Federico
- Federico, naprawdę nie musisz
robić sobie problemu. Nie jestem pewna, czy twoja mama byłaby-
- To nie jest problem. Nie
zostawię cię samej w domu z tym… Eh. A moja mama bardzo cię lubi i na pewno
zrozumie - wyjaśniłem, gdy Ludmiła po raz kolejny, od wyjścia z jej domu, miała
jakieś wątpliwości.
- Ale przecież-
- Lu. Żadne „ale”.
Uśmiechnąłem się do niej, by
rozładować napięcie między nami. Ona w sumie ma rację. Sam nie jestem pewien,
jak moja mama na to wszystko zareaguje i czy w ogóle zgodzi się, by dziewczyna
zamieszkała z nami na kilka dni. Ale na pewno nie mógłbym zostawić jej w domu
samej z jej „ojcem”. Za kogo on się uważa, że ją tak traktuje? To jego córka,
do cholery! Nie powinien robić afer o byle co, a tym bardziej jej bić. Nie
rozumiem, jak można skrzywdzić tak cudowną dziewczynę, jaką jest ona.
Podszedłem do bramy mojego domu i otworzyłem ją.
Przepuściłem Ludmiłę przodem, a po chwili objąłem ją ramieniem.
- Będzie dobrze, nie martw się. -
Pocałowałem ją w czoło i uśmiechnąłem się. Na jej twarzy wykwitł delikatny
uśmiech.
Wyciągnąłem klucz z kieszeni
spodni i otworzyłem drzwi. Nacisnąłem na klamkę i pchnąłem je, po czym razem z
blondynką weszliśmy do środka. Odłożyłem jej torbę na szafkę i schyliłem się,
by zdjąć buty. To samo zrobiła Ludmiła. Przeszliśmy przez mały korytarz, dzięki
czemu znaleźliśmy się w salonie. Moja mama podniosła wzrok znad telewizora na
nas i uśmiechnęła się promiennie.
- Mamo, możemy porozmawiać?… -
zapytałem niepewnie, patrząc na nią.
- Tak, oczywiście - przytaknęła i
wstała z kanapy, kierując się w stronę kuchni.
Szepnąłem do Ludmiły, żeby się
rozgościła, a ja ruszyłem za mamą. Spojrzałem na nią, gdy staliśmy naprzeciwko
siebie w małym pomieszczeniu.
- Em… Czy… Czy Ludmiła mogłaby z
nami zamieszkać na kilka dni? - wydukałem po chwili ciszy.
- Jasne, że tak, ale… Stało się
coś? - Jej wzrok wydawał się być zmartwiony.
- Problemy z
ojcem, później ci opowiem. Dziękuję. - Przytuliłem ją mocno, a moje usta
wykrzywiły się w uśmiechu.
Wróciłem do
salonu i zobaczyłem Ludmiłę siedzącą na kanapie z moją siostrą na swoich
kolanach. Wyglądają razem tak słodko. Usiadłem obok nich i uśmiechnąłem się
szeroko. Blondynka spojrzała na mnie niepewnym wzrokiem i jakby… wystraszonym?
- Coś nie
tak? - zapytałem troskliwie, łapiąc ją za rękę.
- Nie, nie,
wszystko… prawie wszystko jest w jak najlepszym porządku. - Uśmiechnęła się do mnie,
jednak po chwili jej uśmiech ponownie zniknął. - Em… I jak? Mogę tutaj zostać?…
- A jak
myślisz? - zacząłem się z nią droczyć.
- Myślę, że
twoja mama mnie bardzo lubi, ale nie jestem pewna, czy lubi mnie aż tak, żeby
pozwoliła mi zostać u was na nie wiadomo ile z głupiego powodu.
- To nie jest
głupi powód, Lu. To jest poważna sprawa, z którą sobie jakoś poradzimy. Razem.
Będzie dobrze, nie martw się. I możesz zostać tutaj tak długo, jak tylko
zechcesz - wytłumaczyłem, na co ona jedynie mruknęła coś pod nosem i
uśmiechnęła się. Przysunąłem się bliżej niej i pocałowałem ją delikatnie.
- Fuuuj… To
ohydne! - krzyknęła Mel, odpychając mnie od Ludmiły. Pokój wypełnił mój śmiech,
który po chwili udzielił się także Ludmile.
- To nie jest
ohydne - zwróciłem się do siostry. - To miłość, słońce.
Dwa tygodnie później…
Violetta
„Przez ostatni tydzień dużo myślałam. Zbyt
dużo. O Leonie, Marco, Francesce… O wszystkim, ale głównie o naszej czwórce. I
doszłam do wniosku, że ta bajka nie ma szczęśliwego zakończenia. Jeśli w ogóle
można nazwać to bajką.
Gdy wreszcie wszystko zaczęło się układać w
dobrym kierunku - mnie zebrało się na przemyślenia. Po raz kolejny wszystko się
zniszczy. Po raz kolejny ja wszystko zniszczę. I wątpię, bym dostała kolejną
szansę na naprawienie tego.”
Zamknęłam
pamiętnik i odłożyłam go na szafkę nocną. Spojrzałam za okno. Ciemno, zimno,
chyba nawet pada… Jest po dwudziestej pierwszej, jeśli nie dalej. Złapałam
telefon do ręki i wybrałam numer do Leona. Odebrał po dwóch sygnałach.
-
Cześć, kochanie - przywitał mnie ciepło, a ja tak jakby straciłam zdolność
mówienia.
Nie możesz się teraz wycofać. Po prostu to
zrób - pomyślałam.
- Em, cześć…
Wiem, że jest późno, pogoda nie jest najpiękniejsza, a ty jutro wcześnie
wstajesz, ale… możemy się spotkać? To bardzo ważne. Nie zajmę ci dużo czasu.
- Tak,
oczywiście, że możemy. Coś się stało? - zapytał zmartwionym głosem, a mnie
znowu naszyły wątpliwości.
Nie chcę cię ranić…
- Nie, nie.
Chociaż w sumie… tak. Ale nie. Uh, to skomplikowane. Więc… za dziesięć minut w
parku obok Studio?
- Jak dla
ciebie, to mogę tam być nawet za dwie. Kocham cię.
Rozłączył
się. Cholera… Nie, nie ma innej opcji, muszę to zrobić. I tak ranię go
wystarczająco mocno. Już nie ma odwrotu, postanowione. Teraz tylko wymknąć się
z domu przed tatą…
Kilkanaście minut później…
Stałam pod dużym
drzewem, gdy Leon podszedł do mnie i usiadł obok. Spojrzałam na niego i
uśmiechnęłam się sztucznie, mimo że czułam, że za chwilę po prostu się
rozpłaczę.
Z jednej
strony nie chcę tego robić, bo nadal coś tam do niego czuję, nawet jeśli to nie
jest miłość. Ale z drugiej… muszę. Zdaję sobie sprawę z tego, że to go okropnie
zaboli, ale na pewno mniej, niż bycie ze mną, jeśli ja… jeśli ja nadal kocham
Marco i nie potrafię przestać. A jeszcze bardziej zdaję sobie sprawę z tego, że
to jego kocham tak naprawdę. Całym sercem. I nawet jeśli nie będziemy już nigdy
razem, to nie jest ważne. Ważne jest to, że nie potrafię dłużej ranić Leona.
Nie chcę, by cierpiał…
- Nawet nie
próbuj tego robić. - Jego głos wyrwał mnie zamyśleń, przez co ponownie na niego
spojrzałam.
- Czego
robić?
- Znam cię
nie od wczoraj i widzę, że coś jest nie tak. A ty na siłę próbujesz się
uśmiechnąć, by zamydlić mi oczy. Nie rób tego… - powiedział i przysunął się
bliżej mnie. Chciał mnie przytulić, lecz ja odsunęłam się gwałtownie. - Dobra,
teraz mnie zmartwiłaś… O co chodzi?
- Bo ja… Ugh,
to jest tak cholernie trudne.
- Co jest
trudne?
- Wszystko.
Ja, ty. My… - Po policzku spłynęła mi łza, którą szybko otarłam rękawem bluzy.
- Skarbie…
- Nie… Nie
mów tak, proszę. Mam to ciągnąć w nieskończoność, czy powiedzieć z góry o co mi
chodzi? - zapytałam niepewnie, patrząc przed siebie. Nie potrafię spojrzeć mu
teraz w oczy.
- Po prostu
to powiedz - powiedział po chwili, która wydawała się być wiecznością.
Wzięłam
głęboki oddech i przez jakiś czas patrzyłam to na niego, to na pustą ulicę
kilkanaście metrów przed nami lub unosiłam głowę i patrzyłam na zachmurzone
niebo.
- Musimy
zerwać… Teraz.
- Bo nadal
kochasz Marco i nie chcesz mnie ranić. Wiem o tym… - szepnął, a ja z trudem
powstrzymywałam płacz.
Kiwnęłam
delikatnie głową.
-
Przepraszam…
- Nie masz za
co mnie przepraszać. Ja to doskonale rozumiem. Naprawdę.
- Mam za co.
Od kilku miesięcy bez przerwy cię ranię i zdaję sobie z tego sprawę. A to, co
robię teraz, to już w ogóle przekracza wszelkie granice… Tylko, uh… To nie tak,
że cię nie kocham. Po prostu nie tak bardzo. Nie tak bardzo, jak kiedyś… I nie
tak bardzo, jak jego. Przepraszam - powiedziałam cicho, a on tylko otarł moje
łzy i przytulił mnie mocno.
- Wierzę, że
można wybrać komu dasz się zranić. I jeśli ty masz mnie ranić, to chcę być
raniony.
- Czuję się
tak, jakbym za każdym razem wbijała ci nóż w serce… I nie chcę tego robić.
- Więc…
cofamy się do tylko przyjaciół, tak?… - zapytał z nadzieją, a ja otarłam łzy i
uśmiechnęłam się delikatnie. Kiwnęłam głową. - To w takim razie… mimo wszystko
jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie.
„Zrobiłam to…
Zerwałam z nim szybko i w miarę bezboleśnie. Chyba. Przynajmniej dla mnie.
Powiedział, żebym się nim nie martwiła. I że… przyzwyczaił się do tego, że nie
potrafię kochać go tak, jak chciałby, żebym go kochała. Nie mam pojęcia, czy
powiedział tak, bo to była prawda, czy żebym poczuła się lepiej. Ale ja wcale
nie poczułam się lepiej. Nie potrafię z nim być, ale też nie potrafię tak po
prostu być jego przyjaciółką i jak gdyby nigdy nic zapomnieć o wszystkim. O
wszystkim, co przeszliśmy. O tych wszystkich przeszkodach, które udało nam się
pokonać. Razem.
A teraz… Leon
Verdas to rozdział oficjalnie zamknięty. Na pięć zamków. I nigdy go już nie
otworzę. A Marco… To już zależy od niego. Teraz jest z Francescą i mam
nadzieję, że jest szczęśliwy. Wtedy ja też będę. Nawet jeśli już nigdy nie
będziemy razem.
Chciałabym,
żeby Leon też był szczęśliwy. Ale z kimś innym. Z kimś, kto nie będzie go
ranił. Z kimś, kto będzie go uszczęśliwiał przez dwadzieścia cztery godziny na
dobę. Przez siedem dni w tygodniu. Zawsze i wszędzie.
Co ma być to
będzie, jakoś sobie jeszcze życie ułożę. Jak nie z nimi, to może kiedyś poznam
kogoś innego, kto pozwoli mi o nich zapomnieć?”
Uh, przepraszam... Rozdział krótki, rozwaliłam Leonettę, miesiąc przerwy. Dużo by tłumaczyć, więc po prostu przepraszam. Kocham was xx