Naty
- Będę baaardzo tęsknić, wiesz? -
powiedziałam, przytulając mocno Nate’a.
Oboje staliśmy na środku
lotniska. To jego ostatni dzień tutaj, w Buenos Aires. Wraca do USA i nie
zapowiada się, by odwiedził mnie w ciągu najbliższych kilku miesięcy…
- Ja też, Naty. Ale przecież
będziemy utrzymywać kontakt, prawda? - zapytał z lekkim uśmieszkiem, na co ja
kiwnęłam głową.
Zrobię wszystko, by tym razem być
bliżej niego. Postanowiliśmy, że będziemy pisać do siebie każdego wieczora
e-mail, w którym opiszemy nasz cały dzień, wygadamy się, pośmiejemy. Jestem
ciekawa, jak długo przetrwamy z takim czymś… Mam nadzieję, że wystarczająco
długo.
Uśmiechnęłam się do Nate’a, a on
od razu wyczuł, że mój uśmiech jest sztuczny. Jak mam się uśmiechnąć, skoro
wyjeżdża? Myślałam, że zawita dłużej w naszym mieście, że zdążę go oprowadzić
po najfajniejszych miejscach, wychodzić z nim wieczorem na miasto, do kina… Ale
niestety. Eh, nie jestem dobra w pożegnaniach.
- Wiem, że to trudne, ale
uśmiechnij się. Proszę. Ja się uśmiecham, widzisz? - Uśmiechnął się szeroko,
czym od razu poprawił mi humor. Uwielbiam jego uśmiech. - To nie koniec świata,
nie możesz się smucić.
Położył dłoń na moim policzku i
przejechał po nim kciukiem. Odłożył walizkę na podłogę i przytulił mnie mocno.
- Hej… Jesteś zbyt piękna, by
płakać. Naprawdę zbyt piękna - szepnął cichutko, całując mnie w głowę.
- Nie jestem piękna… -
zaprzeczyłam, kręcąc przecząco głową. Mimo to, uśmiechnęłam się pod nosem.
- Jesteś. Mnie nie wierzysz?
- Wierzę. Nie mam ochoty tego
mówić, ale idź już. Nie chcę, żebyś się spóźnił na samolot.
- Oczywiście, już idę. Jak będę
na miejscu, to zadzwonię, dobrze? - Ostatni raz uśmiechnął się do mnie.
Uśmiechnął się tym swoim słodkim,
rozbrajającym uśmiechem. Powtórzyłam jego gest, przytulając go, po czym podałam
mu do ręki walizkę, której - znając jego - z pewnością by zapomniał.
Zachichotałam, patrząc jak idzie tyłem i macha do mnie. Gdy był na tyle daleko,
bym zgubiła go w tłumie, odwrócił się i zniknął wraz z uśmiechem…
Maxi
- Naty - szepnąłem, podchodząc do
dziewczyny i obracając ją za ramię w swoją stronę. - Tak myślałem, że tu
będziesz…
- Śledziłeś mnie? - zapytała, a w
jej głosie słychać było odrobinę rozczarowania.
- Nie, oczywiście, że nie.
- To skąd mogłeś wiedzieć, że jestem
w takim miejscu, jak to?
Dociekliwa dziewczyna z niej…
- Bo od kilku dni powtarzasz, że
ten idiota wyjeżdża, więc spodziewałem się ciebie tylko i wyłącznie tutaj.
- On nie jest idiotą - żachnęła
się, patrząc na mnie wzrokiem, który oznaczał u niej początek kłótni. Wyminęła
mnie i zaczęła iść w kierunku wyjścia z lotniska. Ruszyłem za nią, przez co
brunetka przyśpieszyła kroku.
- Naty. Nie złość się, przecież
nic takiego nie powiedziałem. - Złapałem ją za rękę, którą ona natychmiast
wyrwała z mojego uścisku. Zatrzymała się i stanęła przede mną.
- Nic takiego? A właśnie, że coś
takiego. Wiesz, że jest moim najlepszym przyjacielem i jest dla mnie bardzo
ważny. W dodatku nie będziemy się bardzo długo widzieć, a ty tak po prostu
urządzasz te swoje sceny zazdrości i bezproblemowo nazywasz go idiotą - mówiła
(jak na razie) spokojnym i cichym głosem. Wydawała się nie mieć ochoty i
nastroju na jakiekolwiek sprzeczki, jednak ja wiedziałem, że to dopiero lekki
wiatr, a za chwilę zacznie się burza z piorunami…
- Przepraszam, ale…
- Żadne „ale”, rozumiesz? -
przerwała mi, a jej wzrok z sekundy na sekundę wydawał się być coraz to
groźniejszy.
- Sama ostatnio nazywałaś go
idiotą i jakoś ci to nie przeszkadzało!
- To były żarty, Maxi. Tylko
żarty i nic poza tym. Ale wiesz… To ty jesteś idiotą. Jesteś idiotą dlatego, że
jesteś zazdrosny bez powodu, o byle co. Skończyłam już z tobą tą bezsensowną
rozmowę, dziękuję - prychnęła, odsuwając mnie i wychodząc z budynku.
Przez chwilę stałem w miejscu,
zastanawiając się, czy warto za nią iść. Z jednej strony to może skończyć się
ostrą kłótnią, której oczywiście nie chcę, ale z drugiej… Cóż, może pomyśleć
sobie, że się nią nie interesuje, przez co i tak się pokłócimy… Raz kozie
śmierć.
Pchnąłem szklane drzwi,
prowadzące na zewnątrz i zacząłem szukać wzrokiem dziewczyny. Stała kilkanaście
metrów przede mną, na przejściu dla pieszych. Podszedłem do niej i złapałem za
ramię.
- Zostaw mnie, nie mam ochoty z
tobą rozmawiać. - Wyrwała się, przechodząc na drugą stronę jezdni.
- Ale ja mam ochotę porozmawiać z
tobą i skończyć zaczętą rozmowę. Wiesz… - urwałem na chwilę, starając się
znaleźć odpowiednie słowa. - Skoro wolisz go ode mnie, to dlaczego nadal ze mną
jesteś? W ogóle się mną nie interesujesz, bo na pierwszym miejscu zawsze stawiasz
jego.
- Ja nie interesuję się tobą? I
wolę jego od ciebie? Dobre sobie. Skończ już, okej? Odezwij się, jak będziesz
mówił normalne rzeczy.
- Ale taka jest prawda, Naty!
Zrozum to! Wiecznie tylko Nate to, Nate tamto. A ja? Co ze mną? Może naprawdę
powinniśmy zrobić sobie przerwę od siebie…
- Okej, jeśli tego chcesz, to nie
ma problemu. Ale wiedz, że jesteś zwykłym idiotą. Idiotą, Maxi… - szepnęła,
patrząc na mnie. Nie potrafiłem niczego wyczytać z jej oczu. Smutku, radości,
bólu, szczęścia… Niczego.
Naty
Spojrzałam na niego ostatni raz,
po czym odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Skoro właśnie tego chce - dostanie
to. Myślałam, że wreszcie się zmienił, wydoroślał, jest gotowy na… prawdziwy
związek. Ale nie, Maxi miałby wydorośleć? Śmieszne.
Prychnęłam pod nosem, a moje
serce przyśpieszyło, jakbym się czegoś bała. Bo to prawda. Bałam się. Bałam się
tego, co będzie dalej. Mimo wszystko - kocham go, bardzo go kocham i jakoś nie
wyobrażam sobie ani jednego dnia bez świadomości, że on jest mój, a ja jestem
jego. Bałam się tego, co się stanie, gdy wejdę do domu. Ostatnią rzeczą, którą
bym chciała, to wejście do mojego pokoju, zamknięcie z hukiem drzwi, rzucenie
się na łóżko i płakanie w poduszkę. A następnie dwutygodniowa „kuracja”
polegająca na marnowanie czasu na oglądanie komedii romantycznych i jedzeniu
lodów czekoladowych w wielkim pudełku.
Po moim policzku spłynęła łza,
którą natychmiast otarłam wierzchem dłoni. Nie, nie będę płakać. Będę silna i
nie dam mu tej satysfakcji, że zranił mnie kilkoma głupimi zdaniami. Nie.
Jesteś zbyt piękna, by płakać.
Francesca
- Fran, nie płacz, to tylko film
- szepnął Marco, przytulając mnie mocniej.
- Ale taki piękny… Oni razem
umarli… To takie cudowne - powiedziałam, ponownie zalewając się łzami.
- Tsa, oczywiście.
- Jesteś okropny, jak mogło cię
to nawet nie wzruszyć? To najpiękniejszy film świata. - Uśmiechnęłam się
delikatnie i otuliłam swoje ramiona kocem. - Dziękuję.
- Za co? - zapytał
zdezorientowany, podnosząc się z kanapy, by pozbierać resztki popcornu z
podłogi i stolika.
- Za to, że przyszedłeś. I za to,
że wytrzymałeś ze mną do końca filmu. Ogólnie za wszystko. - Zsunęłam nogi z
kanapy i włożyłam na swoje gołe stopy różowe, puchate kapcie. Wstałam i
sięgnęłam ręką po miskę leżącą na stoliku. - Pomogę ci chociaż trochę.
Zaniosłam miskę do kuchni i
włożyłam ją do zlewu. Opłukałam ją ciepłą wodą, po czym włożyłam do zmywarki. Stanęłam
na palcach, by wyciągnąć z szafki dwa kubki. Gdy ją otworzyłam, poczułam na
swojej talii dłonie Marco.
- Pomożesz? - zapytałam,
uśmiechając się słodko. Chłopak sięgnął po dwa czerwone kubki i postawił je na
blacie przede mną. - Dziękuję.
- Co będziesz robić?
- Gorącą czekoladę. Tą, którą tak
bardzo lubisz. Ale musisz mi pomóc, dobrze?
Zamiast odpowiedzi usłyszałam
cichy pomruk, a wibracje jego głosu odbijały się po skórze na mojej szyi.
Wyciągnęłam z szafek wszystkie potrzebne produkty - oraz mały garnek - i
rozłożyłam je na stole w odpowiedniej kolejności. Kubki odsunęłam na bok, a
garnek postawiłam na kuchence. Zapaliłam gaz i wlałam do garnka mleko i
śmietanę.
- Marco… - zaczęłam, łapiąc go za
rękę. - Ty nadal ją kochasz, prawda?
Nie odezwał się. Stał za mną,
więc nie mogłam go zobaczyć, lecz byłam pewna, że właśnie patrzy w podłogę.
Rozluźniłam uścisk swojej dłoni na jego, przez co wyrwał ją i odsunął się
delikatnie ode mnie. Stanął tyłem do szafek i opadł się dłońmi o blat.
Westchnął i spojrzał a mnie spod swoich długich rzęs.
- To nie do końca ta…
- A jak? - przerwałam mu w pół
zdania. - Jak, jeśli nie właśnie tak?
- A ty nadal kochasz jego, więc w
czym widzisz problem? Sama dobrze wiesz, że to wszystko jest okropnie
skomplikowane i wcale nie takie proste. Nad tym trzeba poważnie pomyśleć.
- Myślisz już nad tym co najmniej
pół roku. Jeśli nie więcej. I to o wiele więcej. Kto wie, czy nie kochałeś jej
już wcześniej, co? Bo kochałeś, prawda? - Wyłączyłam gaz i odwróciłam się w
jego stronę. Spiorunowałam go wzrokiem, za co od razu się skarałam. Opuściłam
głowę.
- Nie, nie kochałem. Fran, może…
- A ta tapeta w twoim telefonie?
Masz ją ustawioną już dobre dwa lata. Dlaczego? - zapytałam dociekliwie.
- Była wtedy moją przyjaciółką,
miałem prawo, tak? - Przytaknęłam skinieniem głowy, przez chwilę milcząc.
- Co nie zmienia faktu, że teraz
podobno jej nie kochasz i, z tego co wiem, jestem twoją dziewczyną, a ty jej
nadal nie zmieniłeś.
- Ugh, Fran, będziesz się
czepiała głupiej tapety? To nic nie znaczy, daj spokój. - Wyciągnął telefon z
kieszeni, pokazując mi jego wyświetlacz po kilkunastu sekundach. - Już,
zmienione, zadowolona?
- A żebyś wiedział, że tak. I to
bardzo. Co nie zmienia faktu, że nadal ją kochasz, prawda? Wcale jej nie
nienawidzisz. Wręcz przeciwnie. Prawda? - warknęłam, podniesionym tonem.
- A nawet jeśli tak, to co z
tego? A Leon? Nie kochasz go już? Bo coś nie wierzę - mruknął niezrozumiale.
Odwróciłam się do niego plecami i westchnęłam. Wiedział, co powiedzieć, bym się
zamknęła i w jakimś stopniu uspokoiła. Wiedział jaki temat zacząć, w który z
czułych punktów trafić.
- Przepraszam… Eh, wiem jak jest,
a niepotrzebnie się czepiam… Przepraszam - szepnęłam, zbierając się na odwagę,
by spojrzeć mu w oczy. Po kilku sekundach to zrobiłam, lecz wcale nie widziałam
w nich gniewu czy smutku. Podszedł bliżej i przytulił mnie.
- Wybaczam. Zauważyłem, że dziś
nie masz humoru i jesteś jakaś rozdrażniona. Poza tym… masz prawo się na mnie o
to złościć - wyszeptał w moje włosy i pocałował mnie delikatnie w czoło.
Uśmiechnęłam się i wtuliłam w
jego klatkę piersiową. Otulił mnie mocniej ramionami, a ja mogłam poczuć ciepło
bijące od niego.
- To… Nadal chcesz tą czekoladę?
- zapytałam niepewnie. Atmosfera nieco się rozluźniła.
- Tak, oczywiście, że tak. -
Uśmiechnął się, a ja odsunęłam się od niego i wróciłam do przygotowywania napoju.
Tak, tak, wiem. Rozdział miał być prawie trzy tygodnie temu, ale nastąpiła maleńka zmiana planów. Siostra niespodziewanie przyjechała, a widzę ją naprawdę rzadko, więc chciałam spędzić z nią jak najwięcej czasu, a w dodatku laptop był w naprawie ;/
No ale wróciłam z cudnym rozdziałem (pomińmy to, że rozwaliłam Naxi i pokłóciłam Marcescę). Obiecuję poprawę, naprawdę ;)
Do kolejnego rozdziału, skarby! x