środa, 22 maja 2013

Rozdział LX // 60 - Konkursowy ~ Wiolczur

Leon


Teraz przeraziłem się nie na żarty. Viola nie jest aż tak dobrą aktorką. Nigdy nie była. Na palcach jednej ręki mogłem wyliczyć przykłady, kiedy prawie udało jej się mnie okłamać. Poza tym, prawie nigdy nie próbowała tego uczynić.

Patrzyłem na jej twarz, a moim sercem targnął przejmujący chłód. Wzrok miała smętny, zdezorientowany - chłonęła spojrzeniem wszystko dookoła włącznie ze mną, jakby doszukiwała się jakichkolwiek wskazówek w białych ścianach, telewizorze starej generacji czy bladoniebieskiej, drewnianej szafie na różnego rodzaju sprzęty. Nic. Nic z tych rzeczy nie mogło przywrócić jej utraconej tożsamości. Oprócz mnie.
- Jestem twoim mężem, na Boga, Violetto, jak możesz mnie nie pamiętać?
Złapałem ją za dłoń, kciukiem gładząc jej wierzch, jakby w nadziei, że to coś zmieni. Na słowa Violetty czekałem jak skazaniec na wyrok. W końcu tak wiele od nich zależało.
- Wybacz mi, ale nie znam cię. - podniosła się do pozycji siedzącej, opierając głowę o zimną, trupiobladą ścianę.
Gdyby nie brązowe włosy, zlewałaby się z nią całkiem. Jej słowa utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie udaje.
Spojrzałem na nią błagalnie i wzmocniłem nieznacznie uścisk dłoni, nie wiedząc, co mogłem uczynić jeszcze, co jej powiedzieć. Moim wybawcą okazał się prowadzący Violettę lekarz, który odezwał się do mnie po hiszpańsku. Mieliśmy to szczęście z Violą, że w skład personelu szpitalnego wchodził rodowity Hiszpan.
- Jakiś problem? - zapytał, widząc moją minę.
- Vilu straciła pamięć - wymamrotałem cicho. Ten wyjazd miał wyglądać całkowicie inaczej.
Na czas badań odesłano mnie do szpitalnego bufetu, zamówiłem jedynie herbatę, chcąc zaspokoić czymś nieznośne ssanie w żołądku. Na jedzenie wcale nie miałem ochoty. No bo jak ludzie mogą wykonywać tak prozaiczne czynności w chwili, kiedy na piętrze wyżej rozstrzygają się losy całego ich świata? Tak, tego jestem pewien. Violetta jest całym moim światem, a ja nie spiszę jej na straty, choćbym i usłyszał od lekarza najgorszy werdykt. Zniecierpliwienie emanowało do każdej komórki mojego ciała i skutkowało nerwowym zaciskaniem dłoni na kubku. Wrzątek w środku i ból za tym idący nie przeszkadzał mi wcale. Już dawno przestałem zauważać takie błahostki. Rozejrzałem się po sali, szukając na twarzach siedzących w niej ludzi podobnych wyrazów przygnębienia. Czy wszyscy tutaj przeżywali w głowach podobne rozterki i dramaty?
W drzwiach stanął lekarz prowadzący i skinął na mnie głową, zapraszając do siebie. Zerwałem się z krzesła i podeszłem do niego, z każdym krokiem czując coraz większe ciśnienie rozsadzające mi żyły.
- Doktorze - wymamrotałem powitanie.
- Panie Leonie, przeprowadziliśmy podstawowe badania obrębu czaszki - od razu przeszedł do sedna sprawy, za co byłem mu wdzięczny. Nie zniósłbym odwlekania najważniejszego. - Nie wykazały nic istotnego, co dawałoby nam powody do zmartwień. Przeprowadziłem wywiad środowiskowy z pana żoną, z którego wynika, że jest to tak zwana amnezja krótkotrwała.
- Ale co to tak właściwie dla niej oznacza? - słowa doktora docierały do mnie jak przez półprzeźroczystą zasłonę, mętne i niezrozumiałe.
- Nacisk spowodowany uderzeniem spowodował uśpienie neuronów odpowiedzialnych za tak zwaną pamięć emocjonalną. Violetta nie pamięta najważniejszych chwil, osób i miejsc. Nie wiemy jeszcze, czy komórki zostały uśmiercone. Gdyby tak było, to mózg szybko je zastąpi nowymi, które przejmą pamięć na nich zawartą. - Ton lekarza był rzeczowy, lecz w żadnym razie nie mogłem zrozumieć nic z jego „bełkotu”.
- Kiedy Violetta odzyska pamięć?
- W przeciągu czterdziestu ośmiu godzin. Można przyśpieszyć ten proces próbując wywołać u niej deja vu. Na przykład pokazując znajome zdjęcia, no nie wiem, być może puszczając ulubione utwory. Ważne, aby były to wspomnienia bardzo emocjonujące, oddziałujące głębiej. Wtedy jest duże prawdopodobieństwo, że uda się wybudzić komórki.
Nie wierzyłem własnym uszom. Violetta wszystko sobie przypomni. Przypomni sobie mnie, Lenę, dziecko rozwijające się gdzieś w niej. Przez moment miałem wielką chęć uściskania lekarza, którego słowa tak pokrzepiły mnie w ciężkiej chwili. Uścisnąłem mu jednak serdecznie dłoń.
- Nie wiem jak mam panu dziękować.
- To moja praca - oświadczył i poklepał mnie po ramieniu. - Idź do hotelu, wyśpij się. Violetta już śpi, a jeśli wszystkie rutynowe badania pójdą dobrze, wypiszemy ją i będzie pan mógł pokazać jej Paryż jakiego nie znała. Jak dobrze pójdzie, pojutrze będzie w stanie już rozróżniać każde wspomnienie.
Niechętnie uczyniłem, co powiedział lekarz i poszedłem do hotelu, niemal naćpany własnym szczęściem.


Violetta



Obudziłam się z przeświadczeniem, że coś jest nie tak. Wszystko było takie nieswoje. Z jakiegoś powodu znalazłam się w szpitalu, jednak pielęgniarki porozumiewały się jezykiem, jakiego nie znałam, a lekarz ma moje pytania odpowiadał zdawkowo. Uderzyłam się w głowę i mąż mnie przywiózł, tak, to wiele tłumaczy. Spojrzałam na niewielki zegarek stojący na etażerce, a moją uwagę zwrócił wielki bukiet krwistoczerwonych róż, na widok których uśmiechnęłam się szeroko. Do mojej sali weszła blondwłosa pielęgniarka w niebieskim uniformie, zapewne żeby przewietrzyć pokój i sprawdzić jak się czuję.

- Przepraszam, kto przyniósł mi te kwiaty?
- Êtes-vous d'accord? Appeler le médecin?[1] - zapytała, wyraźnie zaniepokojona.
No tak, przecież jestem w Paryżu, rzekomo na wycieczce, nie mam rodziny, ani tożsamości, a jedynie męża, którego nie pamiętam. Pokręciłam przecząco głową, mimo iż nie wiedziałam czemu przeczę i poirytowana, wskazałam kobiecie na moje róże z niemym zapytaniem o ich nadawcę. Po chwili moja rozmówczyni rozchmurzyła się i wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Tak szerokim, że widać jej było pokaźny kawałek dziąseł.
- Oh, ces fleurs ont apporté votre mari, Léon. Il est venu dans la matinée.[2] - imię Leona nieco rozjaśniło mi w głowie. Mogłam się tego spodziewać.
Mruknęłam kobiecie dość kwadratowe „merci” i pozwoliłam jej w spokoju dokończyć pracę. Otworzyła okno, dostarczając pożądanej przez mój organizm dawki świeżego powietrza, sprawdziła mi ciśnienie i nucąc pod nosem utwór Kate Ryan, wyszła. Nie mogłam cieszyć się chwilowym spokojem, gdyż w głowie miałam prawdziwy mętlik. Czułam się jak nowonarodzone dziecko, które pojawia się znienacka w obcym świecie. Z tym, że nie ma przy sobie ani mamy, której bicie serca słyszało przez dziewięć ostatnich miesięcy, ani taty, który pokazałby otaczający je świat. Ale jestem tylko ja. Sama ze swoimi wątpliwościami. I jest też Leon.
- Dzień dobry, pani Violetto - powiedział Esteban Rodriganda, mój lekarz prowadzący. - Czy pamięta już Pani chwile sprzed upadku?
- A powinnam? - zapytałam i w zmartwieniu zmarszczyłam brwi, a na moim czole pojawiły się niewielkie zmarszczki.
- Nie, jeśli wszystko pójdzie dobrze, to jutro obudzi się pani z pełną świadomością. Dzisiaj jednak polecam wyjść na zewnątrz, pozwiedzać Paryż i absolutnie niczym się nie przejmować. Jest pani w końcu na wycieczce - oświadczył, patrząc na mnie znad swoich okularów.
- To znaczy, że mogę już wyjść? Sama? Ale… przecież…
- Bez obaw, zaraz przyjdzie po panią mąż.
- Uhm, no dobrze - wymamrotałam, siadając w poprzek łóżka. Bose stopy postawiłam na kojąco zimnej posadzce. Lekarz wyszedł z sali, pozostawiając mnie samej sobie. Postanowiłam rozejrzeć się za swoimi ubraniami, a tych - jak na złość - nigdzie nie było.
- Cześć Violu.
Do pokoju wszedł Leon, dzierżąc w dłoniach małą, sportową torbę. Podszedł do mnie i z pewną dozą niepewności chwycił mnie za podbródek i złożył na policzku delikatny pocałunek, będący lekki niczym muśnięcie piórkiem. Spojrzałam na niego zdezorientowana, ale sama jego bliskość nie była dla mnie niepokojąca, co mogło stanowić o dowodzie prawdziwości jego słów. Jest moim mężem i po prostu muszę przetrawić ten szalony czas, kiedy nie pamiętać będę słów składanej przez siebie przysięgi. Boże, jakie to poronione.
- Cześć - mruknęłam i przypomniałam sobie o różach, rozsiewających ledwo wyczuwalną woń w powietrzu. - Dziękuję za kwiaty, są piękne.
- Drobiazg. - uśmiechnął się szeroko. - Mam dla ciebie ubrania, pomyślałem, że nie chciałabyś założyć wczorajszych.
Spojrzałam na trzymaną przez niego torbę i uświadomiłam sobie, że jestem odziana w typową szpitalną podomkę podłużnym rozcięciem z tyłu pleców. Natychmiast zalała mnie fala skrępowania, osiadając na policzkach w postaci wielkich rumieńców. Leon zdawał się jednak tego nie zauważać, postawił torbę na łóżku i wyszedł, dając mi tym samym chwilę na przebranie. Byłam mu wtedy wdzięczna za to, że nie próbował tak szybko przejść do porządku dziennego z moją amnezją.


Leon


- Jakie mamy plany na ten dzień? - zapytała, bawiąc się swoją obrączką, kiedy metrem staraliśmy się dostać do centrum miasta.
Obserwowała ją pod każdym kątem i byłem ciekawy reakcji na słowa zawarte po wewnętrznej stronie. Dime a quien quieres y te hace feliz [3]. Jej twarz zastygła w bezruchu, a usta poruszały się delikatnie. Poczułem jej drobne dłonie na swoich. Delikatnym, powolnym ruchem ściągnęła mi z palca obrączkę i sprawdziła wewnętrzną stronę, na której widniała ta sama inskrypcja. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko. Byłem pełen podziwu dla niej. Nie znała mnie, a mimo to nie obawiała się wyjść ze mną ze szpitala.
- Znam te słowa. Nie wiem skąd, ale czuję, że je znam - powiedziała i odłożyła moją obrączkę na swoje miejsce. - Ufam ci.
Te słowa wywołały na mojej twarzy szeroki uśmiech. Złapałem dłoń Violetty i pocałowałem jej wierzch.
Naszym przystankiem było samo centrum miasta, Pola Elizejskie i okolice sławetnej wieży Eiffla. Mieliśmy tam niedokończone sprawy, a konkretnie kolację. Uprzejmy kelner zaprowadził nas do wczoraj zarezerwowanego przeze mnie stolika i zebrał zamówienie. Grenouille sautante [4] jest trzygwiazdkową w skali Michelina restauracją o dość dobrej renomie i lokacji – położona jest na tarasie sporego budynku, który niegdyś pełnił rolę pasażu handlowego z najlepszymi markami, a dziś jest swoistą galerią sztuki z bogatą oranżerią na dachu. Pomiędzy rozmaitymi roślinami, pnącymi się w górę po drewnianych rusztowaniach stoją stoliki obsługiwane przez tłum profesjonalnie przygotowanych kelnerów i kucharzy.
Podczas spożywania posiłku, opowiadałem Violetcie o wszystkich naszych perypetiach, można by rzec, że podałem jej na tacy jej historię od przybycia do Buenos Aires w pigułce, pomijając niektóre wydarzenia, chcąc zachować je na później. Opowiedziałem o Germanie, Oldze, Ramallo, Angie. Opowiedziałem o sobie, swoich zainteresowaniach. Viola zdawała się chłonąć te informacje z niespotykaną zachłannością. Wiedziała, że i tak odzyska pamięć, a mimo to chciała spędzić dzień na powracaniu do swojej przeszłości, którą niestety musiała przyswoić sobie z perspektywy osoby stojącej z boku.
Była w niej taka dziecięca ciekawość, a przez twarz przechodziło kolejno wiele stanów i emocji. Miałem wrażenie, że poznaję Violettę na nowo. Cząstkę, którą jakimś cudem udawało jej się przede mną ukryć. Stale próbowałem przełamać jakoś słaby, ale wciąż istniejący dystans, który sprawiał, że traktowała mnie z dozą rezerwy, jak przyjaciela. Wiedziałem jednak, że to bezcelowe i powinienem odpuścić. Widząc jednak jej szeroki uśmiech i słysząc piękny, czysty śmiech nie mogłem długo utrzymać na smyczy pragnienia, aby zatopić dłonie w jej włosach i po prostu ją pocałować. Jakaś romantyczna moja strona miała nadzieję, że wtedy jak za sprawą czarodziejskiej różdżki pamięć wróci Violetcie. Ale przecież życie nie jest bajką ani filmem sensacyjnym.

Violetta

Po śniadanio-obiedzie, będącym zarówno zaległą - jak powiedział mi Leon - kolacją, udaliśmy się na spacer po starym mieście, wzdłuż Sekwany. Mój towarzysz zdawał się, tak jak ja, nie znać miasta i szedł po prostu na żywioł. Chodząc między wąskimi uliczkami, kontynuowaliśmy naszą rozmowę, która toczyła się już kolejną godzinę.
- Dobrze, powiedziałem ci już całkiem sporo, może teraz ty spróbujesz odgadnąć trochę? - zapytał i skubnął trochę mojej waty cukrowej, kiedy sprawdzałam godzinę na telefonie, za co trzepnęłam go lekko w ramię.
- W sumie, nie wiem od czego mam zacząć. - przyznałam i również zjadłam kawałek puszystego cukru o smaku jabłkowym.
- No dalej, na pewno masz wiele pytań - zachęcił mnie i znowu bezczelnie zaczął objadać się moją watą. Parsknęłam śmiechem.
- Tak, mam jedno: dlaczego nie kupiłeś sobie własnej waty, tylko moją podjadasz? - zapytałam i złapałam się pod bok, przechyliłam głowę i spojrzałam na niego, wyczekująco tupiąc nogą.
- Ta twoja jest wyjątkowo dobra, inne nie byłyby takie dobre.
- Zawsze tak między nami jest? - zmieniłam nagle temat. Z Leonem rozmawiało mi się zaskakująco dobrze i nawet jeśli miałby się okazać oszustem podszywającym się pod mojego męża, ciężko by mi było przełknąć ewentualność rozstania z nim. Chłopak spojrzał na mnie pytająco, widocznie nie zrozumiał mojego skrótu myślowego. -No, wiesz. Chodzi mi o tę beztroskę, swobodę.
Mój rozmówca pokiwał głową na znak, że zrozumiał pytanie.
- Zazwyczaj. Między innymi chyba to nas ze sobą spiknęło. No, nie tylko, było wiele innych powodów.
Poczułam nagły przypływ zainteresowania owymi powodami.
- Na przykład? Mówiłeś, że poznaliśmy się lepiej przez to studio, czym tak właściwie się ono zajmuje?
Chyba trafiłam na czuły punkt, bo Leon przystanął na chwilę i założył ręce na piersi.
- Zgaduj - powiedział „tonem nie znoszącym sprzeciwu”, a po chwili roześmiał się.
- To jakieś studio artystyczne? Nie wiem, może moda? - strzeliłam na oślep, ale widząc jego rozbawioną minę, zrozumiałam, że chybiłam.
- Wyglądam na modnisia?
- Plastyka, malarstwo? - kontynuowałam swe „poszukiwania”, jednocześnie podziwiając szyldy i wystawy mijanych sklepów. Wata cukrowa już dawno zniknęła w odmętach przełyku, więc bawiłam się patyczkiem, obracając go między palcami.
- Nie.
Wymieniałam w głowie wszelkie znane dziedziny, ale zapomniałam o najoczywistszej. Przystanęłam przy budynku z czerwonej cegły, teatrze muzycznym, którego otwarte na oścież drzwi i muzyka dochodząca z wewnątrz świadczyła o właśnie rozgrywanej próbie.
- Muzyka - powiedziałam i pociągnęłam Leona za rękę do środka. Usiedliśmy z tyłu, w niewidocznym ze sceny miejscu i po prostu patrzyliśmy, a raczej ja patrzyłam, gdyż Leon zajęty był badaniem struktury mojej dłoni, ciągle przesuwał po niej palcem w tę i we w tę. W końcu splótł nasze palce. Zdawało mi się, że jego ręka jest skrojona mojej na miarę. Idealnie do siebie pasowały.
Nie zdążyłam się nacieszyć muzyką płynącą z fortepianu, gdyż muzycy szybko zwinęli się na próbę, zostawiając sprzęt samemu sobie.
- Co ty robisz? - zapytałam Leona, który wstał i zaczął schodzić w dół, w kierunku sceny.
- Chodź ze mną.


Leon



Usiadłem przy fortepianie i przejechałem dłonią po klawiszach, nie wydając żadnego dźwięku, w celu rozeznania się w nim. Viola stała nade mną i obserwowała każdy mój ruch. Obróciłem twarz w jej stronę i zacząłem grać, najpierw powoli, później coraz szybciej. Kiedy do muzyki dołączyły słowa, widziałem, że coś w niej drgnęło. Być może to było to, o czym mówił lekarz – wywołać po kolei każdą ważną emocję i wydarzenie. Zanim się spostrzegłem, Violetta zaczęła śpiewać ze mną.

Hablemos de una vez
Yo te veo pero tu no ves
En esta historia todo esta al reves
No me importa esta vez
Voy Por Ti , Voy...
Spoglądałem na nią, na szeroki uśmiech na twarzy, wyprostowaną sylwetkę i iskierki w oczach i wdziałem właśnie tą Violę. Moją Violę. Kiedy piosenka dobiegła końca, czekałem na jej słowa, cokolwiek, co pozwoliłoby mi wierzyć w jej powrót na dobre.
- Que faites-vous ici? Conduire moi sortir d'ici! [5] - na scenę wtargnął korpulentny mężczyzna w szarym uniformie, najpewniej dozorca. Krzyczał i był zdenerwowany. Spojrzałem na Violettę niepewnie i bez słów uznaliśmy, że najlepszym wyjściem będzie ucieczka.
Wybiegliśmy z teatru, wciąż czując na karku jego oddech i słysząc ciężkie kroki. Jakiś odcinek drogi pokonaliśmy truchtem, a kiedy spostrzegliśmy, że nic już nam nie „zagraża”, zaczęliśmy się głośno śmiać z absurdalności tejże sytuacji.
- Ale miałaś minę!
- Ty nie lepszą, mało płuc nie wyplułam przez ten bieg. - usiadła na ławce na skraju parku, do którego zawędrowaliśmy i pochyliła się, łapiąc raz po raz hausty powietrza.
Uczyniłem to samo, a kiedy doszliśmy w miarę do siebie, postanowiłem wrócić do tematu muzyki.
- Przypomniałaś sobie słowa Voy por Ti - stwierdziłem, a po chwili dodałem z nadzieją: - Pamiętasz może coś więcej? Lekarz mówił, że w takich przypadkach często dochodzi od odblokowania pamięci.
Vilu zmarszczyła brwi.
- Wybacz, ale wciąż nie pamiętam ciebie, Angie, ani nawet swojego ojca. Wiem tyle, ile mi powiedziałeś, przepraszam… - wymamrotała i skuliła się w sobie, jak gdyby ta cała sytuacja była jej winą. Na sercu pojawiła mi się wielka, ciężka gula. Przecież nie mogła się obwiniać. Objąłem ją mocno, a Viola położyła głowę na moim ramieniu.
- Kiedy przyjdzie czas, wszystko sobie przypomnisz, na razie o tym nie myśl. - pogładziłem ją po głowie delikatnie.
- Kiedy ja mam wrażenie, że nie jestem sobą… Widzę, że to dla ciebie bardzo ważne, nie chcę cię zawieść - mruknęła.
- Nie, to nie jest teraz najważniejsze. Pamiętaj, że mimo wszystko zawsze będę przy tobie. Poza tym, mieliśmy przecież spędzić niezobowiązująco miły dzień, bez nacisków i wymagań, pamiętasz? - zapytałem, unosząc jej podbródek do góry.
- Nie wiem, czym sobie na ciebie zasłużyłam. - jej słowa sprawiły, że gula i ciężar nagle zelżał, zdawałoby się, że o kilka ton. Przez cały dzień miałem przy sobie tylko namiastkę Violetty, a jednak w tych okolicznościach był to dla mnie jak dar.
- Po prostu tym, że jesteś. - uśmiechnąłem się, w moim mniemaniu rozbrajająco, czym wywołałem salwę śmiechu u dziewczyny. - Hej, lubię jak się śmiejesz.
I kiedy wieczorem zasypiała w hotelowym łóżku, nie targały mną już żadne wątpliwości. Mimo że Violetta niczego szczególnego sobie nie przywiązała, byłem szczęśliwy, że mogłem spędzić z nią tak cudowny dzień. Zważywszy na jej amnezję, było to zgoła dziwne, że nie było między nami żadnego spięcia, a wszystko odbywało się swobodnie. To był dobry znak. Nawet jeśli niczego sobie nie przypomni, zaufała mi, a to już coś, czym mogłem się cieszyć. Nie zależnie od jutrzejszego dnia, niezależnie od okoliczności, spędziłem najdziwniejszy i zarazem najpiękniejszy dzień swojego życia. Z kobietą, którą kocham. Z kobietą, z którą pragnę się zestarzeć.












[1] Wszystko w porządku? Zawołać lekarza?
[2] Ach, te kwiaty przyniósł pani mąż, Leon. Przyszedł tu z samego rana.
[3] Powiedz, kogo kochasz i kto sprawia, że jesteś szczęśliwa.
[4] dosłownie: Skacząca żabka
[5] Co wy tu robicie? Jazda mi stąd!


Napisane przez : Wiolczur


19 komentarzy:

  1. Super :)
    Kiedy next ? :DD

    OdpowiedzUsuń
  2. O Matko.. Wiolczur ale Ty masz talent, rozdział niesamowity ;)
    Świetnie się go czytało ;)
    Alex czekam na next ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Śliczne . O wiele lepsze od mojego . Zasługuje na pierwsze miejsce .

    OdpowiedzUsuń
  4. pierwsza!! BOSKI. BĘDZIE DZISIAJ MOŻE JESZCZE JEDEN ROZDZIAŁ????

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak to czytam to mam zamiar zrezygnować z pisania swojego bloga O.O Ta osoba ma wielki talent, co jakiś czas przerywałam i na cały głos gadałam "Wow" xD rodzeństwo się dziwnie gapiło, ale to szczegół ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Super rozdział czekam na następny...

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję za komplementy! :3 Cieszę się!

    Głodnych podobnych zdań zapraszam tutaj: http://powod-do-milosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci, że trafiłam tu przez przypadek i przeczytałam ten rozdział . Jestem pod wrażeniem jak to zapisałaś . Co tu dużo mówić po prostu wyszło Ci to zajebiście. Mam nadzieję , że właścicielka bloga zrobi ponownie taki konkurs , bo ja też chciałabym się wykazać i konkurować z tobą ;P. Pozdrawiam C.A. :*

      Usuń
  8. Cóż mogę powiedzieć, chyba to co wszyscy... Nie będę oryginalna, to jest EXSTRA!! :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Jestem pod wrażaniem. Kopara mi wzięła i opadła noo . :D
    Ten rozdział był cudowny. Pomijając fakt, że trochę długo się na niego czekało, ale to w końcu konkurs był.
    Boże Viola ! Ty weź pamiętaj !! ^^
    Ps : Jak możesz, jak spotkasz Jorge, to weź mu powiedz że ma przestać bawić się w Leosia, bo mu obiad stygnie. XD
    Ps II : Kiedy dodasz następny rozdział na tego drugiego bloczka, hę ..?

    Buziak,
    Velvet .xx

    OdpowiedzUsuń
  10. WOW! To jest arcy dzieło i na prawdę zasługuje na wygraną gratuluję Tobie Wiolczur ;*

    OdpowiedzUsuń
  11. Wow! Gratuluję wygranej i pomysłu :)
    Jejku, ta diagnoza doktora rzeczywiście brzmiał jak taki…bełt xD jak u doktora z życia! :3super :)
    Bardzo ciekawe opisy, bardzo ładnie przeprowazony rozdział:)
    http://violetta-story.blogspot.com -zapraszam!

    OdpowiedzUsuń
  12. Kiedy następny !


    Czekam


    Fanka

    OdpowiedzUsuń
  13. Suuuper! Gratuluję zwycięzcom :) / http://violetta-love-opowiadanie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  14. super jestem twoją fanką i zapraszam na http://wejdzbotonaszejest.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń