wtorek, 31 grudnia 2013

OS - Wszystko czego potrzebujesz to miłość

                Pewnego wakacyjnego dnia uśmiechnięta szatynka szła alejkami parku. Na jej śliczną twarz padały ciepłe promienie słońca, a raz po raz delikatny wiatr rozwiewał jej włosy.
                Siedzący w cieniu na ławce Leon zauważył ją - zahipnotyzowało go jej piękno.
Chciał się przywitać, poznać nieznajomą, lecz z jego otwartych ust nie mógł wydobyć się żaden dźwięk. Po prostu się bał.
                 - Mogę się dosiąść? - zapytała chłopaka melodyjnym głosem i odgarnęła włosy z ramienia. "Śliczne ma oczy" - przemknęło jej przez głowę, lecz po chwili starała się odrzucić tą myśl. Nawet go nie zna.
Chłopak nadal zapatrzony w dziewczynę nie odzywał się, dopiero po jakimś czasie dotarło do niego co się dzieje.
                - Tak, pewnie… - odpowiedział.
                "Boże, jaka ona piękna" - pomyślał, ale po chwili zrozumiał, że nie ma nawet szans u niej jako przyjaciel.
                - Dziękuję - uśmiechnęła się uroczo i usiadła obok chłopaka wpatrując się w błękitne niebo. Spojrzała na chłopaka. - Nawet się nie przedstawiłam, jak zwykle zaczynam znajomości od tej złej strony - zaśmiała się. - Jestem Violetta, a ty?
                - Ja… Jestem Leon - odpowiedział myśląc o jej pięknym uśmiechu.
                "Leon idioto o czym ty myślisz! Opanuj się" - skarcił się w myślach.
                -No ale jak mogę o tym nie myśleć! - powiedział na tyle głośno, by Violetta to usłyszała.
                " Tylko nie to… Powiedziałem to na głos"- załamał się.
                - O czym? - zapytała zdziwiona. - Jeśli nie chcesz mówić, to nie musisz, przecież nie będę się wtrącać w twoje sprawy, ale może jakoś pomogę - uśmiechnęła się ciepło i położyła dłoń na jego ramieniu.
                - Nic...Kłócę się sam ze sobą. Nie przejmuj się mną opowiedz trochę o sobie.
                Okłamał ją. Przecież nie mógł powiedzieć jej prosto w oczy "Jesteś śliczna chcesz być moją dziewczyną mimo, że się nie znamy?" To nie ma sensu…
                - Okey… - odpowiedziała niepewnie. - A co chcesz wiedzieć? Bo nie wiem od czego zacząć - zaśmiała się a na jej policzkach pojawiły się urocze, różowe rumieńce. - Ale i tak ci wszystkiego nie powiem, bo będziesz się śmiał. A i jeszcze jedno. Jak ja skończę, to ty coś o sobie opowiesz. Czasu mam dużo, o to się nie martw - ponownie się zaśmiała i spojrzała na szatyna.
                - Zacznij od początku - powiedział zaciekawiony.
                "Będę się śmiać, jasne. To nie ty chciałaś w dzieciństwie być jednorożcem" - dokończył w myślach i mimowolnie się uśmiechnął.
                Spojrzał jej w oczy, następnie na piękne rumieńce, skończywszy na ustach pomalowanych czerwoną szminką - była piękna, nic dodać nic ująć.
                - No więc, jak się urodziłam to miałam trzy i pół kilograma… Nie no, żartuję teraz, ale kazałeś od początku - zaśmiała się słodko. - Od bardzo dawna, w sumie od dzieciństwa uwielbiam śpiewać i tańczyć. I jednorożce też lubię, ale to nie jest ważne. Co by tu dalej… Moi rodzice mają mnie gdzieś, ale to nawet dobrze, robię co kocham i nie wysłuchuję żadnych zakazów, typu "Zostaw to, popsujesz!" - naśladowała głos swojej matki, a po chwili oboje wybuchnęli śmiechem. Znali się od kilku minut, a już czuli się jak przyjaciele z dzieciństwa.
                - Lubisz jednorożce… - powiedział z zaciekawieniem zapominając o tym, że dziewczyna ma takie same zainteresowania jak on - śpiew i taniec.Po chwili do niego dotarło. - Śpiewasz i tańczysz?! - Prawie krzyknął z wrażenia,a dziewczyna zrobiła przestraszoną minę.
                 - No tak… A co, to coś złego? - "Co, już zawaliłam? Fajnie… Po prostu świetnie…" - pomyślała i spojrzała na niego zrezygnowana. Próbowała doszukać się odpowiedzi w jego oczach, jednak na marne.
                -Nie,nie! Ależ skąd to świetnie! - powiedział uradowany. W jego oczach dało się odczytać szczęście jakim był cały przepełniony. - Zaśpiewaj mi coś, proszę - powiedział z miną zbitego psa.
                "No teraz, dawaj! Zaśpiewaj jej coś, oczaruj ją. Przecież jest tak blisko" - Chciał posłuchać swej myśli, ale zrezygnował w ostatniej chwili.
                - Em, okey - szepnęła i chwilę rozmyślała nad piosenką.

Libre soy, libre soy
No puedo ocultarlo más

Libre soy, libre soy

Libertad sin vuelta atras

Y firme así me quedo aquí
Libre soy, libre soy
El frio es parte tambien de mi…

                - I jak?… - zapytała niepewnie czekając na odpowiedź chłopaka. - Bo wiesz, ja nie uważam żebym śpiewała nie wiadomo jak ładnie, ale chyba nie jest najgorzej? A tekst jak ci się podoba? Napisałam ją wczoraj… - ostatnie słowa powiedziała najciszej jak potrafiła, lecz on i tak je usłyszał.
                -Śpiewasz ślicznie, a tekst jest bardzo dobry - powiedział bez zastanowienia.
                "Jeśli mam coś dla niej znaczyć to to jest jedyna szansa" - pomyślał z nadzieją Leon. - "Nie, o czym ja myślę. Verdas ty podrywaczu, nie możesz! Ale… Muszę to zrobić! Zaśpiewam jej Podemos i wszystko będzie jasne…" 
                Chłopak zaczął śpiewać bez żadnego przemyślenia:

Podemos pintar, colores al alma,
Podemos gritar iee eê

Podemos volar, si tener alas.

Ser la letra en mi canción

Y tallarme en tu voz…

                Po zakończeniu piosenki, odległość pomiędzy Leonem a Violettą stała się niebezpiecznie mała. Żadne z nich nie wiedziało co robić. Po chwili zastanowienia zmniejszyli tą odległość. Mimo, że znali się tak krótko - to im wystarczyło, czuli się jak znali się od zawsze. Świetnie im się ze sobą rozmawiało, byli szczęśliwi w swoim towarzystwie. On czuł się przy niej wyjątkowo, a ona - bezpiecznie.

I tak oto kończy się ta dziwna, lecz wspaniała historia.










Taki krótki one shot pisany wczoraj na gg z Zosiyą ;D
Może się wydawać lekko dziwny, ale mi tam się podoba ;D
Gif i tytuł... Według mnie pasują tak pół na pół ale to pierwsze co mi przyszło do głowy xD
Dostałam jakiegoś kopa od weny, gdy to pisałam xD
Będę dobra dla was i dziś/jutro dodam rozdział ;D Takie tam na nowy rok x3
A teraz życzonka xD : Wszystkiego naj naj naj w nowym roku, spełnienia marzeń, dobrych ocen (jezu... co ja xD), wielu przyjaciół, kasy, słodyczy i czego tam jeszcze chcecie ;D
To tyle xD
P.S. Macie już jakieś postanowienia noworoczne? Ja mam kilkanaście i znając życie nic z tego nie wyjdzie xD

poniedziałek, 30 grudnia 2013

15. ~ Wycieczka.

                Marco i Violetta postanowili pójść na miasto. W końcu niedługo wyjeżdżają, a jeszcze nigdzie nie byli. Zamierzali w stronę Big Ben’a. Obeszli go dokładnie z każdej strony i przypatrywali się każdemu drobiazgowi. Violetta zachwycała się nim, a z racji tego, że jej tata jest inżynierem, potrafiła dobrze ocenić każdy szczegół. Chłopak czasami nawet nie wiedział o czym szatynka mówi, ale wsłuchiwał się w jej cudowny, melodyjny głos.
                Następnie wolnym krokiem poszli w stronę Tower Bridge. Po drodze wstąpili do jednego ze sklepów spożywczych i kupili sobie soki. Violetta pomarańczowy, a Marco jabłkowy. Most spodobał im się najbardziej. Byli również świadkami tego jak się podnosi. Nie wiedzieli już później gdzie iść, więc zdali się na swoje własne nogi. Zaniosły ich one na London Eye.
     
                - Marco, ja tam nie wejdę! - powiedziała zrozpaczona szatynka i cofnęła się o dwa kroki.
                - Nie bój się. Będę tam - złapał ją za ręce i popatrzył prosto w oczy. Ta tylko ciężko  westchnęła i przewróciła oczami. Kupili dwa bilety i usiedli do jednego z wagoników. Na początku nie było problemu, dopiero gdy znaleźli się na samej górze, koło zatrzymało się.
                - Marco zginiemy! - szarpała go za koszulę.
                - Uspokój się! - złapał ją za ramiona. - Nie zauważyłaś, że jedziemy? - podniósł pytająco jedną brew.
                - Gdzie jedziemy? Chyba wprost do nieba! - oparła się. Nagle rozszerzyły jej się oczy. - No i czego nie mówisz, ze ruszyliśmy?! Ja tu się denerwuję, a ty cicho siedzisz… - westchnęła i skierowała twarz ku słońcu. Nie było go za wiele, bo Londyn to ogólnie deszczowe miasto. Jednak wyłapała te kilka małych, ciepłych promyków.
                Marco rozsiadł się wygodnie i również patrzył w niebo. Myślał czy nie podjąć tej decyzji, nad którą rozmyśla już kilka tygodni. Nie chciał dłużej zwlekać.
                - Violetta… - zaczął. W końcu zebrał się na odwagę.
                - Tak? - spojrzała na niego tymi dużymi, brązowymi oczami.
                - Wysiadamy! - usłyszeli niski głos mężczyzny, który obsługiwał Młyn. „No jasne. Marco chce mówić…” - pomyślał chłopak i wyszedł. Podał dziewczynie rękę, aby zeszła z podwyższenia. Razem usiedli na jednej z brązowych ławek w parku.
                - Violetta… - chłopak znów podjął ta samą próbę.
                - Tak? - ponownie spojrzała na niego.
                - Tak oficjalnie, to… Zostaniesz moją dziewczyną?… - zapytał patrząc jej w oczy. Ona odwróciła głowę i rozglądała się we wszystkie strony. - Co jest?
                - Nie, nic… To było do mnie? - zapytała z lekkim zdziwieniem w oczach.
                - Nie, do tej za tobą - powiedział sarkastycznie. - Jasne, że do ciebie - złapał jej podbródek.
                - Może się zgodzę, może nie… Oczywiście, że tak - uśmiechnęła się.
                Chłopak mocno przytulił dziewczynę. Ona miała teraz inne zmartwienie o nazwie „tata”. Nie wypowiedziała jednak słowa na ten temat i cieszyła się razem z chłopakiem. Nie chciało im się iść pieszo, więc weszli do autobusu. Zachowywali się jak małe dzieci. Radośnie wbiegli na górę i gonili się po górnym piętrze pojazdu. Zmęczeni usiedli na siedzeniach. Postanowili zrobić sobie kilka zdjęć na pamiątkę. O mało co nie wypadli na ulicę. Po kilku minutach byli już pod hotelem. Violetta ruszyła w stronę gabinetu ojca. Zapukała i weszła powoli do środka. Gdy ją zobaczył, odłożył długopis i uśmiechnął się do niej ciepło.
                - Tato, bo chciałam ci powiedzieć, że… No, że ja i Marco… Jesteśmy razem… - powiedziała niepewnie i usiadła na krześle przy biurku. Uśmiech mężczyzny zgasł całkiem. Nie zostało po nim ani śladu.
                - Jak to razem?! - Dziewczyna wiedziała, że ojciec się zdenerwuje.
                - Tato, spokojnie - próbowała załagodzić sytuację.
                - Jak to spokojnie? - wymachiwał rękami we wszystkie strony. - Jesteś za młoda na chłopaków!
                - Mam osiemnaście lat, jestem dorosła…
                - Violetta, nie dyskutuj ze mną. Powiedziałem nie i koniec tematu - odpowiedział stanowczo i wrócił do przeglądania dokumentów.
                - Jak już mówiłam - jestem dorosła i mogę sama o sobie decydować. A ciebie tylko informuję.
                - Nie tym tonem, moja droga! - krzyknął German, a po chwili do pokoju wszedł Marco.
                - Niech się pan nie martwi… Będę się nią opiekował najlepiej jak umiem, nawet lepiej niż do tej pory. Zawsze - powiedział spokojnie.
                - Eh, dobrze… - westchnął German. - Zejdźcie mi z oczu… - usiadł za biurkiem.
                - Tato? - zapytała niepewnie Violetta.
                - Przyjmuję do wiadomości. Nie mówię, że pochwalam, ale… tak. Idźcie, zanim zmienię zdanie - powiedział i uśmiechnął się. Szczęśliwi wyszli z gabinetu i udali się do pokoju dziewczyny.
                - Co ty byś beze mnie zrobiła? - zaśmiał się chłopak i usiadł na łóżku.
                - No pewnie bym zginęła - również się zaśmiała i też usiadła, tyle że na kolanach chłopaka.
                - Pójdziemy wieczorem na spacer po parku, co? - uśmiechnął się do niej i objął.
                - Nie chce mi się, nogi mnie już bolą od tego chodzenia. Jutro pójdziemy, okey?
                - Ale jutro wyjeżdżamy… - powiedział zawiedzonym głosem.
                - To pójdziemy pojutrze - zaśmiała się i przytuliła chłopaka.


Następnego dnia             

                Violetta siedziała w swoim pokoju. Był późny wieczór, wrócili z Londynu około trzech godzin temu.  Gdy tylko dziewczyna weszła do domu Olgita od razu ją wyściskała, jakby nie widziała jej wieki. Upiekła jej ulubione ciasto czekoladowe i do tego gorącą czekoladę o smaku wanilii, czyli to co Violetta kocha najbardziej.
                Po kolacji weszła do pokoju i szybko rozpakowała walizki. Usiadła na łóżku z telefonem w ręce. Spojrzała na jego ekran. Jak było pusto, tak jest i pewnie będzie… Wzięła pamiętnik z szafki i otworzyła go.

                "Eh, mimo wyjazdu, który zapowiadał się świetnie - ten tydzień był okropny…
                Od kłótni z Leonem, o pocałunek z Marco - zero odzewu… Nie dzwoni, nie pisze, nie odbiera, nie odzywa się, ignoruje mnie. Poległam… Na całej linii.
                Z jednej strony go nie rozumiem, a z drugiej rozumiem doskonale. No bo to moja sprawa co robię, z kim jestem, z kim się całuje. On jest z Francescą, a ze mną łączy go tylko i wyłącznie przyjaźń. I własnie dlatego nie rozumiem o co ta cała kłótnia. No ale z drugiej… Najpierw robię wszystko żeby mnie w końcu zauważył, dostrzegł we mnie kogoś więcej niż tylko przyjaciółkę, a kiedy to w końcu się udało - całuje się z Marco. Chore, bardzo chore.
                Ale jest jakiś plus - tak oficjalnie ja i Marco jesteśmy parą. Tak, to dziwne, ale… Zawsze był przy mnie, wspierał, pocieszał, rozbawiał. Mogę mu powiedzieć wszystko, on zrozumie. Wystarczy, że spojrzy mi w oczy - wie, co mnie gryzie, jak się czuje. Po prostu czyta ze mnie jak z książki. Troszczy się o mnie, dba. Robi to samo co normalny przyjaciel, tylko… Inaczej. Z miłością. I z miłości. Podsumowując… To co czuję do niego może nie jest tak duże, jak moja miłość do Leona, ale… No właśnie. "Ale". Bez tego słowa byłoby łatwiej… 

                Kocham go, mimo że inaczej…
                Już nie wiem co mam robić… Z jednej strony Leon, z drugiej Marco. Czuję się jak w jakiejś głupiej telenoweli dla nastolatek…
                A teraz druga strona medalu - Francesca. Raz przyjaciółka, raz wróg. Gdyby nasze role się odwróciły - zachowywałabym się tak samo, nie dziwię się jej. Nieumyślnie ją ranię. Ciągle i ciągle… Ale to wychodzi samo z siebie, nie umiem tego zatrzymać. Nie potrafię…
                Nie potrafię się zdecydować pomiędzy przyjaźnią a miłością. Pomiędzy Leonem a Marco. To jest trudne. Zdecydowanie za trudne…

                Plan jutrzejszego dnia:
1. Spróbować porozmawiać i pogodzić się z Leonem.
2. Wbić do tej pustej głowy, żeby już nikogo więcej nie ranić. Nigdy.”


                Szła korytarzem jak co dzień. Wysoko podniesione czoło, pewne siebie spojrzenie i czerwona szminka widoczna nawet z bardzo daleka. Uniosła dłoń i odgarnęła blond kosmyki. Krok za krokiem, stopa za stopą i błysk srebrnych szpilek. Rozejrzała się dookoła, ale w tłumie uczniów nie znalazła burzy czarnych loków najlepszej przyjaciółki. "Ach, Natalia..." Ferro czasami żałowała, że dziewczyna nie jest już na każde jej zawołanie zwłaszcza wtedy, gdy jest najbardziej potrzebna. Tak jak teraz... Ten dzień nie był zwykły. Tego dnia droga przez korytarz zdawała się nie mieć końca, a spojrzenia innych skierowane wyłącznie w jej kierunku. Nie takie jak kiedyś, pełne podziwu czy strachu, ale wskazujące na pogardę i brak zrozumienia. A ona w tym wszystkim starała się jak najlepiej udawać. Uśmiechała się szeroko i witała z każdą miniętą osobą. Jednak każdy, kto zna ją lepiej lub po prostu przyjrzał by się jej uważniej, zauważyłby, że to nie jest ta sama panna Ferro.
                - Cześć pączuszku - zaśmiał się i pocałował dziewczynę w policzek. Normalnie zaczęłaby się z nim kłócić, o to, że uważa ją za grubą, lecz nie dziś. W tym momencie po prostu patrzyła na niego i była cicho. - Ej, co się stało? - zapytał troskliwie i pogłaskał ją po policzku.
                - Nic, a co się miało stać? Jest okey… - skłamała i próbowała wymusić uśmiech.
                - Żadnej reakcji na to co powiedziałem? Coś się stało, widzę po oczach. Mów o co chodzi.
                - Naprawdę nic - uśmiechnęła się do niego. - Muszę iść poszukać Naty… - szepnęła i odeszła, zostawiając zdziwionego chłopaka na środku zatłoczonego korytarza.
                Czy jej uwierzył? Oczywiście, że nie. Tylko idiota by to zrobił. Fede nie dał się przekonać jej niewinnym kłamstewkom. Za długo ją znał, by dać się nabrać. Był pewien, że coś jest nie tak. Że w życiu jego ukochanej stało się coś, co nie pozwala na powrót pięknego uśmiechu na twarzy dziewczyny. I wiedział jeszcze jedno - teraz musi zachować się jak średniowieczny rycerz i ratować swoją księżniczkę, by nie stracić jej na zawsze. Nie wyobrażał sobie, by już nigdy nie zobaczyć jej pięknych złotych loków, kołyszących się w rytm kroku, kiedy wychodziła z samochodu i szła w jego stronę, by go przywitać. Nie ujrzeć jej uśmiechu i błysku rozświetlającego oczy, gdy mówiła... Zbyt wiele dla niego znaczyła, by tak po prostu popełnić głupi błąd i dać jej odejść. Obserwował ją przez cały dzień. Przyłapał się nawet na kilku zbyt wyraźnych spojrzeniach w jej kierunku w czasie lekcji. Starała się patrzeć na niego obojętnie lub lekko unieść kąciki ust w geście uśmiechu. Zauważył jak zmienił się jej sposób rozmawiania z ludźmi i wrażenie jakie sprawiała. To w rzeczywistości był tylko pozór. Coś ją martwiło. Coś sprawiało, że w środku cierpiała i on musiał się dowiedzieć co. Jeśli nie od kogoś innego. Postanowił, że po lekcjach pójdzie do domu dziewczyny. Miał nadzieję, że to pomoże.


                Siedzieli na sofie tuż obok siebie. On, w koszuli w kratę i jasnych spodniach typu rurki, z idealnie ułożoną i postawioną na żel grzywką, wpatrzony swoimi piwnymi oczami w ekran telewizji, co kilka chwil posyłając jej tajemnicze, lecz urocze spojrzenie pełne uczucia. I ona. W czerwonej sukience i idealnie pasujących butach. I kosmyki jej czarnych włosów opadające na policzki, które znalazły sobie miejsce również na ramieniu chłopaka do którego była przytulona. Wyrównany oddech. Para idealna. Problem w tym, że idealność nie istnieje…
                - O czym myślisz, martwisz się czymś? - zapytała włoszka widząc, że jej chłopaka nieustannie rozprasza jakaś myśl.
                - Nie, nie… Wszystko okey. Nie przejmuj się - uśmiechnął się do niej lekko i znów spojrzał na telewizor. Po chwili jednak myśli powróciły zaprzątając jego głowę i odwracając wzrok od filmu.
                - Przecież widzę. Mów co cię gryzie - powiedziała troskliwie i spojrzała mu w oczy. - Chodzi o Violettę?…
                - Nie… Fran, naprawdę nic mi nie jest. Tylko mi się przypomniało, że ten… Miałem napisać piosenkę dla Pablo na jutro i jakoś tak teraz to mi spokoju nie daje… - kłamał jednocześnie patrząc jej w oczy. „No to teraz przegiąłeś i to nieźle…” - pomyślał, a serce zabiło mu mocniej. Nie chciał jej okłamywać, ale robił to dla jej dobra.
                - Pomóc ci w tym? - zapytała, nie do końca przekonana co do prawdomówności Leona.
                - Nie, nie trzeba. Poradzę sobie, wieczorem napiszę. A poza tym, to ja miałem to zrobić, nie będę cię wykorzystywać…
                - To żaden problem, ale jeśli nie chcesz… No to trudno…
                - Kiedy indziej, skarbie - uśmiechnął się do niej. - A teraz muszę już iść, przyjdę po ciebie rano, okey? - pocałował ją w policzek i wyszedł z domu dziewczyny. 


Z dedykacją dla Melci mojej kochanej <3 Uśmiechnij się kotełku ;D
Boże, Leośku... Mężu mój... Dobijasz mnie... ;___; Chociaż Vilu, Marco ( ty też? Naprawdę?... ;_; ) i Frania nie lepsi ;___;  xD
Taki tam wątek z Fedemilą ;D <3
Dziękuję Madzi za pomoc <3 
A ty Tynuś jeśli to czytasz - jak mówiłam, nie śpiesz się z tymi rozdziałami, nie trzeba ;D I jestem ciekawa co napiszesz ;D <3
Wybaczycie, że ciut krótszy, nie ? ;D
Tytuł dziwny, ale nie miałam pomysłu xD
Czo by tu jeszcze napisać... A, tak. Propo tej nowej zakładki - na głupie i powtarzające się pytania odpowiadać nie będę... + zadawajcie też inne pytania niż np. do Leona o Vilu, do Vilu o Leona itp... Czekam na ciekawe pomysły, żebym ja, jak i wy mogli się wykazać kreatywnością i wyobraźnią ;D
I nie zadawajcie mi pytań tam xD Jak ktoś chce mi zadać pytanie - aska też mam, jakbyście chcieli wiedzieć xD ( @AlexVerdas - jak coś xD ) Zapytaj bohatera... Jestem bohaterką własnego opowiadania ;D Do tej pory odpowiadałam, ale to z czystej grzeczności ^^
Wszystko? Chyba tak xD Jakieś pytania - walcie śmiało xD "Większe" pytania - zapraszam na gg ;D ( 46973320 xD ) 
I tak - Aleksz jest wampajer i siedzi w nocy przy kompie ^^
Zapraszam was wszystkich na tego bloga ---> O TU  ;D
Do kolejnego miśki ;*

czwartek, 26 grudnia 2013

14. ~ "Przeproś ją i zobacz czy się pozbiera..."

                Byli coraz bliżej siebie i z małą niepewnością przysuwali się coraz to bliżej. Czuli swój oddech i szybkie bicie serca. Dzieliły ich jedynie milimetry. Przez moment oboje zastanawiali się co z tym zrobić, lecz po chwili zmniejszyli tą odległość.
                 To nie był zwykły pocałunek. Delikatny, ale jednak wyjątkowy i magiczny.
                W tym samym momencie gdy ich usta się złączyły zadzwoniła Camila na Skype. Pech chciał, że chłopak miał ustawione automatyczne odbieranie. Dziewczyny zobaczyły ten moment. Tą cudowną chwile. Tak, dziewczyny. Razem z Camilą była Natalia. Chciały zobaczyć co u ich znajomych. Nie spodziewały się, że zobaczą coś takiego.
                - To my nie przeszkadzamy… - szepnęła Camila i rozłączyła się.


                - Co to było? - pytała zdziwiona Naty łapiąc się za głowę.
                - Nie wiem… - szepnęła Camila chowając twarz w dłoniach.
                - A podobno tak bardzo kocha Leona! - krzyknęła brunetka. - Nie mogę… - szepnęła i usiadła na łóżku przyjaciółki. Obie były załamane tym co zobaczyły.
                - Trzeba powiedzieć Leonowi i Francesce -oznajmiła rudowłosa, po czym wzięła telefon do ręki. Natalia też chciała to powiedzieć, ale zbrakło jej odwagi.
                - Nie możemy! - Dziewczyna popatrzyła zdziwiona na brunetkę. - Fran się załamie… Leon zresztą też…
                - Nie możemy ich okłamywać i robić im nadziei… Mimo, że Fran i Leon są razem, to i tak wiemy, że chcieliby inaczej - powiedziała smutno Camila. - Dzwonię do Fran.
                - Hej Fran.
                - Hej Camila. Stało się coś? Słyszę po głosie, że coś jest nie tak… - wypowiedziała zmartwionym głosem.
                - Nie, tylko… Widziałam jak Marco i Violetta się całują.
                - Co? Kiedy?! - krzyknęła włoszka.
                - Przed chwilą. Chciałam z nimi pogadać, ale zapomniałam o strefach czasowych. Oni mogli spać…
                - Ale nie spali… - W jej głosie było słychać smutek.
                - Przykro mi.
                - Czemu? Jestem z Leonem… - „Ale chciałabym inaczej…” - dodała w myślach.
                - No tak… Na razie, do jutra - dziewczyna uśmiechnęła się do siebie i rozłączyła.


                Francesca czuła się zraniona. Mimo, że nie byli razem, to… nadal coś do niego czuła. Był jej pierwszym chłopakiem, pierwszą, prawdziwą miłością. Marco i Violetta… Jej Marco. Musiała to powiedzieć Leonowi. Wie, że podoba mu się Violetta. Lecz jego też kocha. Teraz mogła czuć się bezpieczna. Ona jest z Marco, a Leon znienawidzi ją za to. Nie chce tego robić, ale musi. Chłopak akurat wszedł do jej domu.
                - Cześć, kochanie - powiedział radośnie i pocałował dziewczynę w policzek.
                - Mam dla ciebie wiadomość. Tylko nie denerwuj się… - powiedziała i pociągnęła go za rękę na kanapę.
                - Co jest? - zapytał lekko zdenerwowany.
                - Violetta i Marco, oni… - nie mogła powiedzieć mu tego prosto w oczy. Nie chciała go tak ranić. - Oni… się całowali… - ledwo te słowa przeszły jej przez gardło.
                Chłopak momentalnie pobladł. Widać było w jego oczach ból. Zaraz potem zmieniło się to w łzy, a za chwilę we wściekłość. Zdenerwowany już całkowicie uderzył w ścianę w domu dziewczyny i wybiegł z jej domu. Biegł. Nie mógł się zatrzymać. Musiał do niej zadzwonić. Jak na złość zaczęło padać. Teraz nie przejmował się tym , że z jego oczu popłynął łzy. Płakał, a one mieszały się z kroplami deszczu delikatnie opadającymi na jego twarz. Francesca robiła to samo. Płakała. Zrozumiała, że Violetta jest dużą częścią jego życia i to się nie zmieni. Ale tak bardzo ją to bolało. Jej ukochany wkurzył się o nią. O tą drugą. O jego byłą…


                Wbiegł do domu. Nie zważał na to,że jego mama go wołała.Nie chciał, aby widziała jak płacze. Nie chciał pokazać słabości. Tego smutku, który tak bardzo go przepełniał.
                „Gdzie ten telefon?!” - pytał siebie w myślach - „Bystry Verdas…” - Wyciągnął komórkę z kieszeni. Była mokra, ale nadal działała. Wybrał numer dziewczyny, która tak bardzo go zraniła. Usłyszał trzy sygnały, a ona nadal nie odbierała.
                „ Nie obchodzi mnie to, że tam jest prawie czwarta w nocy. Odbierze…” - pomyślał chłopak. Nie miał zamiaru jej odpuścić. Teraz gdy był wściekły powie jej, co sądzi. Nie będzie zważał na nic. Tak jak ona.
                - Leon?… Coś się stało, że dzwonisz o tej porze? - zapytała udając zaspany głos. Wyczuł to.
                - Nie udawaj, że spałaś. Dziesięć minut temu całowałaś się z Marco - powiedział i przewrócił oczami.
                - Co? Skąd wiesz? - zapytała zaniepokojona.
                - Świat jest mały… - zaczął swój wywód - Myślisz, że mnie to nie boli? Że mnie to nie rani? Ja cię kocham. Rozumiesz to? Kocham cię! A ty bawisz się uczuciami jak jakąś zabawką dla dzieci. Nie interesuje cię to, że ranisz tym ludzi, którym na tobie zależy? Myślałem, że jesteś inna… - powiedział drżącym głosem.
                - Jesteś niemożliwy… - pociągnęła smutno nosem.
                - Ja? A kto całuje się z Marco kilka dni po tym, jak całował się ze mną i powiedział, że mnie kocha, hm? - zapytał sarkastycznie. - Ty się już lepiej na te tematy nie wypowiadaj. - Zrobił przerwę i głęboki wdech. - Masz gdzieś obok szklankę?
                - Mam, i co? Leon, przepraszam… - mówiła ze skruchą.
                - Weź ją do ręki - powiedział udając, że nie słyszał przeprosin.
                - No i co dalej? - zapytała smutno.
                - Upuść ją. - Usłyszał dźwięk tłukącego się szkła. - A teraz przeproś i zobacz czy się pozbiera… - rozłączył się i upadł bezsilnie na łóżko.
                Płakał. Płakał jak małe dziecko. Tak bardzo ją kochał, a ona po prostu to wykorzystała…
                Violetta zsunęła się po ścianie i płakała. On miał rację. Zraniła najważniejsze dla siebie osoby i straciła ukochanego. To wszystko ją przerosło. Położyła się na łóżko. Oboje jak zsynchronizowani usnęli razem z Leonem.


                Do pokoju wszedł chłopak, o ciemnych włosach, trzymający szklankę wody w ręku.
- Przyniosłem ci wodę, jak chcia… - przewał, gdy zobaczył na swoim łóżku śpiącą Violettę. - Czyli woda nie będzie ci już potrzebna… - odłożył szklankę na malutką etażerkę stojącą przy łóżku. Spojrzał w lewo. Obok łóżka leżały kawałki stłuczonego szkła.
                „Co tu się stało?…” - pomyślał przerażony i ponownie spojrzał na dziewczynę. Na jej policzkach można było dostrzec ślady łez. - „Jutro ją zapytam…”
                Podniósł ją ostrożnie i ruszył w stronę drzwi. Otworzył je sprytnie nogą i zaniósł szatynkę do jej pokoju. Położył ją na łóżku, przykrył kołdrą i pocałował w policzek. Po cichu wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi.


Następnego dnia

                „Zadzwonił… Ale wcale nie miał dobrych zamiarów. Normalnie napisałabym „Zranił mnie…”, ale nie, nie dziś. Dziś, to ja go zraniłam. I to mocno…
                Ale czy to moja wina, że czuję coś do nich obu? No w sumie tak… Ale on tez nie jest święty! Chodzi z Fran, kocha ją. A ja… Powiedział do mnie to, o czym marzyłam od tygodni. Mimo, że przez telefon, to jednak powiedział.
                Nie rozumiem tego. Słyszałam w jego głosie, coś czego nie słyszałam nigdy. Powagę, ból, szczerość… I miłość.
                Zwykłe „przepraszam” nic nie da, wiem. Już nigdy mi nie wybaczy, a ja tak bardzo nie chcę go stracić… Marco mówi żebym przez niego nie płakała. Lecz tym razem to on płacze przeze mnie. Właśnie… Leon Verdas płacze. On nigdy nie płacze. I dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo go zraniłam…
                A może gdybym jednak posłuchała tego dziwnego głosu i pojechała z Leonem, a nie z Marco… To byłoby dobrze, tak jak chciałam? Tylko, że ja zawsze muszę być uparta…
                Dlaczego to takie trudne? Ranię ich obu i do tego jeszcze Francescę…”
                Zamknęła pamiętnik i cisnęła nim o podłogę. Agresja nie pomaga, jednak to ją w pewnym sensie odprężyło. Położyła się na łóżku i przymknęła oczy. Usłyszała pukanie do drzwi. Do pokoju wszedł uśmiechnięty Marco.
                - Idziemy do… Co się stało? - powiedział, gdy podnosił pamiętnik z podłogi. Odstawił go na szafkę i usiadł obok dziewczyny.
                - Nic takiego… Gdzie idziemy? - zapytała z ciekawością w głosie.
                - Nigdzie, dopóki nie powiesz o co chodzi - spojrzał na nią dociekliwie i przytulił. - No mów… Przecież wiesz, że się martwię.
                - Ehh… Mówię, że nic takiego. Po prostu pokłóciłam się z Leonem… To gdzie idziemy?
                - Do parku, na spacer. Chętna? - uśmiechnął się ciepło, a dziewczyna odparła twierdząco. - To będę tu za piętnaście minut.

           Gdy chłopak wyszedł Violetta podeszła do szafy. Wybrała turkusową, asymetryczną sukienkę w białe kropki, beżowe botki na pięciocentymetrowej koturnie i blado-różową kurteczkę. Przebrała się szybko, wzięła torebkę, telefon i wyszła z pokoju. Na korytarzu już czekał na nią Marco ubrany w biały T-shirt, granatową, dżinsową koszulę, beżowe spodnie i wysokie, brązowe buty. Gdy zobaczył dziewczynę, złapał ją pod rękę i razem wyszli z hotelu.
                 Przemierzali uliczki parku przez dość długi czas. Była ładna pogoda jak na Anglię. Ciepło, słonecznie i przyjemnie. Raz po raz można było wyczuć na skórze delikatny powiew wiatru.
                - O czym marzysz?… - zapytał ni stąd ni zowąd Marco.
                - Ogólnie czy w tej chwili?
                - Teraz… - odpowiedział lekko speszony.
                - Em… O pocałunku w deszczu… - odpowiedziała bardzo cicho, jednak chłopak i tak słyszał. - A ty?
                - O tym, żeby nagle zaczęło padać.
                Jak powiedział, tak też się stało. W niemożliwie szybkim tempie niebo zszarzało i pokryło się ciemnymi chmurami, z których zaczęło się lać jak z wiadra. Normalni ludzie zaczęli biec w stronę domów lub miejsc zamieszkania. Jednak w tamtym momencie ich oczy nie widziały nic ,poza tą drugą osobą. Serca biły w oszalałym tempie , a mózg zaczął pracować inaczej. Zaczął widzieć kolory, których wcześniej nie dostrzegał, patrzył na świat z innej perspektywy-zakochanego.
                Delikatnie ujął w dłonie podbródek dziewczyny, podnosząc go do góry, a palcem pogłaskał rozpalony policzek, po którym spływała bezbarwna ciecz. Nie wiedział czy płacze, czy to deszcz padający z nieba. Idealnie mógł maskować wszystkie tego oznaki. Nie chciał żeby płakała, nie chciał żeby się smuciła. Pragnął jej szczęścia. Nawet jeśli miałoby go to wiele kosztować, mógłby wziąć na siebie wszystkie smutki i zmartwienia Violetty, byleby zobaczyć na jej pięknej twarzy promienny uśmiech skierowany w jego stronę.
                Spojrzał na jej rozpalone, malinowe usta. Drżała. Nie wiedział, czy z zimna, czy ze strachu. Chciała wejść mu słowo, lecz on zamknął jej usta pocałunkiem. Oddała mu tą przyjemność wplatając swój język do jego podniebienia. Rozpoczęli nierówną walkę, którą wygrał Marco.
                Po kilku minutach odlepili się od siebie wpatrując się w swoje oczy. Złapali się za ręce i poszli spokojnie w stronę hotelu.










I macie romantyczną scenkę Marletty ;D Dziękujemy za nią Oli <333 Masz i się jaraj, kochana ;D
Troszkę krótki, ale mam nadzieję, że wybaczycie ;D 
Odbiegając od tematu - linki mi się popsuły na blogu i niektóre nie działają xD Postaram się to naprawić ;D
Jeśli chodzi o to wszystko, co było przed wypadkiem Violetty - ja to wytłumaczę w rozdziałach, ale jeszcze trochę daleko do tego ;D
To na tyle, do kolejnego miśki <3

środa, 25 grudnia 2013

OS - Wszystko co dobre kiedyś się kończy...


                Obudziłam się i szybko zasłoniłam ręką oczy od rażącego słońca. Odwróciłam się plecami do okna z zamiarem przytulenia mojego męża, lecz co zastałam? Puste łóżko i jakąś kartkę. Nie była taka jak zawsze, wyrwana z zeszytu. Tym razem była inna, różowa, z czerwonymi serduszkami. Uśmiechnęłam się pod nosem i wzięłam liścik do ręki. 

                "Przepraszam, że znów mnie nie ma, ale tym razem miałem ważny powód. Skończył mi się żel do włosów! ;c 
A tak naprawdę, to pojechałem na zakupy, bo szczerze to nie mamy prawie nic na święta... Propo świąt... Zajrzyj do szafy <3"

                 Czy mam się bać?... To w końcu Leon, zawsze coś wymyśli.
                Włożyłam na nogi liliowe kapcie i niepewnie podeszłam do szafy. Powoli ją otworzyłam. Na jej dnie leżał dość duży bukiet kwiatów. Teraz to jestem pewna, że coś nabroił. Bo co z tego, że święta? Nigdy tak nie robił, więc czemu miałby teraz?
Mimo to, kwiaty były śliczne. Tak właściwie, to pomarańczowe róże, moje ulubione. Były obwiązane fioletową wstążką, do której została przywieszona malutka karteczka. Rozłożyłam ją i ujrzałam „Kocham cię <3” napisane pismem Leona.

                Założyłam na ramiona jego bluzę i zeszłam na dół. Nadal go nie było, czyli pewnie wyszedł niedawno. Weszłam do kuchni, zrobiłam sobie dwie kanapki z sałatą i pomidorem, do tego herbatę owocową i mały kawałek ciasta. Miało być ma wigilię, ale przecież się nic nie stanie, jak będzie troszkę mniej…
                Usiadłam na kanapie i włączyłam telewizor. "Kevin sam w domu", jakiś program z kolędami, bajka dla dzieci o Mikołaju... Nic ciekawego. Tak szybko jak włączyłam TV, tak szybko wyłączyłam. Dokończyłam śniadanie, i gdy miałam wynosić talerz do kuchni usłyszałam dźwięk przekręcania kluczy w drzwiach. Do środka wszedł Leon, obładowanymi kilkoma torbami. Jedną w nich położył w kuchni na stole, a resztę odstawił do salonu. 
                - Z tej całej góry zakupów, tylko jedna torba jest z jedzeniem?... - zapytałam zdziwiona, na co on odpowiedział twierdząco. - A w tamtych co jest?
                - A może tak "Kotku, wróciłeś! Dziękuję za kwiaty, są śliczne" i buziak na dzień dobry? - poruszył dziwnie brwiami i przyciągnął mnie do siebie. 
                - Kotku, wróciłeś! Dziękuję za kwiaty, są śliczne - powiedziałam przytulając się do niego, a po chwili pocałowałam go w policzek. 
                - Tylko tyle?... Liczyłem na coś więcej... 
                - Trzeba było uważać na matematyce, a nie podrywać dziewczyny i wtedy byś dobrze policzył - uśmiechnęłam się lekko i ruszyłam w stronę salonu. - To co kupiłeś?
            - To jest moje, to też jest moje, a to jest Fran - powiedział, gdy rozdzielał torby.
                - Po co dla Fran? I czemu nie kupiłeś nic dla mnie? - powiedziałam robiąc smutną minkę. To zawsze na niego działa.
                - Zadzwoniła do mnie i powiedziała, że pewnie idę to sklepu, to mam jej kupić jakieś wstążki, taśmę klejącą i papier do prezentów - wytłumaczył. - Dla ciebie kupiłem, ale to prezent, więc na razie jest moje - uśmiechnął się szeroko i poszedł na górę.
                Weszłam szybko do kuchni i rozpakowałam zakupy. Chociaż raz kupił wszystko co potrzebne. Otworzyłam szafkę i zaczęłam szukać przepisu na pierniki. Mama Leona dała mi go jakieś sześć lat temu, kiedy wprowadziłam się tu z Leonem tuż przed świętami. Są przepyszne. Bez tych pierników nie ma prawdziwych świąt. Uśmiechnęłam się pod nosem na te wspomnienia i wyciągnęłam z szafki potrzebne składniki.
                - Dobra… Pierwszy raz to robię, zawsze to była robota Leona, ale może mi wyjdzie. To… - przerwałam, gdy usłyszałam huk z salonu. Wybiegłam szybko z kuchni, a na środku salonu zobaczyłam Leona podnoszącego choinkę. - Co się stało? - zapytałam zmartwiona.
                - Nic, nic… Tylko wieszałem łańcuch i… Nieważne… - odpowiedział zmieszany.
                - Jak co roku… - zaśmiałam się i powróciłam do pieczenia pierników.

***

                - Leon, wszystko gotowe? - zawołałam z kuchni. Cisza. - Leon! - zawołałam po raz kolejny, lecz rezultatów nadal nie było.
                Wyszłam z kuchni i zobaczyłam Leona leżącego na podłodze i zaplątanego w światełka choinkowe.
                - Może od dzisiaj ja będę ubierać choinkę?… - powiedziałam ze śmiechem i pomogłam mu się rozplątać. Zawiesiłam światełka na choince, poprawiłam łancuchy i bombki. - No teraz jest idealnie - uśmiechnęłam się szeroko i usiadłam na kanapie.
                Leon spojrzał na ekran telefonu - 15.02.
                - Kochanie, pójdę na moment na tor, wrócę za jakąś godzinkę, okey? - zapytał z nadzieją w głosie.
                - Leon… - zaczęłam niepewnie. - Eh… Dobra, idź. Szybko, zanim się rozmyślę! - uśmiechnęłam się do męża, a on pocałował ją w policzek w wyszedł.
                Poszłam do jadalni. Nakryłam stół biało-złotym obrusem z czerwonymi bombkami, porozkładałam talerze, szklanki i sztućce. Wróciłam do salonu, porozwieszałam jeszcze trochę ozdób, oraz zapaliłam światełka na choince. „Teraz jest perfekcyjnie” - pomyślałam i z uśmiechem klasnęłam w dłonie.

***

Godzinę później

                Wzięłam telefon do ręki, włączyłam szybkie wybieranie, wcisnęłam „1” i przyłożyłam telefon do ucha. Zazwyczaj odbierał już po dwóch sygnałach, jednak teraz - nie. Trzy sygnały - nic, cztery - nic, pięć - nadal nic.
                „Może ma wyciszony telefon… Za chwilę przyjdzie, na pewno…” - pomyślałam i ponownie usiadłam na kanapie.

Kolejną godzinę później

                Leona dalej nie było, a ja chodziłam zdenerwowana po całym salonie. Nie odpisywał, nie odbierał… Zadzwoniłam ponownie, jednak z drugiej strony nadal cisza. Byłam już jednym, wielkim kłębkiem nerwów. To prawda, zdarzało mu się czasem spóźnić, lub wrócić trochę później niż obiecywał, ale nie aż godzinę później… Położyłam się na kanapie i po chwili zasnęłam.

***

                Z przyjemnego snu wybudził mnie dźwięk telefonu. Przeciągnęłam się i wzięłam telefon do ręki. Spojrzałam na jego ekran - 18.14, a Leona jak nie było, tak nie ma.
                - Cześć Lara, coś się stało? I przy okazji - widziałaś może Leona? O piętnastej poszedł na tor i nadal go nie ma, a miał wrócić już dawno temu. Martwię się o niego…
                - No właśnie w sprawie Leona… Bo on… Jakby ci to delikatnie powiedzieć… Miał wypadek i… Zginął na miejscu… - ledwo wypowiedziała te słowa drżącym głosem.
                - Co?… Jak to miał wypadek i zginął na miejscu?… Przecież… - po moim policzku spłynęła łza.
                - Tak strasznie mi przykro, wiem, że to dla ciebie trudne, dla mnie też… Mówiłam mu, żeby… - zaczęła, lecz jej przerwałam:
                - Muszę kończyć, cześć… - powiedziałam szybko i rozłączyłam się. Rzuciłam telefonem o podłogę. Miałam teraz gdzieś czy się rozwali, czy nie. Już i tak coś było rozwalone - moje serce. W ułamku sekundy zostało rozszarpane na miliony kawałeczków.
                Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, z których po chwili wyłoniła się postać Francesci. Czyli już wszyscy wiedzą…
                Z jej oczu można było wyczytać wiele: smutek, przygnębienie, a nawet łzy. Włoszka podeszła do mnie i mocno przytuliła. Potrzebowałam tego. Przytulenia. Tyle, że najlepiej od miłości mojego życia…
                - Vilu, tak bardzo mi przykro… - wyszeptała patrząc mi w oczy.
                - Fran, to nic nie da. To wasze „Tak bardzo mi przykro” nie cofnie czasu, nie przywróci go do życia. Nie sprawi, że znowu będę szczęśliwa… Daruj sobie, jeśli chcesz mnie pocieszać, to najlepiej wyjdź, bo i tak ci się nie uda… - mruknęłam pod nosem i odwróciłam wzrok. Ona tylko wstała z kanapy i spojrzała na mnie ze współczuciem.
                - Tylko nie zrób sobie nic głupiego… Przyjdę jutro… - Wyszła.
                Weszłam na górę, wyciągnęłam z szafy sukienkę, którą Leon uważał za najlepszą ze wszystkich. Mówił, że wyglądam w niej jak księżniczka. Jak jego księżniczka…  Przebrałam się w nią i ponownie zeszłam na dół. Nałożyłam na ramiona ulubioną bluzę Leona, która leżała na kanapie. Podeszłam do stołu i usiadłam na jednym z krzeseł. Tym razem nikt z zaproszonych gości nie przyszedł. Może to i lepiej…
                Bezsensownie wodziłam widelcem po talerzu. Nie mogłam nic przełknąć, nawet wody. Wstałam od stołu i podeszłam do okna. Otworzyłam je i poczułam ciepły powiew wiatru na twarzy. Usiadłam na parapecie i spojrzałam w niebo. Kolejne łzy cisnęły mi się do oczu.
                Wiem, że on tam jest… Tam w niebie, z innymi aniołami. On był prawdziwym aniołem… Dlaczego pozwoliłam mu iść na ten cholerny tor?! Dlaczego go nie powstrzymałam?… Zawsze muszę coś zrobić źle… Nigdy nie lubiłam, gdy szedł na motocross’a… Najpierw z powodu Lary, a później z powodu strachu. Strachu, że coś mu się może stać…
                Przymknęłam oczy, a z pod powiek uwolniła się łza. Za nią podążyły dziesiątki pozostałych. Znowu spojrzałam w niebo i szepnęłam drżącym głosem:
                -
Mam dla ciebie prezent… Na pewno będziesz szczęśliwy, wiem, że zawsze tego chciałeś, ale nigdy się nie udawało… Jestem w ciąży… To trzeci tydzień, ale postanowiłam, że zrobię ci niespodziankę i powiem to własnie dziś. Już mi ciebie brakuje. Tak bardzo cię kocham… I wierzę, że gdy jutro się obudzę, ty będziesz przy mnie… Przytulisz mnie i zapytasz co chcę na śniadanie… I będzie jak dawniej. Po prostu szczęśliwie… Kocham cię.






-------------------------------
Mam być szczera? W ostatniej chwili mi się przypomniało ( a tak właściwie, to za pomocą Martyny xd ), że mam dzisiaj go dodać xD
Miał być jakiś cytat na początku, ale nie znalazłam, a nie mogłam nic fajnego wymyślić >.<
Nie wyszło jak chciałam, bo brak weny. To mój pierwszy skończony one shot, nie powala na kolana jak widać. Jednak myślę, że najgorszy też nie jest ;) Ale to już wy ocenicie. 
Może trochę za szybko wszystko się dzieje, mało opisane. To wszystko wina Tuska xD Zabrał mi wenę... ;P
Od razu mówię, że dalszej części się nie spodziewajcie, a nawet jeśli to nie szybko xD
To by chyba było na tyle, do jutra miśki ;*
EDIT: Hue hue, głupia ja zawsze o czymś zapomni xD Dodałam muzykę, mam nadzieję, że pasuje i przez to one shot jest lepszy ;)

wtorek, 24 grudnia 2013

13. ~ Kłótnia z samą sobą.

                - Violu, spokojnie. Angie się nie wyprowadza, my też się nie wyprowadzamy. Zostajemy tutaj. Po prostu muszę wyjechać na kilka dni do Londynu i pomyślałem, że pojechalibyśmy razem. Miałybyście okazję pozwiedzać trochę, co? - German uśmiechnął się do córki, a ona popatrzyła na niego zdziwionym wzrokiem. - O co chodzi? Jeśli chcesz, możesz kogoś zabrać ze sobą.
                Szatynka stała na środku salonu, z jeszcze bardziej zdziwionym wyrazem twarzy. Jej ojciec, chce ją zabrać ze sobą i to jeszcze z kimś? „Coś tu nie gra…” - pomyślała Violetta.
                - Tak, oczywiście, że chcę. A mogłabym zabrać Marco?… - zapytała z nadzieją.
                - Oczywiście, że tak, kochanie. No to leć na górę się pakować - oznajmił z uśmiechem, po czym wszedł do swojego gabinetu.
                Dziewczyna wbiegła po schodach na górę i zamknęła się w pokoju. Z jednej strony szczęśliwa, bo zawsze chciała zwiedzić Londyn. Teraz jest idealna okazja, no i do tego pojedzie z Marco. Na pewno będą się świetnie bawić, a ona zapomni o wszystkich problemach związanych z Leonem.
                - Violetta, nie bądź na tyle głupia i nie myśl o nim… Zranił cię… - mruknęła pod nosem.
„Tak, a dzień wcześniej cię pocałował. Kochasz go i nie możesz przestać o nim myśleć!” - odezwał się głos w jej głowie.
                Miała wrażenie, że to wszystko to kolejny zły sen. Że za chwilę obudzi się ze śladami łez na policzkach, a za moment się uśmiechnie. Wstanie z łóżka, a z kuchni będzie wydobywał się zapach świeżo zaparzonej kawy. Zejdzie na dół i zobaczy tam miłość swojego życia. On ucałuje ją w policzek i uśmiechnie się promiennie. I tak każdego dnia. ten sam zapach, ta sama osoba, ten sam śliczny uśmiech, który tak kocha…
                „Wyobraźnię to ty masz bujną. Pyszna kawa, zrobiona przez Niego ci się marzy? To zrób tak, żeby to była prawda! Nie stój tak, tylko bierz telefon, przeproś i zaproponuj mu ten wyjazd!” - znów usłyszała ten denerwujący głos, który może jednak ma rację?…
                Wzięła telefon do trzęsącej się ręki. Wybrała numer i przyłożyła komórkę do ucha. Jeden sygnał, drugi, trzeci… Nic… „Odbierz, błagam…” - pomyślała i przymknęła oczy.
                „Nie do niego miałaś dzwonić! Rozłącz się! Jaka ty jesteś głupia!” - w jej głowie rozbrzmiał zdenerwowany głos.
                - Oj zamknij się, idioto! - powiedziała podniesionym tonem.
                - Em, Vilu?… Stało się coś?… - w słuchawce rozniósł się melodyjny głos chłopaka.
                - Marco! Em… Nie, tylko… Eh… Jak ci powiem, że się kłócę z głosem w mojej głowie, to uznasz mnie za wariatkę, tak?…
                - Nie… Ja już dawno uznałem cię za wariatkę - zaśmiał się. - A co ci mówi ten głos, że go tak przezywasz, hm?
                - A, nic takiego… Słuchaj, mam sprawę. Zrozumiem jak się nie zgodzisz, ale fajnie by było… - Usiadła na łóżku i kontynuowała. - Byłeś kiedyś w Londynie?
                - Nie… Czemu pytasz? - zapytał zdziwiony.
                - A chciałbyś?
                - Pewnie! No mów, o co chodzi?
                - To się pakuj - uśmiechnęła się szeroko. - Mój ojciec wyjeżdża tam na kilka dni w sprawach biznesowych, ja jadę z nim i powiedział, że mogę kogoś zabrać - wyjaśniła. - Wypadło na ciebie.
„Wcale nie na niego! Zobaczysz, że bardzo tego pożałujesz, a ja powiem „A nie mówiłam?”. Przeznaczenia nie oszukasz, to nie jest jakiś marny film…” - Dziewczyna była już naprawdę zdenerwowana przez ten dziwny głos. Kłóciła się sama ze sobą…
                - Viola, ale… - zaczął Marco, lecz szatynka mu przerwała.
                - Nie ma żadnego „ale”, pakuj się, jutro o dziesiątej pod moim domem - powiedziała i rozłączyła się.


Następnego dnia

                Violetta była w pokoju i pakowała się. Jej torba już ledwo się zamykała, lecz ona nadal dorzucała rzeczy. Bagaż podręczny? Kolejna torba Violetty. To co nie zmieściło jej się tam, trafiało do podręcznego. Gdy siedziała na walizce i próbowała ją zamknąć, do pokoju wszedł Marco.
                - Hej - powiedział, przeciągając „e”.
                - Nie stój tak, tylko pomóż! - krzyknęła, a on podszedł do niej i próbował zamknąć walizkę. Dziewczyna zeszła z torby.
                - Jak mam to niby teraz zamknąć? - chłopak nadal siłował się z zamkiem.
                - Ty na to siadaj - rozkazała i wskazała torbę.
                - Czemu ja? - zdziwił się brunet.
                - Bo jesteś cięższy? - zapytała retorycznie.
                Marco przewrócił oczami i usiadł na walizce. Poszło o wiele szybciej. Zniósł torbę na dół i wszyscy poszli do auta. Do celu mieli jedynie półtora kilometra, niecałe dziesięć minut. Jednak jechali pół godziny, przez jeden wielki sznur samochodów na drodze.
                Na lotnisku były małe problemy przy bramkach. Violetta miała metalowe fleczki przy butach, o których kompletnie zapomniała. Dobrze, że Marco to zauważył. W samolocie dziewczyna nie panikowała zbytnio. Zdarzyło się, że zaczęła się denerwować i coś mamrotać, lecz chłopak przytulił ją do do siebie, a ona napawając się jego zapachem, zasnęła w jego ramionach. Byli przyjaciółmi, ale bardzo bliskimi. Czasami nawet za bliskimi.
                - Vilu… - szepnął jej do ucha chłopak. Lekko poruszyła się.
                - Hmm? - wymamrotała.
                - Wstawaj, wychodzimy - delikatnie podniósł jej głowę.
                Dziewczyna wstała i pozbierała swoje rzeczy. Wyszli na lotnisko i skierowali się w stronę taksówki . W hotelu okazało się, że Violetta i Marco mają pokoje obok siebie. Poszli do siebie i zaczęli się rozpakowywać.


                Siedział na kanapie w domu i patrzył bezmyślnie w telewizor. Nie wiedział co robić. Myślał o tym czy nie zadzwonić do Violetty. Chciał usłyszeć jej głos z niewiadomej przyczyny. Tak po prostu. Sięgnął po telefon, który zaczął akurat dzwonić. Na wyświetlaczu pojawiło się „Skarbuś”.
                - Cześć skarbie, co jest? - zapytał swojej dziewczyny.
                - Nic takiego, chciałam ci tylko powiedzieć, że Violetta wyjechała  - powiedziała szybko.
                - Co?! - krzyknął do telefonu.
                - Spokojnie, tylko na kilka dni z Marco, jej tatą i Angie. I właśnie, propo Angie, nie ma jej kto zastąpić, więc jutro mamy tylko zajęcia z Gregorio, na które pewnie nie chcesz iść, więc możemy gdzieś pójść, co? - wytłumaczyła spokojnym głosem.
                - Aha… To wpadnę do ciebie po jedenastej. Do jutra, kotek  - odpowiedział i  rozłączył się. Nie wiedział jak ma się zachować. Tak po prostu wyjechała nic mu nie mówiąc. I do tego jeszcze z Marco… Jego najlepszy przyjaciel staje się przeciwnikiem w wielkiej walce… Który z nich zwycięży?…


                Violetta i Marco właśnie wracali z kolacji w hotelu. Było tu bardzo przytulnie i wesoło. Ściany korytarzy pokrywały bordowo-beżowe kolory, wszędzie były porozwieszane różnorodne obrazy, czy fotografie.
                 Szli powoli rozstając się pod drzwiami Violetty.
                - Dobranoc - szepnął chłopak i pocałował dziewczynę w policzek.
                - Dobranoc - odszepnęła i weszła do pokoju.
                Pokój nie był nie wiadomo jak duży, ale mały też nie. Taki w sam raz. Spojrzała na okno. Gdy się z niego wyjrzało, można było ujrzeć Big Ben’a, a zaraz obok London Eye. Było tu cudownie. Mimo później pory na zewnątrz było dość dużo świateł, co dodawało mieście uroku.
                Wzięła piżamę i poszła do łazienki. Szybki prysznic i w końcu wymarzone ułożenie się między tonami poduszek. Długo nie mogła spać. Przewracała się z boku na bok. Myślała o Leonie. Nawet mu nie powiedziała, że wyjeżdża, nie zaproponowała żeby pojechał z nią… Miała teraz wyrzuty sumienia. Mogła go zapytać. Może wszystko ułożyło by się inaczej? Może w końcu wszystko szło by dobrze, po jej myśli?…
                 Zasnęła koło 2.00. Nie miała jednak spokojnego snu o skaczących barankach. Śnił jej się koszmar…

                Siedział w parku pisząc piosenkę. Pewnie dla niej… A po drugiej stronie Marco, czekający na nią. Mieli razem iść do jego domu. Obydwoje ujrzeli ją w tym samym momencie. Zgromili siebie wzrokiem i natychmiast poderwali się z miejsc. Biegli do niej, będąc łeb w łeb. Nie popatrzyli na drogę, nic ich nie interesowało, prócz tego, żeby znaleźć się jak najszybciej przy Violi. Wbiegli na jezdnię i potrąciło ich auto. Kierowca uciekł, a oni nadal leżeli na ulicy. Dziewczyna prędko podbiegła do nich i zadzwoniła na pogotowie. Uklękła przy nich, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. 
                - Co wy robicie? - zapytała płacząc. Tak bardzo zleżało jej na obydwu chłopakach. 
                - Kocham cię - szepnął niewyraźnie szatyn. Brunet się nie odzywał, ledwo oddychał. Pogotowie przyjechało dość szybkom lecz jednak problemy się jeszcze nie skończyły. 
                - Możemy zabrać jednego z nich. Pani dokonuje wyboru - oznajmił lekarz.
                - Jak to jednego? A co z tym drugim? Tak po prostu tutaj zostanie i… umrze ? - dziewczyna ledwo wypowiedziała słowa, na które lekarz pokiwał głową. Violetta nie umiała wybrać. Kochała obydwu na swój sposób. Każdy z nich był dla niej bardzo ważny. Otworzyła usta i już miała podjąć decyzję, lecz coś jej przerwało…

               Obudziła się cała we łzach. Serce biło jej tak mocno, że mogłoby się wydawać, iż za chwilę wyskoczy z piersi. Jej oddech stał się ciężki i nierówny, a w oczach panował strach, wraz z obawą.
                - Jezu, co to było?… - zapytała samą siebie.
                Ten sen był bardzo dziwny, lecz jednak… Tłumaczyło coś, co od dawna gnieździło się w jej głowie - nie wiedziała, którego z nich kocha bardziej. Marco był dla niej niby tylko przyjacielem, lecz pomiędzy nimi zdecydowanie było coś więcej. Coś, czego nie da się opisać słowami… A Leon? Eh… To skomplikowane. Kocha go, lecz wie, że ich związek jest prawie niemożliwy. To nieodwzajemnione uczucie… A może jednak nie?…
                Była tak bardzo niepewna swoich uczuć. Kochała Leona ze snu, ale co jeśli ten był inny? Nie, to niemożliwe… Przecież zna go. Bardzo dobrze go zna. W sumie, gdyby wybrała Leona… jej plan doszedłby do celu.
                Zastanawiała się czy nie pójść do Marco. Potrzebowała go teraz, jak nikogo innego. On zawsze potrafił ją pocieszyć, zrozumieć, pozwolić jej się wyżalić. Po prostu zawsze przy niej był w tych trudnych, jak i łatwych chwilach.
                - Jest trzecia w nocy! On śpi… - mówiła do siebie szeptem . - I co z tego?… Potrzebuję go - powiedziała i wstała ze swojego łóżka. Włożyła na nogi liliowe kapcie i po cichu wyszła z pokoju. Przeszła korytarzem niecały metr i powoli otworzyła drzwi do pokoju chłopaka. Weszła do środka i podeszła bliżej jego łóżka. On wyczuł czyjąś obecność i natychmiast się obudził. Ujrzał zapłakaną Violettę.
                - Co się stało? - zapytał zaniepokojony, a ona nic nie odpowiedziała,tylko rzuciła mu się w ramiona. Przytulił ją mocno i głaskał po włosach. Przy nim czuła się tak bezpiecznie…


                - DJ! DJ, to nie jest śmieszne… - Camila z każdą minutą robiła się coraz bardziej zdenerwowana i zaniepokojona. Chłopak ósmy raz z kolei nie odbierał telefonu. Ruda jednocześnie martwiła się o niego i miała ochotę mu coś zrobić. - Odbierz, DJ… - mruczała sama do siebie. Umówili się w parku już ponad pół godziny temu, a bruneta nadal nie było.


                DJ stał jak wryty przed gabinetem Pabla. Słowa, które usłyszał kilka minut temu z ust dyrektora wstrząsnęły nim tak bardzo, że nawet nie uprzedził Camili o swojej prawdopodobnej nieobecności na spotkaniu. Nie był w stanie utrzymać telefonu w dłoni, a co dopiero spokojnie rozmawiać z dziewczyną. Chciał jak najszybciej wrócić do domu, nie zastanawiając się co będzie dalej.
 Postanowił, że zadzwoni do Camili, kiedy poczuje się lepiej i przeprosi ją jak się spotkają.
                Drżącą dłonią otworzył drzwi mieszkania i powitał matkę. Kobieta od razu wyczuła w jego głosie coś niepokojącego, mimo że starał się zachować neutralny ton.
                - Wszystko w porządku. Nie masz się czym martwić - mruknął ledwo słyszalnie. Zauważył podejrzliwy wzrok matki.
                Czasami żałował, że Dominica zna go aż tak dobrze. Mruknął zażenowany i ruszył po schodach na górę. Jedyne czego chciał to położyć się na łóżku i wszystko spokojnie przemyśleć. Niestety, ktoś postanowił pokrzyżować jego plany. Bardzo ważny ktoś.
                - Skarbie, masz gościa - powiedziała kobieta. „Nie przyjmuję gości.” - miał ochotę odpowiedzieć. Odwrócił się na pięcie i przełknął ślinę. Przerażony spojrzał na otwierające się drzwi.
                - Mamo… Zostaw nas… - na nic więcej nie było go stać. Nie zamierzał się jej tłumaczyć, na pewno nie teraz. Kobieta ruszyła w stronę gabinetu.
                - Jeśli byście czegoś… - zaczęła, ale brunet spiorunował ją wzrokiem. Po chwili usłyszał dźwięk zamykanych drzwi. Westchnął głęboko, przygotowany na najgorsze.

                 Camila weszła do pomieszczenia pewnym krokiem, wyraźnie zdenerwowana. Jej rude loki, związane w wysoki kucyk, wydawały się bardziej płomienne niż zwykle. Miała na sobie szarą tunikę z krótkim rękawem. Boki ubrania były czarne i ozdobione szaro-zielonym wzorkiem. Jej długie, szczupłe nogi, pokrywały czarne legginsy. W jednym z naszyjników, wiszących na jej szyi, DJ rozpoznał ozdobę, którą dostała od niego. Brunet miał wrażenie, że dziewczyna zrobiła to specjalnie. Chciała wyglądać tak pięknie, by poczuł się jeszcze gorzej. DJ przyjrzał jej się uważnie, nie mógł oderwać od niej wzroku, ale nie zamierzał jej tego pokazać. Jeśli ktoś tu miał być „słabszy” to na pewno nie on, niezależnie od tego, w jak beznadziejnej sytuacji został postawiony.

               - Zamierzasz mi to jakoś wyjaśnić?! - każde słowo, które wypływało z jej ust, brzmiało tak cudownie hipnotyzująco. Kiedy się denerwowała, wyglądała jeszcze piękniej. W jej oczach pojawiał się błysk, który podkreślał ich czekoladowy odcień.
                - To znaczy, co? - mruknął obojętnie, starając się nie pokazywać żadnych emocji ani tego, że dziewczyna równie dobrze mogłaby bez problemu kierować tym, co się z nim dzieje.
                - Żartujesz sobie ze mnie?! - wrzasnęła Camila, powodując, że drzwi od gabinetu matki chłopaka niebezpiecznie się poruszyły. - Dzwoniłam do ciebie kilka, może kilkanaście razy. Odebrałeś? Oczywiście, że nie. Sygnał: „Cześć, tu DJ. Nie mogę odebrać telefonu, zostaw wiadomość.”, poprzedzony systemowym dźwiękiem, zamiast głupiego sms’a, że nie przyjdziesz, to nie jest to, co chciałam usłyszeć. Nie rozumiesz, że ja się o ciebie martwię?!
                - Ale… - zaczął, ale dziewczyna kontynuowała oskarżanie go.
                - Oczywiście, że nie! Ciebie to zupełnie nie obchodzi. Bo niby po co?! Po co miałeś wyjąć z kieszeni telefon, nacisnąć przycisk szybkiego wybierania i powiedzieć: „Cześć kochanie, przepraszam, ale nie możemy się spotkać.” Lub cokolwiek! I… - w tym momencie DJ podszedł do niej i mocno ją objął. Zbliżył się i złączył ich usta w namiętnym pocałunku. Dziewczyna przez chwilę próbowała się wyrwać z uścisku, ale brunet nie zamierzał dać jej tej satysfakcji.
                - Co ty robisz?! - wrzasnęła, gdy chłopak wreszcie przerwał pocałunek.
                - Z tobą nie można inaczej… - wzruszył ramionami i uśmiechnął się zawadiacko.
                - Dobrze… Przepraszam, że się uniosłam - wycedziła przez zęby. - Coś się stało? - zapytała już spokojnie.
                - Nic takiego, Pablo wezwał mnie do gabinetu, a potem telefon mi się rozładował. Nie denerwuj się - kłamał jak z nut, ale nie mógł wyjawić dziewczynie prawdy. Nie dziś, nie teraz. Camila westchnęła głęboko.
                - No dobrze. Ale obiecaj, że to ostatni raz… - podeszła do chłopaka i go przytuliła. Chłopak odetchnął głęboko. Przynajmniej Camila się uspokoiła, a to najważniejsze. Pochylił się, by ją pocałować, ale odsunęła się. Spojrzał na nią dziwnie.
                - Na dziś wystarczy - uśmiechnęła się. - Nie zasłużyłeś - mruknęła z wyższością i ruszyła w kierunku drzwi.
                - Zadzwonisz? - zapytał, zanim zdążyła wyjść.
                - Zobaczymy…


                - Vilu, co się stało? - zapytał zmartwionym głosem i jeszcze mocniej przytulił przyjaciółkę.
Wciąż płakała i zdawałoby się, że wcale nie ma zamiaru przestać.
                - Sen… - zaszlochała.
                - Jaki sen? - zapytał chłopak.
                - No mój, a jaki… - odpowiedziała i wtuliła się w Marco.
                Siedziała na jego kolanach i coraz bardziej moczyła mu koszulkę swoimi słonymi łzami. On ją tylko przytulał. Wiedział, że słowa nic tu nie wniosą.
Nienawidził, gdy płakała. Nienawidził na to patrzeć, na to jak cierpi. Głaskał ją po włosach i próbował uspokoić.
                - Viola, nie płacz, błagam cię… - powiedział drżącym głosem. - Spójrz na mnie…
                Szatynka powoli uniosła głowę i spojrzała w oczy chłopaka.
                - Co się dzieje? - zapytał.
                - Nic… Teraz już nic… - powiedziała patrząc mu głęboko w oczy.
                - To czemu płaczesz? - Z jego ust nie przestawały wypływać różnorodne pytania. Naprawdę się o nią martwił.
                - Z bezradności… - powiedziała i ukryła twarz w zgłębieniu szyi chłopaka.
                - Vilu… Proszę cię. Nie martw się nim - szepnął jej do ucha. - Nie jest wart twoich łez… Nie uważasz, że byłoby lepiej, gdyby On nie pojawił się w twoim życiu?…
                - Czy byłoby lepiej?… - przerwała na chwilę i westchnęła. - Prawdopodobnie tak, ale czasu nie cofnę. Uczuć i przeszłości nie zmienię…
                - Wiem o tym… - odpowiedział krótko.
                Spojrzeli sobie w oczy, i nagle… wszystko co było wokół nich - zniknęło. Zostali tylko oni, tylko oni się dla siebie w tej chwili liczyli. Nikt inny…











W końcu mi się udało ;D Wczoraj miałam dodać, ale blogger miał focha xd Hue hue, Marletta <33
Dziękować Madzi za Cami i DJ'a ! ;D
A teraz pytania - "Która z nich jest taka zryta, że napisała o tym głosie?!" A no ja ;D Śmiałam się przy tym, ale nieważne xD
I paczać, macie 2 zdjęcia i gifa, jaka ja hojna, specjalnie szukałam xD
Dobra, muszę iść ubierać choinkę... Nie wyjdzie mi... xD Życzcie mi powodzenia, a ja się z wami na dzisiaj żegnam <3 Jak coś to możecie mnie jeszcze dzisiaj dorwać na twitterze, może też na asku, ale wątpię ;)