piątek, 28 lutego 2014

22. ~ Mimo wszystko będę tylko twoją księżniczką

                W pokoju szatyna rozległ się dźwięk telefonu. Chłopak podniósł go z biurka i odebrał. 
                - Leon, mógłbyś przyjechać? Mamy napisać piosenkę dla Pablo na jutrzejszą lekcję, a nawet nie zaczęliśmy… - usłyszał zagłuszony głos Maxiego w słuchawce. 
                - Pewnie, za chwilę będę - uśmiechnął się do siebie i rozłączył. Poszedł do swojej łazienki. Uczesał włosy, przemył twarz i poszedł do pokoju po inna koszulkę. - Mamo! - zawołał szatyn
                - Tak? - weszła do pokoju syna kobieta.
                - Mamo! Ja się przebieram! - krzyknął Leon stojący bez koszulki na środku pokoju. 
                - Jakie mój mały synek ma mięśnie! - złapała go za przedramię. 
                - Mamo, proszę cię… - powiedział błaganie. - Nie dość, że widzisz mnie bez koszulki to jeszcze takie coś? - odsunął się.
                - Dobrze, dobrze - usiadła na łóżko. - Po prostu rzadko widzi się taką klatę - zaśmiała się, a chłopak popatrzył na nią groźnie. - Dobra, poddaję się! - uniosła ręce. - Co chciałeś? - rzuciła synowi koszulkę, której najwyraźniej szukał.
                - Powiedzieć ci, że wychodzę - zapinał guziki koszuli. - Jadę do Maxiego, musimy napisać z chłopakami piosenkę na jutro.
                - Jak to jedziesz? Tata zabrał auto - oznajmiła kobieta. - Nie. Nie pojedziesz motorem - powiedziała i pogroziła synowi palcem.
                - Mamo no proszę… - siadł obok swojej rodzicielki.
                - Dobra, spadaj - uśmiechnęła się. Popatrzył na nią dziwnie. - No leć, zanim się rozmyślę - pocałowała syna w policzek i razem wyszli z pokoju. 

                Jechał motorem do Maxiego. Zastanawiał się czy nie podjechać do Violetty. Przecież nigdzie mu się nie spieszy, piosenkę zdążą napisać do wieczora. No ale tak… Ona jest z tym całym Marco. Niby to był jego przyjaciel, ale on nie chce mieć z nim nic do czynienia. „Ale co mnie to interesuje, Violetta to moja przyjaciółka. No ale jednak ją kocham… Do cholery, jakie to chore…”
                Zamyślił się, a po chwili zrobiło mu się ciemno przed oczami.


                Z głębokiego snu Violettę wyrwał dźwięk telefonu. 16.57. Zasnęła przy kończeniu kolejnego rysunku w pamiętniku, przedstawiającego ją i… Leona.
                Spojrzała na wyświetlacz - nieznany. Mimo wszystko odebrała połączenie, lecz to, co usłyszała w słuchawce nie było zadowalające. Po chwili rozłączyła się i położyła trzęsącymi się dłońmi telefon na biurko, a w oczach pojawiły się łzy. Przez moment stała na środku pokoju w bezruchu, jednak po ułamku sekundy gwałtownie zerwała się z miejsca i zbiegła na dół po schodach i weszła do gabinetu ojca.
                - Tato, zawieziesz mnie do szpitala? Leon miał wypadek! - powiedziała z zaszklonymi oczami.
German wstał z fotela, zgarnął po drodze marynarkę z wieszaka i razem z Violettą wyszli z domu.
                - Dziękuję, jesteś kochany! - krzyknęła i wbiegła do samochodu. 
                Po chwili byli już na miejscu. Dziewczyna szybko pobiegła w stronę recepcji szpitala.
                - Przepraszam, w której sali znajduje się Leon Verdas? - zapytała pielęgniarki siedzącej za biurkiem.
                - A kim pani jest?
                - Jego… dziewczyną - skłamała. Zrobiłaby wszystko żeby tylko dowiedzieć się co mu jest i być blisko niego.
                - Ach… Sala sto piętnaście, drugie piętro - kobieta uśmiechnęła się życzliwie, a Violetta ruszyła w stronę schodów. Nie ma czasu żeby czekać na windę. „Sto piętnaście, sto piętnaście…” - te dwa słowa krążyły ciągle po jej głowie. Wreszcie znalazła wyznaczoną salę. Wyszedł z niej lekarz. Jego mina nie wyrażała za wiele, ale jedno było pewne - chyba nie jest dobrze. - Panie doktorze, co z nim?
                - Jego stan jest stabilny, wszystko w porządku, jednak jak na razie jest nieprzytomny. Za kilka godzin powinien się wybudzić - powiedział na jednym wdechu. Violetta uśmiechnęła się w duchu i zapytała:
                - Można do niego wejść?
                - Oczywiście, tylko nie na długo - odpowiedział i odszedł. Szatynka lekko nacisnęła na klamkę od sali. Bała się wejść. Bała się go zobaczyć w takim stanie… Powoli przekroczyła próg pokoju i podeszła do jego łóżka.
                - Leon… - złapała go za dłoń. - Jesteś głupi, wiesz? Od dzisiaj zero motorów. Zero. Nie chcę żeby znowu coś ci się stało… Hah, mówię jakbym była twoją żoną… Chciałabym. Ale tak nie jest i pewnie nie będzie. Bo znowu wszystko zepsułam… I ten wypadek to pewnie też przeze mnie, co? - zaśmiała się lekko i położyła głowę na jego ramieniu.

Kilka godzin później…

                Było już po 21.00, jednak Violetta nadal siedziała przy łóżku szatyna. Na dworze powoli robiło się już ciemno i chłodno. Nie chciała go opuszczać, póki się nie wybudzi. Siedziała tam zmęczona i głodna, ale dla niego jest w stanie zrobić wszystko.
                Zdziwił ją fakt, że Francesci nadal nie było, nawet nie zadzwoniła. Mimo, że zerwali kilka dni temu, nadal ich relacje były bliskie. Natomiast Marco miał się za chwilę zjawić.
                - Leoś, kochanie… Błagam cię, już kilka godzin minęło, zrób to dla mnie i obudź się… Proszę… - dziewczyna była już bliska płaczu.
                - Jestem… - mruknął brunet niemalże obojętnie. Usłyszał ostatnie zdania wypowiedziane przez Violettę. Poczuł ukłucie w sercu. Doskonale wiedział, jak bardzo dziewczyna kochała Leona i że nigdy nie będzie dla niej kimś takim jak szatyn. Wziął głęboki wdech, ale nic nie pozwalało mu uśmiechnąć się, choćby dla jej dobra.
                - Cześć… - szepnęła Viola, domyślając się, co się przed chwilą stało. Nie chciała ranić Marco, kochała go, ale Leona kochała bardziej. Przynajmniej tak jej się wydawało. Zresztą, niczego nie była już pewna.
                - Powinnaś iść do domu - oznajmił, ale gdy zobaczył grymas na jej twarzy, postanowił zadać pytanie i udawać, że nic wcześniej nie powiedział. - Co mówią lekarze?
                - Cóż, podobno jest coraz lepiej. Chciałabym żeby szybko się obudził…
                - Tak będzie - kolejne ukłucie.
                Violetta odwróciła się w stronę szatyna i dotknęła jego dłoni szlochając. Po chwili poczuła, że coś ściska jej palce. Uniosła głowę i uśmiechnięta spojrzała na budzącego się Leona.
                - Jak dobrze, że się obudziłeś! Już myślałam, że minie wieczność zanim...
                - Nie martw się - zebrał w sobie wszystkie siły, by wypowiedzieć to zdanie. Był bardzo osłabiony. Ścisnął jej dłoń i przejechał po niej palcami. W sali rozległo się chrząknięcie bruneta.
                - Jak… się czujesz?… - zapytał artykułując każdą głoskę.
                - Marco. Cześć. Jak widzisz… - odpowiedział szatyn.
                - Słuchaj, Verdas, chciałem… Chciałem cię przeprosić - nie wiedział, czy naprawdę chciał, czy zrobił to pod wpływem uczuć do Violetty. Była dla niego najważniejsza, to pewne. - Ja wiem, że ciebie i Violę łączy coś szczególnego, nie powinienem się denerwować z tego powodu, bo wiem, że nic na to nie poradzę… - westchnął. - I obiecuję, że już więcej nie spojrzę na Fran - dodał, by odsunąć od siebie przykre myśli.
                - Doceniam to. Ja też przepraszam. Violetta to twoja dziewczyna, a ja… Sam wiesz - odpowiedział cicho pokasłując.
                - Jasne… Tak więc, zgoda? - brunet zdobył się na uśmiech.
                - Oczywiście.


                Wysoka blondynka wraz z przystojnym brunetem siedziała przy stoliku w pięciogwiazdkowej restauracji.
                Jej ściany miały przyjemny odcień romantycznej czerwieni, a gdzieniegdzie widniały namalowane różnorodne kwiaty. Firanki na oknach były czarno-czerwone, związane przy ramie okien i przypięte do ściany. Na stolikach zostały rozłożone duże, beżowe obrusy, a na nich postawione były drobne, lecz wysokie wazony w których można było ujrzeć piękne konwalie.
                - Ludmi… Nie śpij - zaśmiał się i pstryknął palcami przed jej oczami.
                - Przecież nie śpię - odpowiedziała smętnie i wbiła wzrok w pusty już talerz.
                - Dobra, widzę, że niezbyt ci się tu podoba. Idziemy na spacer? - zapytał z uśmiechem podając jej rękę.
                Na zewnątrz było ciepło, a słońce delikatnie otulało skórę ciepłymi promieniami. Na wysokich, zielonych drzewach siedziało wiele ptaków, które razem tworzyły kolorową orkiestrę.
                - Teraz pasuje, moja księżniczko? - spojrzał na nią swoim czarującym wzrokiem, którego nie zauważyła, lub nie chciała zauważyć… - Ludmiła, co się znowu dzieje? Jest tak od dłuższego czasu, a ty nie chce nikomu nic powiedzieć. Nie ufasz mi?…
                - Oczywiście, że ci ufam. Jak możesz myśleć, że jest inaczej? Mówię ci o wszystkim, tylko…
                - … nie o tym - dokończył za nią. - Ostatnio też coś było nie tak, nie powiesz mi, że nie. I nie powiedziałaś mi, co się stało…
                Był zły, że go okłamuje na każdym kroku, i że za każdym razem unika tego tematu. Przecież on za wszelką cenę stara się jej pomóc, by nigdy nie była smutna, zwłaszcza z jego powodu. Chciałby codziennie widzieć, jak na jej twarzy gości ten piękny uśmiech.
                - Nie do końca o to chodzi… Po prostu to jest sprawa innego rodzaju, która nigdy nie wyjdzie poza mój dom. Nie mam ochoty zupełnie nikomu o tym mówić, ale za niedługo wszystko minie i będzie dobrze. Jak wcześniej. Zaufaj mi… - wytłumaczyła, po czym spojrzała mu w oczy i przytuliła się do jego szczupłego, i wysportowanego ciała.
                - No dobra… Ale po prostu się martwię, że jednak coś jest nie tak, jak powinno… Zawsze byłaś taka pogodna, radosna. Nawet jak coś się działo. A teraz ciągle chodzisz smutna i przygnębiona. Nawet ja nie potrafię ci poprawić humoru. Ale skoro tak chcesz… to powiesz, kiedy będziesz chciała.
                Po chwili milczenia poszli dalej przez słoneczny park. Po co nadal ciągnąć temat, skoro i tak nic się nie zmieni, a on - niczego się nie dowie…



                Zielona, równo skoszona trawa, drzewa pokryte różnokolorowymi kwiatami, pnące się wysoko do góry i oni. Oni siedzący we dwójkę na bladoczerwonym kocu, trzymający się za rękę i uśmiechający się promiennie do siebie.
                Czy tyle wystarczy do szczęścia? Uśmiech, szczery uśmiech i kochający wzrok tej drugiej osoby? Najwyraźniej tak.
                Maximiliano Ponte i Natalia Perdidio. Czyż to nie brzmi cudownie?
                - O czym tak myślisz? - zapytała brunetka przerywając ciszę.
                 - O nas, Naty - odparł krótko, podając jej z koszyka piknikowego sok jabłkowy, o który przed chwilą poprosiła. - O naszej przyszłości.
                - Jesteśmy ze sobą dopiero rok, a ty już myślisz o tym, co będzie za kilka lat? Nawet nie wiadomo, czy… -
                - Wiadomo, ja wiem. Nie może być inaczej… - szepnął przerywając jej w pół zdania. - A tak dokładnie to rok, dwie godziny, piętnaście minut i… - Spojrzał na srebrny zegarek na swoim nadgarstku, po czym dodał: - trzydzieści cztery sekundy.
                 Naty uśmiechnęła się i zakręciła butelkę z sokiem.
                - Dokładnie tyle minęło od najlepszego momentu w moim życiu - szepnął przytulając ją do siebie. - Jak do tej pory - dodał uśmiechając się.
                - Jesteś słodki, wiesz? No chyba, że to tylko na pokaz, żeby mi zaimponować, to nie… - zaśmiała się, ale on już nie odpowiedział.
                Zakochanym nie potrzebne są słowa, ani jakiekolwiek gesty, czy czyny. Wystarczy im swoja obecność do wyrażenia swoich uczuć, tego, jak bardzo się kochają.W tych lepszych, jak i gorszych chwilach. W dzień i w nocy. Po prostu zawsze.
                - Naty? To naprawdę ty? - zapytał zdziwiony chłopak, stojący obok pary.
                 T-Shirt z logiem zespołu rockowego, czarna, skórzana kurtka i ciemne dżinsy delikatnie opinające nogi oraz wręcz idealnie ułożone włosy. Jak cały on. Idealny.
                 - Nate! - krzyknęła wesoło i natychmiast poderwała się na równe nogi w celu przytulenia chłopaka.
                 „Nie wiem kim jest ten… pajac, ale właśnie zepsuł naszą rocznicę… która miała być idealna pod każdym względem…”, pomyślał Maxi, patrząc na swoją dziewczynę smutno.









Rozdział dedykowany Mel CM <3

Największym zdziwieniem podczas otworzenia worda było to, że rozdział był napisany w całości, oraz trochę dłuższy niż teraz XD Ale pisałam go dość dawno temu, więc połowa nie pasowała i musiałam poprawić. 
Dziękować Madzi za pomoc z rozdziałem, a Melci za piękny tytuł ;D <3
Podczas ogarniania tych postów (co skończyłam dziś w nocy ;D dumna z siebie jestem XD) przyszło mi kilka pomysłów do głowy i myślę, że opowiadanie będzie lepsze niż miało być. O wiele. Ale nic nie zdradzę ;P W sumie wszystko zostaje tak samo - Leonetta i Marcesca będą za niedługo, ale na końcu i tak będzie Marletta i koniec.
Zakładki już są uzupełnione, więc zapraszam ;)
Mam też pomysł na jednoparta, wpadł mi do głowy, jak czytałam epilog XD Pomysłu nie zdradzę, ale będzie trochę smutny i będzie nawiązywał do właśnie epilogu. Takie "po latach" ^^

15 komentarzy:

  1.   " Zamyślił się, a po chwili zrobiło mu się ciemno przed oczami."
    No co ty?!
    Dobrze, że nic mu nie jest <333
    Marletta na końcu *.*
    Hmm...
    Zabijesz Leona??!
    Jeśli tak to... Wiesz co... No wiesz..
    Hehe.. Mama Leona jest od dzisiaj moją ulubioną postacią xD
    Leoś! I LOVE YOU! Nie spadaj już z motorka, plose *-* ani z mostu.

    Nina Verdas ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. Boskie jak zwykle.Czekam na następny i OS'a.Życzę dużo weny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Boski rozdział ;33
    Od dzisiaj wpadam częściej na 100%
    Pożyczysz talent? Ploosie!
    Mama Leósia poziwiająca jego klate... Bosko!
    Marco przeprasza Leosia ;333
    Czekam na next!
    Zapraszam do siebie : http://dame-lo-que-deseo.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Najlepszy <33
    Oddaj talent ^^
    Mam nadzieję, że Leonettka będzie :3
    Leóś, klata mrr... :D
    Życzę weny,
    Mechi ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Yey!!! Nareszcie opowiadanie skończy się z Marlettą :D
    Chyba każdy blog o Vilu jest o Leonettcie i troche nudne sie to robi , a jeśli będzie Leonetta a skończy się Marlettą to ja już płacze ze szczęścia :D :D :D

    ~kiwi98

    OdpowiedzUsuń
  6. Wszyscy się cieszą Marlettą?
    A ja nie xD
    Więc "pozwolę" Ci ją zrobić, jeżeli zabijesz Leona,
    bo nie mogę znieść myśli, że Leon będzie
    samotny. A może jednak zmienisz
    zdanie i zrobisz Leonettę? Albo wiem!
    Ty tylko nas zwodzisz, by potem zrobić takie "bum!"
    Co Ci mam powiedzieć, byś nie robiła
    Marletty? Proszę ...

    Co do rozdziału - piękny
    Marco mógłby stanąć w korku
    A potem byłaby Leonetta ...
    tak Nika ma wyobraźnie xd

    Pozdrawiam i życzę duuużo weny z Leonettą
    i Mercescą ♥

    Nikaś ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam sie... Prosimy nie rob Marletty... No wez to para fikcyjna, nierelna... Pomysl chwile i moze zrob Leonette błagam...

      Usuń
    2. Ale przecież to jej wybór, mi też przeszkadza ta para, ale jakoś uwielbiam tego bloga.

      Usuń
  7. Fenomenalny rozdział !!!
    Masz ogromny talent !!! <3

    OdpowiedzUsuń
  8. I mówiłam, że to będzie najlepszy rozdział ever! Jest wspaniały. Jestem pewna, że nawet tobie on się podoba. Zakochałam się w każdym wątku, a już szczególnie Fede i Lu <33
    Kocham Cię ♥
    I pozdrowienia dla wspaniałej Madzi ; )

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny rozdział <3
    Mama Leona moim mistrzem! :D
    Naprawdę rozdział wyszedł Ci przecudowny, w każdym calu! Każdy wątek cudownie opisany i dopracowany do perfekcji! <3
    Mam nadzieję, że ten cały Nate, nie namiesza za bardzo w związku Naxi!
    Czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Piękny rozdział ale ja proszę na koniec Leonette. proszeee ;-) biedny Maxi ;c ale będzie dobrze

    OdpowiedzUsuń
  11. Naxi <333
    hahah Maxi najlepszy. Leoś bez koszulki *_* zawstydziła go jego własna mamuśka. Czaaad <3
    A co do rozdziału to tak: długi, perfekcyjny. Taki jak lubię :)
    czekam na więcje :D

    Panna Martin

    OdpowiedzUsuń
  12. Kocham twojego bloga !
    Jeśli będziesz miała czas zajrzyj na mojego bloga
    http://sknwhvwbehiennkjnewqwe.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń