sobota, 30 listopada 2013

04. ~ "To była nasza piosenka..."

                Poprawił włosy i wszedł do sali prób.  Stała tam, tyłem do niego. Komponowała nową piosenkę. Wszedł ostrożnie do środka i podszedł bliżej.
                - Camila… Ja chciałem zapytać… Czy… Nie poszłabyś ze mną… Do kina? - spytał speszonym głosem. 
                - DJ! Wystraszyłeś mnie - zaśmiała się. - No pewnie, że bym poszła - uśmiechnęła się uroczo i wyszła.
                Odetchnął z ulgą i oparł się o ścianę. Udało mu się.


                - Maxi! - krzyknęła Camila, wchodząc do sali tanecznej. - Dziękuję! - rzuciła mu się na szyję i pocałowała w policzek.
                - Ale za co? - spytał zdziwony.
                - Za to, że porozmawiałeś z DJ’em. Idziemy do kina. - Ponownie się usmiechnęła.
                - My? Ale ja nie roz…
                - Ja i DJ głupku! - przerwała mu. - Jeszcze raz dziękuję. A jak tam z Naty?
                - Nie wiem, nie widziałem jej dzisiaj. Nie odbiera telefonu. 
                - I mówisz to tak spokojnie? Idź do niej! Może coś się stało? - dziewczyna zaniepokoiła się.
                - Nie mogę, za chwilę zaczynają się lekcje… Później do niej pójdę. 
                - Nie to nie. Ja pójdę teraz. To cześć - odpowiedziała i wyszła.


               Violetta zobaczyła samotną Natalię. Pomimo tego, że ona jej nie pamiętała, postanowiła do niej podejść.
                - Cześć, co się stało? - usiadła obok niej na ławce.
                - A ty kim jesteś? Znamy się? - zapytała dziewczyna przyglądając się Violetcie.
                - Jestem Violetta, uczę się tu, w Studio. 
                - Natalia. Ale mów mi po prostu Naty - powiedziała dziewczyna z lekkim uśmiechem. Otarła również łzy wierzchem dłoni.
                - To opowiadaj. - Violetta chwyciła dziewczynę za dłoń.
                - Mój chłopak przytulał Camilę, a ona go pocałowała w policzek… Wiem, że to niby nic takiego, ale jednak…
                - Kto jest Twoim chłopakiem?
                - Maxi. Ten taki niski co ma krok w kolanach - mimo woli zaśmiały się. Teraz Violetta przypomniała sobie jak to miło mieć przyjaciółki naprawdę.
                - A kim jest dla niego Camila?
                - Przyjaciółką. I byłą dziewczyną. Byli ze sobą tylko dwa tygodnie, potem stwierdzili, że to nie dla nich. Wolą być przyjaciółmi. 
                - To nie pomyślałaś, że był to po prostu przyjacielski uścisk? Może jej w czymś pomógł i chciała tylko podziękować?
                - Może i tak. Nie dałam mu się wytłumaczyć. Dziękuję. Muszę do niego iść - powiedziała Naty. Przytuliła dziewczynę i odeszła. Nie usłyszała już nawet jej cichego „Niema za co. Przyjaciółko”. 
                Violetta ze smutną miną przekroczyła próg Studio. Zobaczyła przy sali od muzyki przytulających się Naty i Maxiego. Cieszyła się szczęściem przyjaciółki. Nagle podbiegła do niej jakaś dziewczyna. Złapała jąka ramiona i zaczęła nią trząść. Dopiero po chwili Violetta zrozumiała kto to. Była to jej ruda przyjaciółka - Cami.
                - Dj się ze mną umówił! - darła się na cały korytarz. 
                - Cami spokojnie - zaśmiała się Viola.
                - Skąd wiesz jak mam na imię? - dziewczyna przekręciła głowę na bok. Patrzyła Violetcie prosto w oczy. - Chwila znam Cię… - powiedziała w zadumie Camila. - Violetta? - zapytała ze łzami w oczach. 
                - Tak to ja. Cieszę się, że umówiłaś się z Dj. Zawsze Ci się podobał, bardziej niż Maxi.
                - Skąd wiesz o Maxim? Jak z nim byłam to ty byłaś w szpitalu - zapytała zdziwiona Camila. Violetta nie miała zamiaru tłumaczyć jej snu.
                - Przeczucie - powiedziała tylko i uśmiechnęła się. Szczęśliwa Camila pożegnała się z nią i odbiegła do domu. 


                Violetta weszła razem z Marco do klasy. Usiadła w kącie, co chwilę spoglądając w stronę Leona i Francesci. 
                - Dzisiaj będzie krótka lekcja, ponieważ zajmiemy się losowaniem do pewnego zaliczenia. Do tego kilka ćwiczeń i jesteście wolni. - W sali rozniósł się melodyjny głos Angie, która wyjmowała z torebki małe karteczki z imionami uczniów. - Ludmiła z Marco, Francesca z Leonem, Violetta z Federico, Camila z Maxim, Naty z DJ’em. Nikt się z nikim nie zamienia! Przygotujcie jakąś piosenkę, przećwiczcie i za dwa tygodnie widzimy się tutaj na sprawdzianie. 
                - Francesca z Leonem… Fajnie… - powiedziała ironicznie Violetta. - I jeszcze ty z Ludmiłą… Bądź grzeczny na próbach, bo chcę cię mieć żywego - zaśmiała się lekko.
                - Będę grzeczny… Mamo… - odwzajemnił uśmiech.


* Dwa tygodnie później *

                - Dzieciaki, mam nadzieję, że jesteście gotowi, nie przyjmuję takich wymówek jak ostatnio! - powiedziała Angie, wchodząc do sali.
                - Pierwsi Leon i Francesca! - wyszli na scenę, jeżeli można to tak nazwać. Rozbrzmiały pierwsze dźwięki melodii, aż zbyt dobrze znanej Violetcie i Federico. Były to dźwięki „Podemos”, piosenki, którą mieli śpiewać oni. Mieli jednak w zanadrzu jeszcze jedną.
                - Co teraz? - zapytał Federico
                - Como quieres… - szepnęła do swojego przyjaciela stanowczo. Pomimo tego, że udawała silną miała ochotę siąść i płakać. Jak on mógł ukraść jej piosenkę. Ich piosenkę. 

No soy ave para volar,
Y en un cuadro no se pintar
No soy poeta escultor.
Tan solo soy lo que soy.

Las estrellas no se leer,
Y la luna no bajare.
No soy el cielo, ni el sol...
Tan solo soy.

Pero hay cosas que si sé,
Ven aquí y te mostraré.
En tus ojos puedo ver....
Lo puedes lograr, prueba imaginar.

Podemos pintar, colores al alma,
Podemos gritar iee ee
Podemos volar, sin tener alas...
Ser la letra en mi canción,
Y tallarme en tu voz.

No soy el sol que se pone en el mar,
No se nada que este por pasar.
No soy un príncipe azul...
Tan solo soy.

Pero hay cosas que si sé,
Ven aquí y te mostraré.
En tus ojos puedo ver....
Lo puedes lograr, (lo puedes lograr...)
Prueba imaginar.

Podemos pintar, colores al alma,
Podemos gritar iee ee
Podemos volar, sin tener alas...
Ser la letra en mi canción...

No es el destino,
Ni la suerte que vi no por ti.
Lo imaginamos...
Y la magia te trajo hasta aquí...

Podemos pintar, colores al alma,
Podemos gritar iee ee
Podemos volar, sin tener alas...
Ser la letra en mi canción...
Podemos pintar, colores al alma,
Podemos gritar iee ee
Podemos volar, sin tener alas...
Ser la letra en mi canción...
Y tallarme en tu voz.

               Gdy przyjaciele skończyli śpiewać wszyscy zaczęli klaskać. Nawet Violetta. 
                - Teraz Violetta i Federico - powiedziała radośnie Angie. Na scenę wyszli wywołani uczniowie. Federico zaczął grać melodię do piosenki. Violetta spojrzała na Leóna i zaśpiewała mu prosto w oczy.

Ee Eee
O Ooo

Powiedz to co chcesz
i nie prowokuj mnie już do płaczu. 
Nie graj ze mną, 
wywołując złudzenie.

O Ooo
O Ooo

Powiedz mi słowa 
które mówią prawdę. 
Nie.. Nie myl rzeczy 
które się nie zdarzą.

O Ooo
O Ooo

Wiesz że zmieniam się 
kiedy jesteś tutaj.
Czuje się inaczej
Ponieważ mnie uszczęśliwiasz...

Jak chcesz, żebym cie kochała?
Jeśli kocham Cię, a Ty
Nie chcesz, żebym cie kochała,
Tak, jak chcę Cię kochać!

Jak chcesz, żebym cie kochała?
Jeśli kocham Cię, a Ty
Nie chcesz, żebym cie kochała,
Tak, jak chcę Cię kochać!

Jak chcesz, żebym cie kochała?
Jeśli kocham Cię, a Ty
Nie chcesz, żebym cie kochała,
Tak, jak chcę Cię kochać!

Jak chcesz, żebym cie kochała?
Jeśli kocham Cię, a Ty
Nie chcesz, żebym cie kochała,
Tak, jak chcę Cię kochać!

O Ooo
O Ooo
O ooo
O o ooo

Cokolwiek będzie 
Zaakceptuję to 
Wiesz, że cię kocham 
Nie chcę już płakać

O ooo
O ooo

Cokolwiek się zdarzy
Chcę cię mieć tutaj
Jesteś osobą, która
mnie rozśmiesza

O ooo
O ooo

Wiesz że zmieniam się 
kiedy jesteś tutaj.
Czuje się inaczej
Ponieważ mnie uszczęśliwiasz...

Jak chcesz, żebym cie kochała?
Jeśli kocham Cię, a Ty
Nie chcesz, żebym cie kochała,
Tak, jak chcę Cię kochać!

Jak chcesz, żebym cie kochała?
Jeśli kocham Cię, a Ty
Nie chcesz, żebym cie kochała,
Tak, jak chcę Cię kochać!

Jak chcesz, żebym cie kochała?
Jeśli kocham Cię, a Ty
Nie chcesz, żebym cie kochała,
Tak, jak chcę Cię kochać!

Jak chcesz, żebym cie kochała?
Jeśli kocham Cię, a Ty
Nie chcesz, żebym cie kochała,
Tak, jak chcę Cię kochać!

Oooo
Uuuooo
Yeah

Jak chcesz, żebym cie kochała?
Jeśli kocham Cię, a Ty
Nie chcesz, żebym cie kochała,
Tak, jak chcę Cię kochać!

Jak chcesz, żebym cie kochała?
Jeśli kocham Cię, a Ty
Nie chcesz, żebym cie kochała,
Tak, jak chcę Cię kochać!

Jak chcesz, żebym cie kochała?
Jeśli kocham Cię, a Ty
Nie chcesz, żebym cie kochała,
Tak, jak chcę Cię kochać!

Jak chcesz, żebym cie kochała?
Jeśli kocham Cię, a Ty
Nie chcesz, żebym cie kochała,
Tak, jak chcę Cię kochać!*

               Po kończonej piosence Vilu wybiegła z sali z płaczem, a Marco chciał pobiec za nią. Powstrzymał się i powiedział do Leóna:
                - Ona cię kocha, a ty tak bardzo ją ranisz - wysyczał to przez zaciśnięte zęby i wyszedł za Violettą, zostawiając Leóna oszołomionego.


                Violetta sama poszła na zajęcia z Gregorio, potem do Pablo i do domu. W drodze do wielkiej rezydencji postanowiła przejść przez park. Kupiła sobie loda i powoli poruszała się między alejkami. Usiadała na ławce. Na Tej Ławce. Po chwili z niej wstała, nie chciała na niej siedzieć. Za dużo wspomnień… Szła spokojnie do domu. Nagle wpadła na chłopaka idącego z nosem w ekranie dużego dotykowego telefonu…
               Tym chłopakiem był nie kto inny jak León. „Czemu ja mam takiego pecha?” - pomyślała.
                - Przepraszam nie zauważyłem… - przerwał gdy podniósł na nią wzrok. - O to Ty - powiedział z niesmakiem.
                - Tak, ja - powiedziała dziewczyna jednak jej to nie wystarczyło. - A ty, to ten cham, który ukradł mi piosenkę i zaśpiewał z moją była przyjaciółką! - wydarła się tak głośno, że było ją słychać na drugim końcu miasta.
                - Ja zaśpiewałem ją lepiej z Fran!
                - Ale to była nasza piosenka! - powiedziała ze łzami. - Śpiewaliśmy ją na zaręczynach… -mruknęła pod nosem.
                - Co powiedziałaś? - spytał chłopak, bo naprawdę nie usłyszał co powiedziała szatynka.
                - Że jesteś świnią! - krzyknęła i zaczęła biec w stronę domu. Jak na złość zaczęło padać. Niestety, Leon ją dogonił. - Czego?! - zatrzymała się i spojrzała w jego piękne, zielone oczy.
                - Będziesz się obrażać o jedną, głupią piosenkę?
                - Po pierwsze ona nie jest głupia, a po drugie tak. Skończyłeś już? To dobrze - odpowiedziała zimno wchodząc do domu.










Takie tam xd
*Drugi tekst piosenki to "Como Quieres", ale jakoś wolałam dodać po polsku xD
Jesztem dla was taka dobra, że dodałam dzisiaj rozdział <3 Mimo, że głowa mnie boli xd Kolejny się już pisze, ale nie wiem czy będzie jutro.
Dziękuję za pomoc Martynie <33

piątek, 29 listopada 2013

03. ~ Słowa ranią bardziej niż myślisz...

     - Fran, to nie tak… - „Jaki ze mnie idiota… Właśnie zraniłeś swoją dziewczynę, brawo Verdas…” - skarcił siebie.
                - Jak nie tak, to jak? No proszę, mów... - Jej głos wydawał się być obojętnym.
                - Ja cię kocham. Tylko Violetta... Eh, to minie... - „Mam nadzieję” - dodał w myślach.
                - Nie wierzę ci - powiedziała stanowczo.
                - Fran, proszę. Zależy mi na tobie. - Z oczu poleciało mu kilka łez. Płakał… To już nie ten sam Leon… Coś, lub ktoś sprawił, że się zmienił… Tak z dnia na dzień. Tylko co?...
                - Leon, mi na tobie też, ale jeżeli masz być ze mną z przymusu to… Ja nie chce się tak bawić. - Głos jej zadrżał.
                - Przepraszam. To był jakiś głupi wymysł...
                - Mam nadzieję... Przepraszam, muszę kończyć, mama się drze, że po nocach rozmawiam przez telefon - zaśmiała się lekko i rozłączyła.
                Tak bardo kochał ten śmiech. I pomyśleć, że mógł go stracić... Jednak nadal w głowie siedział mu uśmiech tej drugiej. Zrezygnowany zgasił światło i położył się na łóżko.


                Szła przez rozgrzane od słońca uliczki parku. Było jeszcze przed południem, ale mimo tego słońce już żarzyło się jak szalone.
                Nogi prowadziły ją w stronę Studio, ale jej niezbyt się spieszyło. Dziś egzaminy... A co jeśli nie ona zda? A co jeśli Marco nie zda?... Lub Fran czy Leon?...
                Usiadła na białej ławce. Lecz na niej nie było wyrytego nożykiem napisu "Leonetta na zawsze"... Może go sobie jedynie wyobrazić, ponieważ on nigdy nie istniał...
                - Francesca, nie przesadzaj... Ledwo ją znam, a ty już mówisz, że cię zdradzam...
                - Myślisz, że tego nie widzę?! - krzyknęła włoszka.
                - No właśnie nie. Znam ją dwa dni, nawet ani razu do niej nie podszedłem, to niby jak mam cię zdradzać? - chłopak był bardzo spokojny. - Słuchaj, ja nie chcę się z tobą kłócić. Znowu...
                - Jakie znowu?! Ty chcesz ze mną zerwać, prawda? Tylko pamiętaj, że z Francescą Resto nikt nie zrywa!
                - Wiesz... Od kilku dni zachowujesz się gorzej niż Ludmiła.
                - Ja gorzej niż Ludmiła? - zapytała oburzona. - Teraz to już przegiąłeś - krzyczała na chłopaka. Widać było, że jego słowa ją nie tyle co zdenerwowały, tylko po prostu zraniły.
                Leon miał w planie iść do Studio. Zmienił jednak kierunek i podszedł do dziewczyny o brązowych włosach.
                - Violetta? - usiadł na ławce obok niej.
                - Tak... - wydukała zdziwiona. - Co się stało z Francescą?...
                - Nic takiego, po prostu mamy teraz ciężkie chwile... Nie martw się, przejdzie - uśmiechnął się do niej lekko, na co ona się zarumieniła.
                - Ale ja chciałabym ci pomóc - zaoferowała z uśmiechem dziewczyna.
                - Lubię twój uśmiech…
                - Jeszcze nigdy go nie widziałeś.
                - Widzę go codziennie przy szybie sali Beto. - Na te słowa dziewczyna zrobiła się czerwona jak burak i spuściła głowę.
                - Słuchaj… Nie obraź się, ale myślę, że twoja pomoc jeszcze bardziej skomplikowałaby sprawę…
- Skoro tak… Muszę już iść, cześć... - powiedziała i odeszła. Nie usłyszała nawet szeptu chłopaka, który mówił „Moja miłość do ciebie. To sprawiło mi problemy z Fran…”
                Z zaszklonymi oczami udała się prosto do Studio.


                - Maxi, Maxi, Maxi! - zdenerwowana Camila podbiegła do przyjaciela stojącego przy szafce.
                - Co, co, co? - zaczął ją przedrzeźniać, na co ona wywróciła oczami. - Do rzeczy Cami, nie mam czasu.
                - A od kiedy to nie masz dla mnie czasu? - dziewczyna udawała obrażoną i zaśmiała się. - Co, randka z Naty?
                - Co?... Wcale nie… - powiedział piskliwym głosem. Zawsze tak mówił, gdy się denerwował.
                - Oj, cicho. Słuchaj, mam sprawę. Pomożesz? - jej głos lekko zadrżał.
                - Teraz?... Eh, no dobra. Tylko szybko.
                - Porozmawiasz z DJ’em?... Bo ten… No on… - rudowłosa głośno przełknęła ślinę.
                - Podoba ci się? Porozmawiam z nim, ale później, okey? - uśmiechnął się do Camili i ją przytulił.


                Gdyby to było możliwe, podłoga zaczęłaby się palić pod wpływem emocji odczuwanych przez stojących tu nastolatków. W holu budynku zaczęło się robić coraz tłoczniej, a z każdą minutą przybywało kilkanaścioro młodych ludzi. Powietrze stawało się coraz gęstsze od ich stresu i zdenerwowania.
                - A widzisz! Mówiłem, że pobijemy zeszłoroczny rekord! - odparł dumnie Gregorio, wskazując palcem na stojącego obok oszołomionego Pablo. - Ty dzisiaj stawiasz kawę, ha!
                Stojący na środku korytarza jak słup soli Pablo, powiódł wzrokiem za biegnącym w podskokach nauczycielem tańca.
„Jak on to zrobił...? Jak my sobie damy radę z tym wszystkim?” - pomyślał drapiąc się lekko w głowę.

                Mogli przyjąć tylko 150 osób z pośród wielu setek. Ale po kilku męczących godzinach wreszcie nastąpił koniec. Wyniki zostały rozwieszone na tablicy w głównym holu. Przy kilku kartkach, w mgnieniu oka zjawił się tłum nastolatków, którzy cieszyli się, ponieważ zostali przyjęci, lub na ich twarzach zagościł smutek, bo się nie dostali.
                Gdy na korytarzu zrobiło się pusto, drobna szatynka podeszła do tablicy z listą uczniów. "Najpierw przyjaciele, potem ja" - powtarzała w głowie. Otworzyła oczy i spojrzała na kartki. Leon jest, Fran jest, Marco jest. Pozostali też. Uśmiechnęła się i zaczęła szukać swojego nazwiska. Violetta Castillo... Nieprzyjęta. Co?... Ale jak to?
                - Stało się coś? - zapytał stojący za dziewczyną Marco. Zauważył jej wyraźnie zmartwioną minę.
                - Nie... Nie dosta... Nie dostałam się... - wyjąkała i przytuliła się w przyjaciela.
                - Jak to nie? Przecież dużo ćwiczyliśmy, a na przesłuchaniach świetnie ci poszło! To pewnie jakiś błąd...
                - Najwidoczniej niewystarczająco świetnie... Ciągle się coś psuje... Ciągle... - posmutniała jeszcze bardziej.
                - Poczekaj tu chwilkę - rzekł pewnie i ruszył w stronę pokoju nauczycielskiego. Zapukał i delikatnie otworzył drzwi. - Pablo, możemy porozmawiać?
                - Pewnie Marco, wchodź - zaprosił go do środka ruchem ręki. - Co się stało?
                - Bo właśnie przeglądałem wyniki egzaminów i... Viola się nie dostała - powiedział smutno. - To jakaś pomyłka, prawda?...
                - Jak to się nie dostała? Violetta? Coś jest nie tak. - Nauczyciel wstał ze stolika i razem z Marco podszedł pod tablicę z wynikami.
                - O tutaj, widzisz? Violetta Castillo - nieprzyjęta - wskazał palcem na nazwisko dziewczyny widniejące na liście.
                - Długo jeszcze będziesz mi to wypominał?... Naprawdę, nie trzeba - usłyszał drżący głos Castillo siedzącej na ławeczce za nimi.
                Odwrócił się lekko do niej i szepnął tylko zwyczajne "cicho". Ponownie spojrzał na Pablo, który co chwilę spoglądał na kartkę, którą trzymał w ręce, a listę wywieszoną na tablicy korkowej.
                - Nie, to jest błąd, Violetta zaliczyła wszystkie egzaminy z maksymalną liczbą punktów - mężczyzna pokręcił głową.
                - Czyli dostałam się? - spytała zaniepokojona.
                - Owszem. Gratuluję - odpowiedział z uśmiechem i odszedł.


                Szczęśliwa szatynka wyszła wraz ze swoim przyjacielem przed mury szkoły. Oboje usiedli na ławce. Nie mówili nic. Słowa nie były im potrzebne, ponieważ rozumieli się bez nich.
                - Vilu, chcesz coś do picia, bo idę do Resto? - spytał, przerywając ciszę.
                - Em… Może sok pomarańczowy - dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
                - Dobrze, za chwilę będę - odpowiedział Marco i odszedł.
                Zobaczyła w oddali swego ukochanego i byłą przyjaciółkę. Akurat pisała w pamiętniku jak bardzo brakuje jej Leona i że pod tą maską wrednego chama kryje się słodki i uczuciowy chłopak. Jej ciało przepełniał smutek i żal, przez to, że codziennie coraz to bardziej uświadamiała sobie, że León już nigdy nie będzie jej. Jednak nadal pozostawała nadzieja na to, że jej się uda. Cóż, nadzieja matką głupich…
                Uczucie to wzrosło, gdy chłopak podszedł do niej i usiadł na ławce.
                - Cześć Leon, co tam? - powiedziała z udawanym luzem.
                -A co cię to interesuje? - odezwał się zimno.
                - Myślałam, że jesteśmy znajomymi…  
                - To źle myślałaś. Chciałem tylko ci powiedzieć żebyś przestała mieszać się w moje życie. To przez ciebie coraz częściej kłócę z Fran. Uważasz, że niby co? Podeszłaś do mnie i już będę twój? Jakbyś nie zauważyła ja mam dziewczynę. Kocham ją. Co może ci się przyśniło, że z nią zerwałem a kilka lat później byliśmy szczęśliwą rodzinką? - zaśmiał się perfidnie, co ją zabolało. - Nie wyobrażaj sobie. Ja kocham Fran - powiedział. Violetta jednak czuła, że w powietrzu zawisło ”ale ciebie bardziej”.
                - Tym optymistycznym akcentem kończymy dzisiejszy dzień… Aha i gratuluję… - uśmiechnęła się sztucznie i z łzami w oczach odbiegła, zostawiając chłopaka samego i zdezorientowanego.
                Nigdy jeszcze nie czuła się tak upokorzona. Ale co ona sobie wyobrażała. Sny się nie spełniają. Nigdy. Ale ona nadal miała nadzieję na lepsze życie. Weszła do Studio i oparła się plecami o szafki.
                - Violetta, co się stało? - spytał troskliwie Marco.
                - Nic takiego... Nie martw się - otarła łzy i lekko się uśmiechnęła.
                - Okey… Em, nie było soku pomarańczowego, bo wziąłem ostatni - uśmiechnął się uroczo - więc dla ciebie sok truskawkowy. - Podał dziewczynie do ręki plastikowy kubeczek z sokiem.
                - Dobijasz mnie, wiesz? - zaśmiała się lekko i pokręciła głową.
- Dobra, a teraz na poważnie. Co się stało? - zapytał Marco i spoważniał.
                - No mówię ci, że nic… - powiedziała lekko się czerwieniąc.
                - Nie wierze ci… Znowu chodzi o Leona prawda? - dziewczyna tylko pokiwała głową . - Chodź, opowiesz mi co się stało - zaproponował chłopak.
                Violetta mieszała się pomiędzy tym czy mu powiedzieć, czy po prostu uporać się z tym sama tak jak planowała od początku. Jednak stwierdziła, że to w końcu jej przyjaciel. Powinien o tym wiedzieć. Zaczęła swój monolog. Opowiedziała tylko ogólnie o śnie, a potem opowiadała o zdarzeniu przed Studio. Gdy wypowiadała słowa Leona uroniła kilka łez. Nie potrafiła pogodzić się z tym, że chłopak, którego tak bardzo kochała nie pamięta jej i rani ją słowami, które były większością jej snu. Tak bardzo zależało jej na tym chłopaku o cudownym śnieżnobiałym uśmiechu. Cały czas myślała o jego piwnych oczach, umięśnionych ramionach, tych koszulach w kratę. Marzyła też o tym, aby on pokochał ją tak samo jak ona kocha Jego.
                - No to kiepsko… - Marco podsumował wypowiedź swojej przyjaciółki.
                - Wiem i nic nie mogę z tym zrobić. Tak bardzo go kocham.
                - Kogo? - zapytał męski głos zza jej pleców. Poznała go od razu. To ta sama barwa głosu, która wypowiedziała miliony czułych słów kierowanych do niej. To ten sam głos który wygłaszał przysięgę małżeńską w kościele - głos Leona.
                „Nie no… - skarciła sama siebie w myślach - To ten sam chłopak, który wyzywał cię pół godziny temu przed Studio!”
                - Od kiedy obchodzi Cię moja osoba? - zapytała z udawaną wściekłością. Tak naprawdę chciała rzucić się na szyję Leonowi i przyssać się do jego ust.
                - Od zawsze - powiedział czule chłopak i podszedł do niej. Odgarnął jej niesforny kosmyk włosów za ucho. Ich usta dzieliło kilka centymetrów, a ją naszła niespodziewana ochota na pocałowanie go. Mężczyzna sam zaczął zbliżać się do dziewczyny.
                - Co ty wyprawiasz? - zapytała wściekła. Tak bardzo tego chciała, ale tak samo mocno nie mogła tego zrobić. - Podobno masz dziewczynę. Ma na imię Francesca to moja przyjaciółka podobno…
                - Wiem, ale ona wcale nie musi o tym wiedzieć. - Ich usta dzieliły dosłownie dwa centymetry. Ona już miała wspiąć się na palce i go pocałować, ale coś sobie uświadomiła.
                - Ej! Ty tam za krzakami, wychodź. - Nagle zza krzaków wyłoniła się postać Maxiego. - I co on zrobiłby zdjęcie, niby przypadkiem dowiedziałaby się o tym Fran, a Ty powiedziałbyś, że to ja pocałowałam Cię specjalnie, prawda?
                - Tak, masz rację… - powiedział ze skruszoną miną Maxi.
                - Zamknij się! - krzyknął León.
                - Jesteś żałosnym chamem - krzyknęła dziewczyna i przytuliła się do przyglądającego się całej scenie Marco.
                Ze złamanym sercem dziewczyna doszła do domu. Pożegnała się z przyjacielem i weszła do domu. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Przemknęła się z gracją do swojego pokoju. Pomimo tego, że była dopiero 19.00. Wzięła swoją piżamę i poszła do łazienki. Nalała wody do wanny i dolała do niej kilka kropel olejku o zapach wanilii. Położyła się w gorącej wodzie i myślała. Uświadomiła sobie, że chłopak, którego tak bardzo kocha jest tylko i wyłącznie świnią. Ma wszystko gdzieś. Nie interesuje go to, że łamie jej serce. Pomimo tego nadal miała tą nadzieję, że on ogarnie się i zobaczy w niej wybrankę swojego życia. Teraz została sama nie ma nawet przyjaciółki żeby się wypłakać i wygadać. Tak owszem mogła iść do Angie i z nią porozmawiać ona na pewno by jej pomogła, doradziła. Była tego świadoma, ale Violetta chciała być samodzielna, chciała uporać się ze wszystkim sama. Może chciała dorosnąć. Tak. W stu procentach chciała być już jakieś pięć lat do przodu, tylko po to aby zapomnieć o teraźniejszych problemach. Tylko czy nie za szybko?


                - Słuchaj Camila… DJ nie jest dla ciebie… - zaczęła Francesca.
                - My nie jesteśmy razem… Jeszcze… - odpowiedziała jej przyjaciółka.
                - No widzisz, jeszcze. Bo chcesz z nim być i on też. Ale to nie będzie to. On jest taki… Taki mało męski. Porównaj sobie jego a Leona. Widzisz różnicę? Ja totalną. No bo taki Leon. Przystojny, kochany, utalentowany. A DJ? Ehh… Bez komentarza…
                - Francesca… Leon to Leon, a DJ to DJ. Kocham go i dla mnie jest taki, jak Leon dla ciebie. Okey? - dziewczyna wywróciła oczami. Czuła, że szykuje się kłótnia.
                 - Jak możesz porównywać DJ do Leona? Leon przystojny on nadal DJ. Leon wysportowany on nadal DJ. Leon mądry on nadal DJ. Leon utalentowany on nadal DJ... - wymieniała Francesca, a Camila, aż gotowała się ze złości.
                Francesca wybrała sobie właśnie niebieska sukienkę do przymiarki. Camila mruknęła pod nosem:
                - Ja mądra ty nadal zarozumiała…
                - Co ty powiedziałaś?! - z przymierzali jak oparzona wyleciała Fran. Było widać, że bardzo się wkurzyła.
                - Och, nie nic, królowo Fran - wywróciła oczami. - To co słyszałaś. To prawda. Jesteś jak Ludmiła. A nawet gorsza. Mam tego dość.
                - Znalazła się kolejna. Ani Ty ani Leon nie macie racji. To ja mam tego dość! - powiedziała Fran, kładąc sukienkę przy kasie. Pstryknęła palcami i wyszła
                Camila ruszyła w stronę wyjścia, lecz zatrzymało ją wołanie kasjerki.
                - Już to zeskanowałam, więc musi pani zapłacić…
                Dziewczyna zdenerwowała się jeszcze bardziej. Wyciągnęła pieniądze z torebki, zapakowała sukienkę do reklamówki z logiem sklepu i wyszła.


                Wstała rano. Pierwsza czynność jaką wykonała to nie było otwarcie oczu. Było to przywołanie wspomnienia, gdy León pocałował Violettę. Violetta może i mówiła, że on dla niej już nic nie znaczy jednak okłamywała samą siebie. Tak naprawdę szalała za nim jak Sid za swoim mleczem*. Każda czynność jaką wykonywała dziewczyna była związana z Leonem i wspomnieniami. Powoli zwlekła się z łóżka i poszła do łazienki. Założyła białą bluzkę, turkusową spódnicę i do tego białe trampki. Torebka była koloru białego, za to kolczyki i duży wisiorek taki sam jak spódnica - turkusowe. Szybko zjadła swoje śniadanie i poszła do Studio.










Takie tam xD Ale chociaż Leonescę uratowałam! xD
Dziękuję za pomoc Martynie <3 Nie ma to jak nasze pisanie rozdziałów kilkanaście godzin xD
Kolejny już się pisze xD 
Nie pytajcie o to:
kiedy Leonetta - jeszcze daleko xd
Marcesca - daleko xd
nowy rozdział - daleko xd Nie no - w informacjach jest napisane ile procent rozdziału mam napisane. Jak jest 100% to znaczy, że dodam tego dnia. 
Jakieś jeszcze pytania? Ktoś czegoś nie rozumie? Pytać, tylko nie w komentarzach xD 
Hue hue, dodałam gifa x3 Może trochę się różni od tekstu ale ciii xD
Aleksz dzisiaj kończy, papa xD

czwartek, 28 listopada 2013

OS - "Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą"

Z jej oczu strumykiem płynęły łzy. Nie mogła nadal uwierzyć w diagnozę. To nie mogła być prawda, to nie ona. Miała zaledwie siedemnaście lat, gdy się o tym dowiedziała. Na białej kartce pisało wyraźnie ,, Wynik pozytywny". Nowotwór ją dopadł. Lekarze dawali jej miesiąc życia, ostatnie kilkadziesiąt dni w których mogła nacieszyć się darem danym od Boga.
Siedziała na kanapie, opatulona w różowy koc. Łkała niemiłosiernie, dławiła się swymi słonymi łzami. Natalia Navarro, dotąd silna i niezależna dziewczyna, teraz ktoś zupełnie inny. Co chwile spoglądała na kartkę, która była wyrokiem jej śmierci. Była sama, zupełnie sama. Rodzice siedzieli na górze, nie potrafili spojrzeć nastolatce w oczy. A Lena, nadal starała się z tym uporać, w samotności. Za kilka tygodni miała stracić wszystko, rodzinę, przyjaciół i ukochanego. Już nigdy nie będzie mogła zaśpiewać swych ukochanych piosenek. Muzyka przestanie dla niej istnieć.
Dlaczego ona?
Co chwilę zadawała sobie to pytanie. Jednak odpowiedź przychodziła szybko. Tak chciał Bóg, chciał ją zabrać do siebie. Jeśli przyjaciele ją kochają, to dadzą jej odejść. Gdyż miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku dru­giej oso­bie, jest prag­nieniem prze­de wszys­tkim jej szczęścia, cza­sem wbrew własnemu. Tylko, że przecież jej śmierć nie da jej szczęścia.
Dziewczyna pozbierała się. Otarła łzy i spojrzała walecznym wzrokiem w zdjęcie jej przyjaciół. jedynym sposobem, by nie cierpieli, jest nie mówienie im.

Maxi nie świadomy był co teraz przeżywa jego ukochana. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Codziennie się spotykali, codziennie całował jej suche usta. Jednak coś było nie tak. Zmieniła się. Stała się pewniejsza siebie, każdą wolną chwilę spędzała w gronie znajomych, nigdy nie chciała być sama. Otaczała go taką miłością, jaką nikt go nigdy nie otaczał. Cieszyła się z najmniejszego drobiazgu. Zauważał piękno w najmniejszym jesiennym listku. Każda kropla deszczy, była według niej darem od Boga. Codziennie się jej pytał, co było powodem jej zmiany, ona codziennie odpowiadała to samo:
Maxi, życie trwa tak krótko i należy się z niego cieszyć. Dlatego spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą. - Nie wiedział jednak, że ona też niedługo odejdzie...

 Dni mijały, a jej ciało powoli traciło blask. Koniec się zbliżał, ona idealnie o tym wiedziała. Powoli wpadała w depresje na myśl, że to tylko tydzień. Codziennie wylewała wiele łez w poduszkę. Przed przyjaciółmi starała się udawać szczęśliwą i radosną. Mimo, że to były same kłamstwa. Codziennie zadawała sobie nową porcje pytań. Czy wszys­tko po­zos­ta­nie tak sa­mo, kiedy mnie już nie będzie? Czy książki od­wykną od do­tyku moich rąk, czy suk­nie za­pomną o za­pachu mo­jego ciała? A ludzie? Przez chwilę będą mówić o mnie, będą dzi­wić się mo­jej śmier­ci. Jej bacie zawsze tak mawiała:
Gdy masz siedem­naście lat, śmierć wy­daje ci się gwiazdą od­ległą o ty­le lat świet­lnych, że na­wet przez potężny te­les­kop led­wie ją wi­dać. Jednak dla niej śmierć była niczym spadająca kometa. Zbliżała się z prędkością światła. Paulo Coelho mawiał:
Umiera się na wiele spo­sobów: z miłości, z tęskno­ty, z roz­paczy, ze zmęcze­nia, z nudów, ze strachu... Umiera się nie dla­tego, by przes­tać żyć, lecz po to, by żyć inaczej. Kiedy świat za­cieśnia się do roz­miaru pułap­ki, śmierć zda­je się być je­dynym ra­tun­kiem, os­tatnią kartą, na którą sta­wia się włas­ne życie.  Tylko, że ona nie chciała umierać, chciała zostać z Nim.
 Nie mogła pogodzić się z tym, że nigdy nie zaśpiewa, nie zaśmieje się, nie dotknie ust swej prawdziwej miłości. Właśnie Maxi... Z jego straty dziewczyna najbardziej cierpiała. Był jej jedyną i prawdziwą miłością. Potrzebowała go jak tlenu, jak kwiatek wody. Nie chciała by cierpiał, tak samo jak ona. Nie wybaczyła by sobie, gdyby on przez nią zmarnował życie. Jej dusza nie zaznała, by spokoju. Kochała jego bujne włosy, opuszki jego palców, jego ręce którymi prowadził ją przez świat, nosek którymi dotykali się po pocałunku, poliki które zawsze całowała na pożegnanie. To wszystko miała stracić...

Nadszedł ten dzień. Brunet niczego nieświadomy siedział w domu i komponował piosenkę dla Natalii. Chciał zaśpiewać ją w dzień jej urodzin, które miały odbyć się za tydzień. Chciał, by spędzili je wspólnie, tylko ona i on. Miał już zaplanowaną całą randkę. Kochał tą drobną brunetkę. Chciał z nią spędzić resztę życia. Chciał z nią stanąć na ślubnym kobiercu. Chciał z nią żyć i umierać. A może, nie było im to dane.
 Po chwili rozległ się dźwięk jego komórki, dostał wiadomość od Leny:

                                    Naty jest w szpitalu. Ona umiera.

Telefon wypadł mu z rąk.

Patrzył na jej prawie martwe oczy. Widział w nich nie tylko łzy, ale strach on też się bał. Gdyby tylko wiedział, był by przy niej ciągle i nie zostawił by ją samej. Z każdą minutą trzymał jej słabiutką rączkę coraz mocniej. Kochał ją za bardzo i nie potrafił jej stracić. Była dla niego całym światem, jeśli ona zniknie, przepadnie też sens jakiegokolwiek życia.
- Maxi, przepraszam... - Szepnęła, ale chłopak jej przerwał przykładając palec do jej  suchych ust. Nie ukrywał łez, wszyscy płakali.
- Nie masz za co przepraszać, nie mogłaś tego przewidzieć - Rzekł do niej dławiąc się słoną cieczom, spływającą po jego polikach. Nie miał już sił mówić, w jego gardle utknęłam ogromna gula. Czemu śmierć przyszła do niej tak szybko? Mieli tyle wspólnych planów. Chcieli przez życie iść razem, jednak nie mogli uniknąć losu. Tak chciał Bóg.
- Kocham Cię, byłeś, jesteś i zawsze będziesz moją prawdziwą miłością. Ale pamiętaj, że jeśli również mnie kochasz, daj mi odejść. Nie płacz za mną długo, naciesz się życiem, bo tak szybko je tracimy. Znajdź osobę, która będzie kochać Cię  równie mocno jak ja. Pamiętaj ja zawsze będę patrzeć na Ciebie tam z góry. Pamiętaj o mnie i o naszej miłości. I pocałuj mnie ostatni raz, ostatni raz przytul moje ledwo bijące serce - Dodała ostatnimi resztkami sił. On pod koniec musnął delikatnie jej zimne usta i szepnął do jej ucha ,, Zawsze razem, mimo to". Ostatni raz objął ją silnym ramieniem, dziewczyna moczyła mu łzami koszulkę. Chciał by ta chwila trwał wiecznie, by czas stanął w miejscu. Nie było jednak dane im się długo sobą nacieszyć. Z jej ciało uleciało wszelkie życie. Serce przestało bić na zawsze. Chłopak po raz ostatni złapał ją za martwe ręce i zaczął płakać jak niemowlę. Stracił to co dla niego najważniejsze. Właśnie w tej chwili poszerzyły się grona aniołów.

  Maxi Ponte przemierzał cmentarz w poszukiwaniu tego jedynego nagrobka. Świat był szary, każdy dzień był cierpieniem bez niej. Był dzień 11 listopada. Urodziny jego jedynej miłości, Natalii. Obiecał sobie, że po jej śmierci jakoś pozbiera sobie życie. Starał się zapomnieć, ale się to mu nie udawało. Codzienni widział ją w swych snach. Czuł, że gdzieś tam ona jest i chroni go. Starał się być silny, ale od razu jak doszedł do jej grobu i ujrzał zdjęcie swej ukochane, zalał się łzami. Złożył ręce do modlitwy i spojrzał w niebo.
- Widzisz, a mówiłem Ci że spędzimy ten dzień razem...

~LuLu Comello

OS - Axi Verdas

*Martina*

Kolejny dzień na planie serialu. Tyle, że tym razem towarzyszył mi stres. Wielki stres, który wywołany był pocałunkiem z Jorge. Tak, dzisiaj gramy te scenę, a ja kompletnie nie wiem, co mam robić. Miałam wrażenie, że zaraz coś mnie rozsadzi.
Jak co rano wstałam o 7:00 i powolnym krokiem zawlokłam swe zaspane ciało do łazienki. Wyszłam po kilku minutach i weszłam do garderoby w celu wybrania stroju. Stanęłam na środku wielkiego pomieszczenia i zaczęłam przeglądać wieszaki. W końcu zdecydowałam się na miętową koszulę bez rękawów i liliowe dżinsy. Zrobiłam szybki makijaż i byłam gotowa.
Na plan zawoził mnie brat taty - Sam. Zawsze podczas drogi gadaliśmy, aż nas szczęki bolały, jednak dzisiaj panowała niezręczna cisza.
- Coś nie tak? - zapytał w końcu wujek marszcząc brwi.
- Nie, wszystko okej. - odparłam i zaczęłam trzeć dłońmi o spodnie.
- Przecież widzę. Mów, o co chodzi.
- Jorge. - wydukałam drżącym głosem.
- A no fakt. Dzisiaj scena z całowaniem. - oznajmił i zaśmiał się.
- Mnie to nie śmieszy. Strasznie się boję. - stwierdziłam patrząc na niego.
- Nie ma czego. Wszystko będzie okej. - odparł, a ja tylko wydukałam pod nosem niezrozumiałe "jasne" i wyskoczyłam z auta kierując się ku wejściu.

*Jorge*

Zestresowany chodziłem po całym planie. W te i z powrotem, w te i z powrotem. Aż wszyscy mieli mnie dosyć. Nawet moja dziewczyna.
- Jorge, uspokój się wreszcie! - Stephie podeszła do mnie i płożyła swoją dłoń na moim ramieniu.
- Nie mogę! Nie wiem dlaczego, ale nie mogę. - spuściłem głowę i pokręciłem nią lekko. - Nie codziennie całujesz się z przyjaciółką.
- Tak wiem, ale... - zaczęła, jednak przerwał jej reżyser.
- Zaczynamy! Proszę na swoje miejsca!
Ustawiłem się w wyznaczonym polu obok Martiny.
- Okej? - zapytałem się szeptem Tini stojącej obok mnie. Na kilometr widać było nerwy, które nią targały. Z resztą ze mną było tak samo.
- Jakoś się trzymam jeśli o to chodzi. - odpowiedziała również bardzo cicho. Tylko ja miałem szanse ją usłyszeć.
Czekaliśmy jeszcze chwilę i zaczęliśmy grać. Cały zestresowany. Boże, jeszcze nigdy moje myśli nie były tak porozwalane. Doszło do tego, że kawałek z dojściem do ławki zaczynaliśmy 25 razy, dopóki udało nam się na niej usiąść. Wszystko minęło, kiedy spojrzałem jej w oczy. Ten kakaowy blask, jeśli mogę to tak ująć, urzekł mnie.
- Zamknij oczy. - powiedziałem nie do końca pewien, czy jest to w mojej kwestii, czy lecę na spontana.
- Leon. - mruknęła Tini przekręcając głowę na bok. Wyglądała tak uroczo. Zaraz, zaraz! Co ja gadam?? Przecież mam dziewczynę. Ale ona jest taka śliczna. W końcu urok Martiny wziął nade mną górę.
- Zaufaj mi i zamknij oczy. - powiedziałem łapiąc ją za dłonie, aż po moim ciele przeszedł dreszcz podekscytowania.
Tini zamknęła oczy uśmiechając się, a ja zacząłem wymawiać swoją kwestię:
- A teraz pomyśl sobie o najbardziej romantycznym miejscu jakie może być. - brunetka spojrzała na mnie spod przymrużonych oczu marszcząc czoło. - Proszę Cię. Wyobraź je sobie, dobrze? - dodałem dotykając jej ramienia.
- Dobrze, okej. - wypowiedziała z powrotem zamykając oczy.
- Pomyśl, że to miejsce idealne i gra idealna muzyka. A teraz brakuje już tylko jednego. - ostatnie zdanie wypowiedziałem niepewnie. Możliwe nawet, że głos mi zadrżał.
- Czego? - zapytała uroczo. Wydawała się być taka wyluzowana.
Wziąłem głęboki oddech, położyłem dłoń na jej policzku przybliżając się i złączyłem nasze usta w delikatnym pocałunku. Wszystko straciło sens. Liczyła się tylko ona i ja, ja i ona. Nic więcej.
Reżyser coś tam powiedział, ale my nie słuchaliśmy. Nie miałem zamiaru przerywać tej sceny. To było zbyt piękne.
- Halo! Możecie już skończyć! - krzyknął Facundo do mojego ucha. - Nie kręcą!
Odskoczyłem od Tini jak oparzony. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, co się tak naprawdę stało. Uświadomiłem sobie, że jest dla mnie ważna.

*Martina* 

To było takie niesamowite. Uczucie... czy jakby to ująć. Już sama nie wiem. Zakochałam się w nim? Nieee... Bosz, sarkazm w myślach nie brzmi dobrze.
- Coś zaiskrzyło? - pisnęła Lodo z Mechi zachodząc mnie od tyłu.
Podskoczyłam przerażona upuszczając telefon. Podniosłam go szybko trzęsącymi się dłońmi i spojrzałam na dziewczyny. Wiedziałam, ze na twarzy mam wyrysowany napis: "zdenerwowanie!"
- Nie, skąd! - powiedziałam piskliwym głosem czerwona jak burak. Poliki na serio mnie paliły.
- Jaaasne. Już Ci wierzę. - powiedziała sarkastycznie Mechi.
- No okej. Może troszkę. - przyznałam się wreszcie.
- Aaaa!! Opowiesz nam wszystko! Dzisiaj wieczorem u mnie! - krzyknęła Lodo podekscytowana.
Do końca dnia ani ja, ani Jorge nie mogliśmy się skupić. Sceny nagrywaliśmy po trzydzieści razy i i tak nic z tego nie wychodziło. W końcu zrezygnowana i wycieńczona wróciłam do domu.

*u Lodo*

- No to opowiadaj kochana! Jak to się zaczęło? - pytały jedna przez drugą moje przyjaciółki.
Spuściłam głowę i zaczerwieniłam się. To chyba normalne, że ciężko jest mi o tym gadać, co nie? W końcu zabujałam się w przyjacielu, który był zajęty od dobrych czterech lat! Paranoja normalnie.
- Nie zaczęło. - palnęłam jak głupia.
- Co? Nie rozumiem. - szepnęła Mechi pod nosem.
- No po prostu. Usiedliśmy na tej ławce, spojrzał mi w oczy i... i wtedy coś we mnie pękło. Gdy złączył nasze usta poczułam takie mega przyjemne ciepło rozchodzące się po całym moim ciele. I wszystko straciło znaczenie. Liczył się tylko on. - zaczęłam gadać jak w transie.
- Wow! Na serio Cię trafiło. - stwierdziła Lodo z szeroko otwartymi oczami.
- Jak widać. - mruknęłam zrezygnowana. - Ale ja nie mam u niego szans. Nie dość, że jest zajęty, to jeszcze ta różnica wieku. No bo w końcu to sześć lat. Z resztą taki chłopak nie umówi się z kimś takim jak ja.
- Nawet tak nie mów! Stephie nie jest dla niego. Nawet nie wiesz ile osób na całym świecie hejtuje ich związek, a popiera wasz. - Cande gadała jak nakręcona.
Myślałam o tym przez całą noc. To co się wydarzyło.... było niesamowite. Ale chyba lepiej dla wszystkich byłoby, gdybym nigdy go nie spotkała. Nie zakochała się. W końcu ze łzami w oczach zasnęłam

*Następnego dnia - Jorge* 

Całą noc nie mogłem spać. Po głowie chodziła mi Tini. Roześmiana, ze mną u boku. Razem, na plaży, przy zachodzie słońca. Całujący się. Obejmujący. Uwierzyłem w to wszystko do tego stopnia, ze kiedy dotarło do mnie, iż to tylko głupie wymysły, z moich oczu poleciało kilka słonych łez. Przecież taka dziewczyna nie umówi się z kimś takim jak ja. Sześć lat starszym wariatem. Na dodatek mam dziewczynę! Nie, muszę skończyć ten związek. To przecież nie ma sensu! Już jej nie kocham, więc po co mam ją zwodzić?
Zwlokłem się z łóżka i powolnym krokiem doszedłem do łazienki. Dzisiaj sesja zdjęciowa i wywiad. Aż miałem dość na samą myśl. Jednak Tini. Zobaczę ją! Okej, basta! To już się robi chore.
Szybko wykonałem poranne czynności. Ubrany w fioletową koszulę i szare dżinsy zeszedłem na dół. W salonie siedziała Stephie.
- Musimy pogadać. - rzuciłem siadając obok niej.
- O co chodzi? - spytała głupio na mnie patrząc.
- Nie zrozum mnie źle. - powiedziałem łapiąc jej dłonie. - Ja po prostu... to znaczy... spokojnie. - ostatnie słowo wypowiedziałem szeptem, tylko do siebie. Wziąłem głęboki wdech i ponownie zacząłem. - Stephie, ja już nie czuję do Ciebie tego co kiedyś. Zakochałem się. W kimś innym.
- To znaczy, żżże zzz nammi konnniec? - zapytała drżącym głosem.
Ja tylko przytaknąłem, a z jej oczu poleciały łzy. Wyrwała dłonie z mojego uścisku i wybiegła trzaskając drzwiami.
Tsa... pięknie Jorge. Zraniłeś ją! Ale inaczej się nie dało! Później byłoby tylko gorzej.
Zrezygnowany wyszedłem z domu i udałem się pod studio telewizyjne.

*na miejscu*

Pierwsza była sesja zdjęciowa. Ubrali mnie w jakieś ciuchy i wygonili na dwór. Kiedy zobaczyłem Tini zaniemówiłem. Dosłownie. Myślałem, ze zaraz zejdę! Niebieskie końcówki jej długich włosów delikatnie opadały na piersi, białe kwiaty we włosach dodawały uroku.
 - Jorge! Rusz tyłek! - krzyknął fotograf i popchnął mnie w stronę dziewczyny. Niesamowicie pięknej dziewczyny.
Zrobiliśmy kilkadziesiąt zdjęć i ruszyliśmy na wywiad. Obeszło się bez zbędnych pytań. Rozmawiało nam się miło, ale do czasu.
- Jorge, może przytulisz Martinę? Fani z pewnością byliby wniebowzięci. - zaproponowała reporterka.
Spojrzałem na nią z wyrzutem. Jednak po chwili zadowolony, że mam wymówkę, by to zrobić, objąłem ją. Ona wtuliła się we mnie aż uderzył mnie jej słodki zapach. Truskawki. To było to.
Nie wiem dlaczego poczułem przypływ odwagi. Dosłownie mnie napadło.
- Mógłbym coś powiedzieć? - palnąłem nie z tego ni z owego.
- Jasne. - stwierdziła blondynka oddając mi głos.
Wstałem i odwróciłem się przodem do kamery. "Teraz albo nigdy" - dodałem sobie odwagi w myślach i zacząłem gadać:
- Informuję, że mój związek ze Stephie rozpadł się. Z mojej winy. Dlaczego? Bo się zakochałem. Tak, inna dziewczyna skradła moje serce. Jest piękna, utalentowana, gdy ją słyszę czuję ciarki... - mówiąc dalej odwróciłem się w stronę Tini i spojrzałem jej w oczy. - ... śnię i myślę o niej nocami i dniami, jej widok zawsze mnie powala i czuję wtedy takie ciepło rozchodzące się po całym ciele, kiedy ona jest szczęśliwa, ja też odczuwam radość. Przepięknie się rumieni. - dodałem widząc jej różowe policzki. Ona tylko uśmiechnęła się. - Tą dziewczyną jest siedząca tutaj Martina Stoessel. I mam pytanie. Zostaniesz moją dziewczyną?

*Martina*

Czy ja się nie przesłyszałam? Jorge zerwał ze Stephie i prosi mnie o chodzenie? To przecież niemożliwe.
- Tak! - krzyknęłam w końcu i rzuciłam się mu na szyję.
Wszyscy zaczęli klaskać, a nasi przyjaciele wybiegli zza kulis i zebrali się w grupowym uścisku wokół nas krzycząc:
- Gratulację!
Byłam taka szczęśliwa.

*wieczorem*

Spacerowałam z moim chłopakiem po parku oglądając zachodzące słońce. Trzymaliśmy się za ręce, patrzyliśmy sobie w oczy. Byliśmy szczęśliwi, że mamy siebie.
Jorge zaprowadził mnie pod drzewo różane. Usiedliśmy na białej ławce stojącej pod nim. Chłopak objął mnie ramieniem i pocałował w czoło. Chwilę później oboje mieliśmy włosy pełne czerwonych płatków.

- W tym miejscu zawsze jestem szczęśliwy. - szepnął mi do ucha.
- Napisałam coś. - powiedziałam patrząc mu w oczy.
- Co takiego?
- Tekst piosenki. Na razie sam tekst. Ale o tobie. - stwierdziłam z uśmiechem. Zaczęłam wypowiadać słowa patrząc w jego szaro-zielone oczy. - A kiedy przyjdzie już ten czas, by pójść przez życie razem. Pójdziemy zachwyceni wraz, miłość nam będzie drogowskazem. A więc podajmy sobie dłoń i złączmy serc swych bicie, wspólny nasz los i wspólny czas na całe nasze życie.
Kiedy skończyłam przybliżył się i złączył nasze usta w pocałunku. Odwzajemniłam go z ekscytacją.
- Kocham Cię. - szepnął, kiedy się od siebie odkleiliśmy.
- Ja też. - mruknęłam wtulając się w jego tors.

~Axi Verdas 

OS - "Jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami"

"Jest na świecie ta­ki rodzaj smut­ku, które­go nie można wy­razić łza­mi. Nie można go ni­komu wytłumaczyć. Nie mogąc przyb­rać żad­ne­go kształtu, osiada cias­no na dnie ser­ca jak śnieg pod­czas bez­wiet­rznej nocy. "


Jestem Violetta Verdas. Mam 27 lat, mieszkam w Buenos Aires. Nadal przyjaźnię się z Francescą, która aktualnie jest w szczęśliwym związku małżeńskim z Marco. Reszta moich przyjaciół porozjeżdżała się po różnych krajach, a Leon ? Leona już nie ma. Doskonale pamiętam ten dzień, kiedy mój mąż wyszedł do sklepu, zrobić zakupy i......... już nie wrócił. Na przejściu potrącił go rozpędzony samochód. Zginął  na miejscu. Mimo, że od tego wydarzenia minęły już 2 lata ja nadal nie potrafię cieszyć się z życia, tak jak kiedyś. Jeden nieuważny człowiek zniszczył całe nasze życie. Mieliśmy tyle planów. Całe życie przed sobą, Leon miał 25 lat, kiedy został pozbawiony życia. Tuż po jego śmierci byłam w okropnym stanie. Nachodziły mnie myśli samobójcze, jednak szybko się ich pozbyłam, gdyż miałam dla kogo żyć. Leon też miał. Mamy śliczną, 6 letnią córeczkę - Ines. Ona miała wtedy 4 latka. Mimo, iż była malutka bardzo to przeżyła. To był trudny okres dla nas obu. Pamiętam te nie przespane noce, spędzone na płakaniu lub uspokajaniu małej. Fiolki tabletek uspokajających szły wtedy jedna za drugą. Ja praktycznie nie spałam, nie jadłam, byłam wrakiem człowieka. Największym wsparciem była dla mnie wtedy Francesca. Kiedy wszyscy mnie zostawili, ona jako jedyna mówiła, że będzie dobrze i starała się mnie pocieszyć. Nigdy jej się za to nie odwdzięcze. Gdyby nie jej pomoc nie wiem co by teraz ze mną było. Na Fran zawsze mogłam i nadal mogę liczyć, a przecież ona też ma swoje życie. Ma męża, prace, a mimo to zawsze w tym wszystkim znajdzie czas dla mnie i małej. Ines bardzo ją kocha. To jej ukochana ciocia. Dla mnie też zawsze była jak siostra, której nie miałam. Co z resztą ? Cóż po skończeniu szkoły nasze drogi się rozeszły. Do tej pory najważniejsze przyjaźnie z dnia na dzień posypały się jak kawałki potłuczonego szkła. Wszyscy odeszli i zaczęli szukać swojej własnej drogi życiowej. Pozostała jedyna przyjaźń, której nic nie było w stanie zniszczyć. Magiczna więź zawarta między mną, a tą wspaniałą włoszką.

~,~

Przeraźliwy dźwięk budzika wybudził mnie ze snu w którym wszystko było takie proste. Czas wrócić do szarej rzeczywistości. Niechętnie podniosłam się z łóżka i ruszyłam w kierunku szafy znajdującej się w mojej sypialni. Kiedyś to była nasza sypialnia. - pomyślałam i do moich oczu momentalnie napłynęły łzy. Dlaczego wszystko mi o nim przypomina ? Minęło tyle czasu. Wystarczy na pozór nic nie znacząca rzecz i nagle powracają wszystkie wspomnienia. Nadal nie mogę pogodzić się z faktem, że jego nie ma. Że odszedł i już nie wróci. Każdego wieczoru kładę się z nadzieją, że kiedy się obudzę zobaczę jego piękny uśmiech. Jednak dni mijają, czas biegnie, a moje sny nadal pozostają tylko snami. I nic mi już nie pomoże. Tak, kierowca, który go potrącił został ukarany, ale czy dzięki temu poczułam się lepiej ? Nie, bo nic już nie zwróci mi Leona. Szybko starłam gorące zły spływające po moich policzkach, z szafy wzięłam pierwsze lepsze ciuchy i wyszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Jestem beznadziejna, kolejny raz będę udawała, że wszystko jest w porządku, kiedy tak naprawdę wszystko się wali. Dawno się zawaliło.
Szybko zrobiłam makijaż, założyłam wybrany wcześniej strój i wyszłam z łazienki. Po cichu weszłam do pokoiku mojej córeczki. Ines jeszcze spała. Podeszłam do niej i delikatnie pogłaskałam po głowie.
- Kochanie, wstawaj. Jedziemy do przedszkola. - powiedziałam delikatnie całując ją w policzek. Dziewczynka otworzyła swoje piękne, duże oczy, a na jej twarzyczce od razu wykwitł śliczny uśmiech. Przytuliła mnie po czym szybko wybiegła z łóżeczka i zaczęła szykować się do wyjścia. Dzięki niej nawet ja poczułam się lepiej. Moja kochana córeczka potrafi pocieszyć każdego. Jest takim wesołym i promiennym dzieckiem, że wystarczy spojrzeć na jej szczery uśmiech, aby zrobiło się cieplej na sercu.
Kiedy obie byłyśmy już gotowe wzięłam z salonu moją teczkę, złapałem Ines za rękę i ruszyłyśmy do samochodu. Zapowiadało się na kolejny zwykły dzień. Była godzina 8.00, kiedy zaparkowałam pod niewielkim, kolorowym budynkiem. Było to przedszkole Ines. Wysiadłam z samochodu z trudem utrzymując równowagę na moich 10 centymetrowych, czarnych szpilkach. No, tak uroki pracy w biurze. A co do mojej pracy to kolejny dowód, na to jak nisko upadłam. 3 lata w Studiu, marzenia o karierze piosenkarki i w końcu skończyłam w jakimś szarym biurze. Moja kariera idealnie odzwierciedla moje życie. Jest po prostu szara i monotonna.
Obeszłam samochód i drzwi od strony pasażera, gdzie siedziała moja córeczka. Po jej zachowaniu wyczułam, że coś jest nie tak. Jeszcze godzinę temu tryskała radością i masą energii, a teraz była jakaś smutna i blada.
- Kochanie wszystko w porządku? -  zapytałam pomagając córeczce wysiąść z auta.
- Tak, mamo. Wszystko ok. - odpowiedziała, co jakoś mnie nie przekonało.
- Pokaż się. - powiedziałam przykładając rękę do jej czoła. - Nie masz gorączki. Na pewno dobrze się czujesz ? Bo jeśli nie to.... - nie dokończyłam, gdyż Ines złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę budynku. Wydawało mi się, że jest już lepiej. Nabrała kolorów, a na jej twarzyczce znowu pojawił się uśmiech.

~,~

Byłam już w drodze do pracy. Przejeżdżałam przez zatłoczone ulice Buenos Aires. W mieście jak zwykle panował tłok i przepych. Ludzie wręcz biegali ulicami nie zważając na innych przechodniów, aby jak najszybciej dotrzeć do celu. Ja również śpieszyłam do pracy, gdy usłyszałam głośny dzwonek mojego telefonu. Szybko chwyciłam za torebkę leżącą na siedzeniu obok i wyciągnęłam z niej komórkę. Nie sprawdzając kto dzwoni nacisnęłam zieloną słuchawkę i wsłuchiwałam się w głos osoby znajdującej się po drugiej stronie linii. Kobieta rozłączyła się, a ja momentalnie nacisnęłam na pedał hamulca. Zmieniłam kierunek jazdy i tym razem nadepnęłam na gaz.

Siedziałam przed szpitalną salą w oczekiwaniu na jakąkolwiek wiadomość. Na choć jedno słowo usłyszane z ust lekarza. Jednak nic. Na nic nie zdawały się moje prośby i pytania. Zatrzymywałam każdego napotkanego lekarza lub pielęgniarkę, a oni udawali, że mnie nie słyszą lub po prosu twierdzili, iż nie mają czasu i odchodzili zostawiając mnie w niewiedzy. Już od 2 godzin nikt nie udzielił mi żadnej informacji. Wiem tylko, że Ines zemdlała i robią jej jakieś badania. Nagle zauważyłam mężczyznę ubranego w biały kitel, wychodzącego z sali. Szybko podniosłam się z krzesła, a on kiwnięciem głowy wskazał, abym poszła za nim. Zrobiłam co kazał i po chwili byłam już w przepełnionym bladymi kolorami gabinecie.
- Powie mi pan wreszcie co się dzieje z moją córką ?! Siedzę tu już od 2 godzin i nadal nie wiem co się stało ! - mówiłam zdenerwowana.
- Proszę się uspokoić. Musieliśmy zrobić wszelkie badania, aby mieć pewność co do wyniku. Proszę się nie denerwować, ale wykryliśmy u Pani córki poważną chorobę serca. Nie wiem czy będziemy w stanie jej pomóc. Przykro mi. - odpowiedział mężczyzna. Nie słuchałam go dłużej i wybiegłam ze szpitala. Usiadłam na ławce i zaczęłam patrzeć. Mój świat zawalił się po raz kolejny. Właśnie tracę moją córkę. Całe szczęście, które mi pozostało prysło niczym bańka mydlana. To tylko dla Ines żyłam. Tylko dla niej każdego dnia wstawałam z łóżka, tylko dla niej, było moim promyczkiem słońca oświetlającym każdy dzień. Była tym małym światełkiem szczęścia w ciemnym tunelu bólu. Bezsilność, to jest w tej chwili najgorsze. Po raz kolejny tracę najważniejszą osobę w moim życiu i nie mogę nic zrobić.

Otarłam zły i po raz kolejny weszłam do budynku. Przekroczyłam próg sali i podeszłam do łóżka w którym spała moja księżniczka. Usiadłam obok i złapałam ją, za jej drobną, kruchą rączkę. Zawsze tak szczęśliwa, radosna i uśmiechnięta dziewczynka, teraz była blada i smutna.
Siedziałam tak, kiedy poczułam jak ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Odwróciłam się i ujrzałam stojącą nade mną Francescę. Wyszłyśmy na korytarz i tam wszystko jej opowiedziałam. Bardzo wstrząsnęła nią ta wiadomość. Zawsze kochała Ines jak własną córkę. Widziałam, że z wielkim trudem powstrzymuje płacz, ale mimo to pocieszała mnie. Zawsze przy mnie była.
Ok. 23.00 wyszłam ze szpitala. Musiałam wrócić do domu, żeby przebrać się i wziąć parę rzeczy Ines. Kiedy przekroczyłam próg domu usiadłam w salonie i zaczęłam płakać. Gorące łzy strumieniami płynęły po moich policzkach. Z całej siły rzuciłam poduszką i opadłam na łóżko z jeszcze większym szlochem. Musiałam wyładować emocje. Co ja mam teraz robić ? Siedzieć i patrzeć jak moja córka umiera ?

  *Tydzień później*

Przez ostatni tydzień mijam się między szpitalem, a cmentarzem. Do domu przychodzę tylko na noc lub nawet nie. Wzięłam urlop w pracy. Szefowa zrozumiała moją sytuację. Dzisiaj wstałam wcześnie i z samego rana pojechałam do szpitala. Weszłam do sali i zastałam tam uśmiechniętą Ines. To niesamowite, że nawet w takiej chwili bije od niej radość. Śmieje się i cieszy z najdrobniejszej rzeczy, a ja. Ja udaję, że wszystko jest dobrze. Za każdym razem przed wejściem do sali ocieram łzy. Nie chcę pokazać jej jak cierpię, nie chcę żeby widziała mnie w takim stanie, ale czasami nie wytrzymuję. Pozostałości po moim sercu pękają i rozsypują się.

 Posiedziałam jeszcze trochę z córeczką, kiedy przyszła Francesca. Kiedy wyszłyśmy na korytarz przyjaciółka od razu zadała mi pytanie:
- Powiedziałaś jej ?
- Nie. - odpowiedziałam krótko. Nie chciałam, żeby Ines zobaczyła jak płaczę.
- Violetta..... - powiedziała włoszka. Wiedziałam, że muszę, ale nie mogłam, po prostu nie potrafiłam.
- Francesca ! Jak ja mam powiedzieć własnemu dziecku, że umiera ?! - wybuchłam i zaczęłam płakać. Po raz kolejny nie mogłam powstrzymać łez, które pełne były żalu i rozpaczy.
- Dobra ja to zrobię. - odpowiedziała . - chociaż tak ci pomogę.
Ja już nic nie mówiłam przytuliłam tylko przyjaciółkę i po chwili weszłyśmy z powrotem do sali.
- Ciocia ! - krzyknęła dziewczynka. Fran podeszła i przytuliła małą, a ja przyglądałam się całej sytuacji z boku.
- Kochanie, musimy Ci z mamusią coś powiedzieć..- zaczęła brunetka - Pamiętasz jak mówiłyśmy Ci, że tatuś jest w takim pięknym, kolorowym miejscu gdzie wszyscy są szczęśliwi ?
- Tak. - odpowiedziała niepewnie Ines. Teraz już nie potrafiłam ukrywać płaczu. Stałam tam, a łzy po prostu płynęły.
- Wiesz Ines niedługo ty też tam będziesz, będziesz aniołkiem i będziesz bawiła się razem z innymi aniołkami. - teraz już nawet Francesca zaczęła płakać.
- A spotkam tam tatusia ? - dopytywała dziewczynka .
- Tak, kochanie. - odpowiedziałam płacząc.
- Czy to znaczy, że ja umieram ? - nie dawała za wygraną.
- Wiesz słonko. - mówiłam przez łzy. - Jesteś chora, ale nie bój się to nie boli. Po prostu, kiedy pewnego dnia, pójdziesz spać w magiczny sposób przeniesiesz się do tego wspaniałego świata w którym jest tatuś i zostaniesz tam z nim już na zawsze.  - dokończyłam łapiąc ją za rękę.
- Mamusiu,a ty ?
- Ja ? Ja też kiedyś do was dołączę. - mówiłam, cały czas płacząc.
- Dobrze, mamusiu. Będę na Ciebie czekać. - powiedziała Ines przytulając się do mnie.

~,~

Siedziałam przy grobie Leona i płakałam. -Boże dlaczego ? Dlaczego każesz mi tak cierpieć ? Jak okropnym byłam człowiekiem, że ponoszę tak wielką karę ? Co zrobiłam ? Czym na to zasłużyłam ? Dlaczego zabierasz mi najważniejsze osoby w moim życiu ? Najpierw mama, później Leon, teraz Ines. Dlaczego nie mogę być szczęśliwa jak inni ludzie ? - pytałam. Jednak na te pytania nigdy nie znajdę odpowiedzi. Los tak chciał. Po prostu. Ale, dlaczego zabrał mi wszystkich ? Ja nie wiem czy dam radę dalej żyć jeśli Ines umrze. Nie wiem czy będę potrafiła stanąć na nogi po raz kolejny. Problem pojawia się w tym, że nie będę miała już dla kogo żyć. Jeśli ma się kogo kochać znajduje się tysiące powodów do życia, ale po co żyć skoro wszyscy odchodzą. Czasami tak trudno jest nam pogodzić się z sytuacjami w których się znajdujemy. Potrzebujemy płakać, ale i to nic nie pomaga. Cierpimy, ale to nic nie zmienia.
Po tych przemyśleniach postanowiłam choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości i udać do bajkowej krainy wspomnień. Szłam przez park, a wiatr delikatnie rozwiewał moje włosy. Widziałam siebie i Leona jako 18 latków spacerujących przez park, siedzących przy fontannie, jedzących lody i wreszcie doszłam do tej pamiętnej ławeczki. Ławka ta była już dosyć stara. Biała farba odrywała się z niej, a drzewa, którymi była otoczona uschły nie były już takie jak kiedyś, jednak dla mnie nadal było to najpiękniejsze miejsce na ziemi. To tutaj przeżyłam najpiękniejsze chwile związane z Leonem. T
o tutaj pierwszy raz mnie pocałował, to tutaj pierwszy raz zaśpiewaliśmy Nuestro Camino, tu mi się oświadczył i tu powiedziałam mu o ciąży. Zawsze, kiedy tu przychodzę czuję, że Leon tu jest, że siedzi koło mnie. Wtedy zapominam o tym, że umarł. To miejsce jest częścią jego, częścią mnie, jest częścią naszego życie. Jedna ławka jest dla mnie warta więcej niż wszystkie skarby świata. Zawsze będzie ważna.

*Trzy tygodnie później*

Po raz kolejny siedzę w szpitalnej sali mojej córeczki. Przez ostatnie tygodnie Ines schudła, zmizerniała. Boję się, że wspólny czas się kończy. Za każdym razem kiedy Ines usypia, boję się, że już nie otworzy swoich pięknych oczu i nie uśmiechnie się do mnie takim promiennym uśmiechem. Dzisiaj siedzę przy niej już jakąś godzinę. Jest 7.00 rano, więc dziewczynka jeszcze śpi, a mnie nachodzi strach i niepewność. Wiem, że muszę się z tym pogodzić, że choć bym nie wiem jak chciała nie uda mi się wygrać z chorobą. Jednak nie potrafię powiedzieć sobie: "Ona umrze, na pewno". Mimo, iż wiem, że to nastąpi cały czas mam złudną nadzieję, że jednak będzie inaczej.

Po chwili Ines zaczęła oddychać coraz ciężej. Do sali weszli lekarze, a ja stałam na korytarzu. Patrzyłam przez szybę. Widziałam to. Widziałam jak jej serduszko przestało oddychać. Słyszałam pisk maszyny. Widziałam prostą linie na monitorze urządzenia. Resztki mojego serca umarły. A czy da się żyć bez serca ? Nie. Od teraz będę tylko chodzić, oddychać, jeść, spać, ale nie żyć. Umarła kolejna część mnie. Zakręciło mi się w głowie, a przed oczami zaczęły pojawiać się czarne plamy. Czułam jak upadam. Ostatnie co pamiętam to wołanie jakiejś pielęgniarki. Zemdlałam......

~,~

Na podstawie tej historii widzimy jak bezwartościowe i nic nie znaczące jest życie człowieka. Bo, ile czasu jest potrzebne człowiekowi, aby stać się w pełni szczęśliwym ? Potrzebne jest 20 - 30 lat. Wszystko dzieje się powoli. Najpierw znajdujemy przyjaciół, później miłość, budujemy dom zakładamy rodzinę. Jednak, aby osiągnąć to wszystko potrzeba także wiele lat pracy, wytrwałości i nadziei, że osiągniemy wyznaczony cel. W takim razie ile potrzeba, aby wszystko zniszczyć ? Wystarczy jedna chwila, jeden moment, jedno zdarzenie i wszystko się wali. Sypie jak domek z kart i przygniata nas. Wtedy potrzebujemy cudu, aby wydostać się spod gruzów własnego życia.


~Milena Verdas