Marco <3
A kupisz mi pieska? ^^

                Od: Marco <3
Em, niech pomyślę… Nie ;P

                Do: Marco <3
No to nie dostaniesz nawet jednego… ;P

                Dziewczyna zaśmiała się i usłyszała ciche pukanie do drzwi, w których po chwili ujrzała Leona. Uśmiechnęła się do niego i pokazała gestem żeby wszedł do środka.

                Do: Marco <3
Muszę kończyć, bo Leon przyszedł.
Kocham xx.

                - Co pana sprowadza do mojego chusteczkowego królestwa? - zaśmiała się i odgarnęła chusteczki z łóżka.
                - A to, że nie odbierasz i nie odpisujesz, a nie było cię w Studiu i się martwiłem.
                - A mi się nic nie wyświetliło, że dzwoniłeś albo pisałeś… Mój telefon cię chyba nie lubi… - uśmiechnęła się lekko i spojrzała na zegarek wiszący na ścianie. - A tak w ogóle… Nie było mnie dopiero jedną lekcję…
                - Wystarczająco dużo żebym zaczął się martwić, tak? - odpowiedział troskliwie i usiadł obok dziewczyny. - Kiedy ty zdążyłaś się tak rozchorować?
                - Można powiedzieć, że troszkę wczoraj zmokłam na spacerze…
                - Od kiedy chodzisz na tak długie spacery, by aż tak zmoknąć? Poza tym kto ci pozwolił stać na deszczu zamiast wracać do domu?
                - Miałam ważny powód… - dziewczyna poczuła przyjemne ciepło na wspomnienie pocałunku z Marco i uśmiechnęła się w duchu. Leon spojrzał na nią dziwnie.
                - Nieważne. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś dane mi będzie, byś myśląc o mnie uśmiechała się tak jak teraz… - mruknął smutno.
                - Skąd wiesz, że nie myślę o tobie? - nie wiedziała, dlaczego to powiedziała.
                Czuła, że potrzebuje czyjejś bliskości, a Leon… Miał w sobie coś takiego, co potęgowało to uczucie. Violetta spojrzała na niego i utonęła w jego piwnych oczach. Mimowolnie zbliżała się do niego, choć może właśnie tego chciała. Po chwili ich usta złączyły się w pocałunku. Oboje nie do końca wiedzieli, jak to się stało. Uczucia, emocje, zapomnieli o całym świecie. Nieważne, że oboje mają swoją „drugą połówkę”. Nieważne, że tyle razy powodowali u siebie łzy cierpienia. Liczyło się tylko to, że się kochają.
                Nie chcieli przerywać, nie mogli, choć wiedzieli, że powinni. Chwilę na którą tyle czekali przerwał jednak dźwięk telefonu Violi.

                Od: Marco <3
Kocham cię, wiesz?


                Była jednocześnie zła i poczuła ulgę. Ktoś musiał to przerwać, jeśli oni nie byli w stanie. I co miała odpisać? Odłożyła komórkę, niemalże rzucając nią.
                - Kto to? - mruknął zawiedziony szatyn.
                - Nic ważnego w porównaniu z rozmową która nas czeka… - starała się brzmieć stanowczy.
                - Ale…
                - Nie. Nie możemy tego odkładać. Tak nie może być. To ostatni raz, kiedy my… No wiesz… - przerwała mu.
                - Ale ja cię kocham…
                - Ja ciebie też. Najbardziej na świecie - westchnęła głośno. - Ale to nie ma znaczenia.
                Spojrzała na niego, a jej oczy zaszkliły się łzami. Rozum podpowiadał, że robi dobrze, a serce… Przemądrzały kretyn, który zawsze ma rację. „Tym razem się mylisz!”
                 - Moje uczucia się nie liczą?
                Nienawidziła, gdy próbował ją szantażować. Niczego nie ułatwiał. Dla niego wszystko było proste. Równie dobrze mógłby jednego dnia udawać, że kocha Fran, a drugiego to Violetta zostawałaby jego dziewczyną. Jemu by to na pewno nie przeszkadzało.
                - To nie tak… Po prostu, my nie możemy być razem. Kochasz Fran, ja jestem z Marco. I tak musi pozostać, nawet jeśli wbrew…
                - Temu co czujemy? - dokończył za nią, a ona spojrzała na niego błagalnie. - Dobrze. Już… Już nic nie powiem.
                - Rozumiesz co do ciebie powiedziałam?
                - Nie… I nie chcę rozumieć. Ale mam wrażenie, że masz rację - powiedział oschle.
                - Leon, ja nie…
                - A ja już pójdę. Nie traktuj tego jak końca naszych… przyjaznych relacji. Zawsze będziemy przyjaciółmi i zawsze możesz na mnie liczyć - próbował się uśmiechnąć, ale wyszło to nieudolnie. Wstał i podszedł do drzwi.
                - Ja wiem…
                - Trzymaj się - mruknął. - Do zobaczenia - w jego oczach pojawił się błysk, który mógł oznaczać radość albo… Wręcz przeciwnie.
                - Cześć - odpowiedziała z uśmiechem i pomachała, a po jego wyjściu… Zalała się łzami. „Przynajmniej mam chusteczki…” - mruknęła w myślach.


                Leon spacerował korytarzem nie mając pojęcia, co ma ze sobą zrobić. Nie mógł znaleźć sobie miejsca, ani na niczym się skupić. Pamiętał, że miał coś zrobić, ale nie pamiętał co. Wszystko go rozpraszało. Nie był sobą. Spacer, chociażby wzdłuż szkolnych sal, miał być chwilową ucieczką od problemów i uczuć, od których nie da się uciec. On jednak za wszelką cenę próbował to zrobić, łudząc się, że mu się uda. Niestety dla niego, z zamyślenia wyrwał go widok czarnych włosów, kolorowej kokardy i zwiewnej sukienki dziewczyny, którą do niedawna kochał. I która kochała jego. A teraz? Czyżby wszystko było odwrotnie? Głęboki wdech i udawaj, że wszystko jest dobrze.
                - Fran! - zawołał, by nie wzbudzać podejrzeń ani kłopotliwych pytań ze strony włoszki. Pomachał dłonią, a na jego twarzy pojawił się sztuczny uśmiech.
                - Cześć, kochanie. - Jej twarz nie wyrażała podobnych emocji. Przywitała się z szatynem tonem tak zimnym i oschłym, jakiego dawno nie słyszał. Patrzyła na niego z wyrzutem, być może zastanawiając się czy zrozumiał sarkazm jej wypowiedzi. Chłopak wziął głęboki oddech, przygotowując się na oskarżenia Francesci, które z pewnością nie skończą się na spokojnej rozmowie.
                - Czy coś się stało? - Brawo, Verdas. Wiesz jak zacząć rozmowę… Oczywiście, że COŚ się stało! Leon spojrzał na nią zalotnym wzrokiem, licząc, że uda mu się załagodzić całą sprawę.
                - Nie, skąd? - Francesca odpowiedziała szybko i krótko. Nie spuszczała z niego wzroku, patrząc prosto w oliwkowe oczy chłopaka, które wydawały się nieobecne. Dziewczyna od razu zorientowała się, że Leon próbuje uciec od tej rozmowy, ale nie mogła dłużej zwlekać i czekać, co jeszcze panna Castillo zrobi, by rozbić ich związek. - A ty byłbyś szczęśliwy, gdybym wmawiała ci, że cię kocham, a na każdym kroku całowała się z innym chłopakiem?
                - O co ci chodzi? - zapytał z pretensją w głosie, choć pytanie było raczej retoryczne. Doskonale wiedział, do czego dąży Francesca i o co tym razem jej chodzi. Tym razem. A czy kiedykolwiek chodziło o coś innego…
                - Violetta. Castillo - wycedziła przez zęby włoszka. - O co mi chodzi? Ile razy rozmawialiśmy na ten temat? Mam wrażenie, że zupełnie przestałam cię obchodzić. Liczy się tylko ona. Ciągle o niej myślisz i nie zaprzeczaj, bo to widać. Na początku liczyłam na to, że ci przejdzie. Że to chwilowe, wróciła, więc wróciło też wspomnienie waszych uczuć. Ale niestety się pomyliłam. Myślisz, że nie wiem, że ją kochasz? Myślisz, że nie wiem, że wolałbyś żeby stała tu teraz ona, zamiast mnie? I że nie wiem, co robisz, kiedy ją odwiedzasz… - oczy brunetki zaszkliły się łzami, ale natychmiast je otarła i westchnęła głęboko, by nikt nie zauważył.
                - Dobrze wiesz, że tak nie jest… - ton chłopaka zmienił się z zalotnego, w pełen wyrzutów. - Zadałaś mi pytanie, czy byłbym szczęśliwy, gdyby… Zastanów się, czy jestem szczęśliwy, kiedy widzę ciebie i Marco!
                - Nie o tym rozmawiamy! Marco i ja, to zupełnie inna sprawa.
                - Naprawdę? A jaka jest różnica?
                Francesca nie odpowiedziała. Spojrzała na szatyna bezradnie. Po jej policzkach spływały łzy, których przestała się wstydzić. Serce biło jej jak szalone. Nie spodziewała się, że będzie musiała odpowiadać na takie pytanie. Nawet nie pomyślała, że kiedyś usłyszy coś, co aż tak zaboli. Próbowała ułożyć sobie w głowie odpowiedź idealną, która przecież nie istniała. W tamtym momencie zdała sobie sprawę, jak bardzo coś, co próbowała naprawić się popsuło. Wśród pary zebrała się grupka uczniów, ale oni nie zwracali na to uwagi. Ciche szepty już nikogo nie wzruszały, bo w powietrzu wisiało coś o wiele gorszego.
                - Wiesz jaka jest różnica między nami? - niemalże warknęła, by podkreślić to, co chce przekazać. Stali naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy. Brunetka połykała łzy, ale ani na chwilę nie straciła pewności siebie. - Wiesz?!
                - Oświeć mnie… - mruknął Leon z pogardą. Był bezsilny, nie miał pojęcia, co dalej robić.
                - Ja cię naprawdę kochałam!











Wracam po długim czasie nieobecności. I od razu za to przepraszam, ale naprawdę miałam teraz czas zawalony -.- Ciągle jakieś kartkówki, sprawdziany, pełno zadań domowych i caaałaaa reszta...
Mimo, że od poniedziałku, a w sumie od dzisiaj mam ferie, to i tak nie myślcie, że rozdziały będą się pojawiały codziennie. Otóż moi nauczyciele są tacy kochani, że strasznie dużo zadali na ferie, a do tego będę często odwiedzać lekarzy -.- 
Mimo wszystko postaram się, żeby były chociaż dwa w tygodniu. ;)
Szczerze? Większość z tego pisana była w szkole na lekcjach XD A fragment o Leonesce - napisany przez Madzię, dosłownie przed chwilą <3 ;D

Taka tam reklama XD

To raczej wszystko, do kolejnego ;) 
P.S. Jeśli będę miała dziś czas i wenę to może napiszę walentynkowe os'a, ale nie obiecuję! ;3