czwartek, 31 października 2013

Rozdział C // 100 - Epilog

Ehh... Ciężko mi to napisać... Po tym wszystkim co razem z wami przeszłam... Ale muszę... To co tutaj dodaje to ostatnie... Nie będzie innego opowiadania, bloga. Ani teraz, ani nigdy... Przepraszam, ale uznałam, że ja się do tego nie nadaje, to nie moja bajka. Poza tym nie mam czasu, coraz mniej weny. Bardzo mi przykro ale odchodzę na zawsze ze świata blogów... ;c
Żegnajcie...



Całe życie, każdy dzień, każda godzina, minuta, sekunda, pełne niezdecydowania, cierpienia i smutku. I zamiast różami usłane mnóstwem pytań. Czy tak musiało być? Czy chociaż raz los nie mógł się uśmiechnąć właśnie do mnie? Miłość, muzyka, pasja, szczęście… To już odeszło. Znikało powoli, wraz z każdą kartką wyrwaną z kalendarza, aż wreszcie… Aż wreszcie zupełnie zapomniałem, że coś takiego istnieje. Czar prysł. Piękny sen zamienił się w koszmar. A co jeśli się z niego nie obudzę? Jeśli ona się nie obudzi? Jedyne, co jeszcze utrzymuje mnie przy życiu to nadzieja. „Nadzieja matką głupich…”. Może to ma sens? W końcu ile można wierzyć… Kilka tygodni, miesięcy… Minęły dwa lata. Po co tracić łzy i kolejne nieprzespane noce spędzone na trzymaniu jej za rękę? Po co wierzyć… Ale czy to samo można powiedzieć, gdy się kogoś kocha? Gdy wszyscy wokół powtarzają, że powinieneś zapomnieć, a ty nie wyobrażasz sobie życia bez drugiej osoby? „Odeszła, zapomnij” proste słowa, które padają z ust moich przyjaciół z każdą sekundą coraz częściej. Łatwo im to powiedzieć. Nie przeżywają tego co ja. Ale ja przecież kocham. Dlaczego mam stracić nadzieję? Dlaczego mam przestać wierzyć i każdego dnia trzymać jej rękę?!
Chciałbym… Chciałbym znów móc patrzeć na rumieńce, które pojawiały się na jej policzkach za każdym razem, gdy się uśmiechała, spojrzeć jej w oczy i zobaczyć w nich piękno, spokój i uczucie jakim mnie darzyła. Chciałbym kolejny raz przekazać jej jak bardzo jest dla mnie ważna, jak bardzo ją kocham, bo może już o tym zapomniała. Może powinienem mówić to częściej. Co, jeśli to moja wina? Nie wiem już co myśleć ani jak mam żyć…
Siedzę obok jej łóżka każdego dnia, patrzę na nią i wspominam. Z każdym wspomnieniem po moich policzkach spływa coraz więcej łez, które zostawiają piekący ślad na skórze. A potem… ostrożnie się przybliżam i całuję jej chłodny policzek, mówiąc „wrócę”. Wyobrażam sobie, że to właśnie ten dzień, wyjdę z Sali i usłyszę za sobą jej głos mówiący moje imię, odwrócę się i zobaczę jej uśmiechniętą twarz i piękne, ciemnobrązowe oczy, wreszcie otwarte. Ale to tylko marzenia… Los wybrał sobie mnie i postanowił, że to właśnie mi będzie robił na złość. Potraktuje moje życie, jako żart. Wystawiał mnie dotychczas na wiele prób i sprawdzał moją wytrzymałość.
Wychodzę ze szpitala z kamiennym wyrazem twarzy. Nie okazuję emocji. Nie daje ludziom pretekstu do pytań i zmartwień. Nie dałbym sobie rady z odpowiedzią. Spacer po córkę do przedszkola zajmuje mi kilkanaście minut. Szerokim łukiem omijam park. Chciałbym się zmierzyć ze swoimi problemami. Każdego dnia postanawiam sobie, że to właśnie ten moment, ale co z tego… Wystarczy jedno spojrzenie w stronę jeziora, drzew, ławki i coś we mnie pęka. Wybieram inną drogę, „łatwiejszą”. Wchodzę do przedszkola ze sztucznym uśmiechem na twarzy. Udaję, że wszystko jest w porządku. Widzę drobną osóbkę biegnącą w moją stronę i staję się bardziej bezradny niż ona. Słyszę jedno słowo płynące z jej ust – „tata!”.
I widzę słodki uśmiech skierowany do mnie. Ten uśmiech… Uśmiech, który tak bardzo przypomina ją… Przełykam ślinę, odrzucam wszelkie myśli i znów staję się obojętny, udaję. Podnoszę córkę i zakręcam kilka razy, mówiąc „cześć, księżniczko”, a ona delikatnie całuje mnie w policzek. Uśmiecha się do mnie, a ja do niej. No bo co mam jej powiedzieć? Że w głębi duszy teraz cierpię? Że może mamusia, którą ona tak kocha już nigdy się nie obudzi? Przecież nie mogę… To zraniłoby jej małe, kochające serduszko. Nie zniósłbym tego. Zawożę ją do domu mojej matki. Ona wie. Ona rozumie. Żegnam się z córką i wychodzę z budynku. Nerwowo wybieram numer, by zadzwonić po taksówkę. Emocje powoli wracają, wychodzą z ukrycia. Myśli o niej nie dają mi spokoju. A co jeśli? A co gdyby? A co, jeśli nie? Pospieszam kierowcę. On nie wie…
Wchodzę do szpitala, jak co dzień przechodzę obok kobiety siedzącej w recepcji. Patrzy na mnie smutnym wzrokiem. Zna mnie. Wita po imieniu. Przegląda notes i zapewnia mnie, że wszystko w porządku. Jeśli tak można to nazwać. Wykrzywiam usta w lekkim uśmiechu. Nie stać mnie na więcej. Ona uśmiecha się szczerze i wraca do swojej pracy. I tak codziennie, rano i wieczorem, siedemset dwanaście dni, siedemnaście tysięcy osiemdziesiąt osiem godzin, które mijają nieubłaganie nie przynosząc poprawy. Idę schodami na drugie piętro. Znam tę drogę na pamięć. Dziesięć kroków prosto i dwa w lewo. Otwieram drzwi, na których wisi tabliczka z numerem 110.
I widzę salę… Zielone ściany, kilka okien, przez które z powodu deszczu prawie nic nie widać i trzy łóżka. I osobę, która leży w jednym z nich. Osobę którą kocham i z którą pragnąłem spędzić resztę życia. Śmiejąc się, śpiewając, czując jej bliskość, po prostu kochając, nie siedząc przy łóżku i patrzeć, czy może nie przestała oddychać. Dlaczego to spotkało akurat mnie? „Tak miało być”. Te słowa wypowiadają ludzie, gdy coś się nie uda, a nie chcą się do tego przyznać. Nie wierzę… Co zrobiłem źle? Co ona zrobiła…?
Siadam na stołku i ostrożnie dotykam jej ręki. Czuję ciepło i w moim sercu odnawia się cień nadziei. Podnoszę wzrok słysząc wchodzącego lekarza. Wyraz jego twarzy nie wskazuje na nic, co mogłoby zwiastować poprawę. Jest obojętny i poważny. Nadzieja znika. Przenoszę wzrok z jego twarzy na jej twarz… Dotykam palcami jej policzka. I znów czuję łzy wypływające z moich oczu. Wstaję i podchodzę do okna. Pada. Krople deszczu spływają po szybie, tworząc kałuże na parapecie. Patrzę przed siebie i widzę park… Widzę dzieci, które śmieją się, płaczą i po chwili znów się śmieją przytulając się do swoich mam i opowiadając im o swoich problemach. Z drugiej strony tata z dwoma córkami jedzą lody i watę cukrową. Nie zważają na deszcz. Spoglądam w dal. Krople deszczu przywołują deszcz wspomnień. Odwracam głowę i zamykam oczy. Czuję czyjąś dłoń na ramieniu. Nie podnoszę wzroku. Doskonale wiem kto to. Dźwięk jej kroków, zapach perfum… Wstaję i kładę głowę na jej ramieniu. Ona odgarnia czarne kosmyki włosów z ramion i mocno mnie przytula.
- Będzie dobrze – mówi.
I wypowiada te słowa codziennie.
- Nie będzie! Zobacz, ona leży! – krzyczę, a ona nie denerwuje się.
Patrzy na mnie życzliwie, a z po jej policzku spływa łza. Podchodzi bliżej i obejmuje mnie.
- Ja wiem… Proszę, płacz... - jest jedyną osobą, która naprawdę rozumie.
Mówi to, co chcę usłyszeć. Nie oszukuje. Nie daje pretekstu do złudzeń. Przez chwilę czuję się normalnie, jak człowiek, a nie jego wrak. Lecz nie mogę wiecznie zadręczać jej swoimi problemami. Nie mogę patrzeć na jej łzy, płacz z mojego powodu.
- Wyjdź – mówię, a ona nie odbiera tego jak złowrogi rozkaz. Wie, że mówię to dla niej i wiele mnie to kosztuje. - Proszę – dodaję i wracam na swoje miejsce.
Przyjaciółka wychodzi, nie odzywając się. Milczenie wychodzi nam na dobre. Nikt nie martwi się, że powie „o jedno słowo za dużo”, bo nie wypowie go wcale. I tak jest dobrze. Znów zatracam się w ciszy, ledwo słysząc własny oddech. Spoglądam na zegar – 22.35. Mój wzrok mimowolnie przenosi się na kalendarz wiszący na ścianie. Przez to wszystko, ból, cierpienie, straciłem poczucie czasu… poczucie czegokolwiek… Niedziela, poniedziałek, dziś wtorek, 24 listopada. Minęły cztery lata. Cztery lata odkąd wszystko się zmieniło. Cztery lata odkąd nasze życie rozpoczęło się na nowo. Cztery lata odkąd powiedzieliśmy sobie sakramentalne „tak”. Teraz wszystko się zmieniło. Przed oczami nie mam już obrazu naszej wspólnej przyszłości. Jedyne, co pozostało niezmienione to moja miłość do niej. I miejsce, które od zawsze zajmuje w moim sercu. Znów spoglądam w jej stronę. Widzę jej zamknięte oczy, bladą twarz i sine usta. Podchodzę bliżej i nachylam się ostrożnie. Słyszę jej oddech i czuję paradoksalną ulgę.
- Wszystkiego najlepszego, kochanie – mówię szeptem i całuję ją w policzek. Wychodzę z pomieszczenia…










Buahahahhahahah xDD Ja i Madzia jesteśmy zue :D <3 Podziękujcie jej za to, że napisała dla was i dla mnie taki cudowny epilog i że zrobiła wam wodę z mózgu, która wypływa oczami :D
Zapomniałabym - SPRZEDAJE CHUSTECZKI ! CHUSTECZKI !!! 
xDD 
I jak wam się podobał? Prosimy o bardzo szczere i długie komentarze.
To już 100 rozdziałów. Prawie 552 tysiące odwiedzin. Około 204 obserwatorów. Około 3266 komentarzy. 
I to wszystko dzięki wam. Tobie, tobie, tobie. O, i jeszcze tobie ;) Dziękuję wam <333
Dziękuję też wszystkim, którzy mi pomagali. Przy rozdziałach, pomysłach. No i tym, którzy byli przy mnie w tych cięższych chwilach.
Nie muszę chyba wymieniać z nazwisk czy ksywek co? Sama doskonale wiesz, że to do ciebie. No chyba, że nie komentujesz to nie xD Nie no, żart. Chociaż w sumie trochę mi przykro, że większość z was nawet nie dała znaku życia. Nie chodzi mi tu, że liczy się dla mnie liczba komentarzy - co to, to nie. Liczy się dla mnie to, że wiem czy mam dla kogo pisać. Dziennie odwiedzin po około 2 tysiące, a komentarze zostawi tylko 25. 
No i w sprawie tego coś jeszcze - połowa z was nie czyta dopisków. Ja tracę czas na napisanie, uporządkowanie tego co mam napisać, a wy uważacie, ze to nieważne i pomijacie. Często, a nawet bardzo często znajdują się tu różne, bardzo ważne informacje. 
Jeszcze raz wam wszystkim dziękuję za to wszystko ;') <3
No to żegnam, do kolejnej notki, która pojawi się już dziś :D Duuuużo spraw organizacyjnych związanych z nowym opowiadaniem. ;)
A i jeszcze jedno - ten tekst co był na początku, to tylko próba czcionki :D Buahahahaa :D Zła ja :D

środa, 30 października 2013

Rozdział XCIX // 99 ~ "Będzie dobrze..."

Francesca

Siedziałam właśnie na kanapie i piłam moją ulubioną czekoladę Marco. Patrzyłam na Lenkę w najlepsze bawiącą się klockami na naszym nowym, kolorowym dywanie. W tej chwili ktoś w mgnieniu oka wpadł do naszego domu. Aż podskoczyłam, co zaowocowało wylaniem się mojej ukochanej czekolady na nową sukienkę. Cholera... Ta sukienka miała zaledwie jeden dzień. Byłam ciekawa, kto to tak po prostu sobie wpadł do naszego domu. Odwróciłam się, by to sprawdzić. To był León. Cały zdyszany, w jego oczach było widać przerażenie. Byłam pewna, że chodziło tu o Violettę. Przestraszyłam się. Odłożyłam filiżankę z resztą czekolady na etażerkę stojącą przy mojej ukochanej, zielonej kanapie. Wstałam i podeszłam do Leóna.
- León, na Miłość Boską, co się znowu stało? - spytałam.
- Violetta jest w szpitalu - odpowiedział podenerwowany León.
- Jak to, znowu?
- Tak. Znowu…
- Boże, dobra, to jedziemy - powiedziałam zarzucając kurtkę i wraz z Leónem udałam się do auta.
León nie powinien prowadzić w takim stanie. Dwa razy przejechał na czerwonym świetle i prawie zderzyliśmy się z cysterną. Jeszcze chwila, a my wylądowalibyśmy w szpitalu. Wreszcie dotarliśmy na miejsce. Szybko pobiegliśmy na recepcję.
- Przepraszam, w jakim pokoju leży Violetta Verdas? - spytałam.
- A państwo jesteście z rodziny? - recepcjonistka uniosła na nas wzrok.
- No, tak. Ja jestem jej mężem, a ta pani tutaj to jej najlepsza przyjaciółka - powiedział León.
- Cóż… pani Violetta Verdas… - recepcjonistka zaczęła szperać w notesie. - Przykro mi, ale w tej chwili odwiedzenie pani Verdas jest niemożliwe.
- Ale jak to?! - spytałam.
- W tej chwili pani Verdas ma jeszcze prowadzone badania. Proszę zaczekać tu, w poczekalni maksymalnie z godzinkę, a następnie skonsultować się z lekarzem Valdezem, to właśnie on zajmuje się panią Verdas - powiedziała recepcjonistka.
- No ale to pilne! - krzyknęłam.
- Przykro mi, ale odwiedziny są teraz niemożliwe.
- A może przynajmniej nam pani powiedzieć, dlaczego moja żona wylądowała w szpitalu? - spytał León.
- W tej chwili niestety nie mogę udzielić żadnych konkretnych informacji, powiem tylko tyle, że stan pani Verdas jest ciężki.
- No dobrze, dziękujemy... - powiedziałam i szybkim krokiem ruszyłam do poczekalni, gdzie bezradnie opadłam na krzesło. Kilka krzeseł dalej usiadł León. Przewidywana godzina czekania na lekarza zamieniła się w godziny bezcelowego oczekiwania na cud. Ja i León przesiedzieliśmy w tej poczekalni bite siedem godzin bez picia i jedzenia. Kiedy wreszcie postanowiłam iść po jakiś koktajl, stanął nade mną jakiś mężczyzna, około pięćdziesiątki.
- Pani Francesca Quintana? - spytał.
- Tak… Czy to pan jest lekarzem Valdez, zajmującym się Violettą Verdas? - uniosłam wzrok do góry.
- Owszem. Znamy już diagnozę pani Verdas. Zapraszam na rozmowę do mojego gabinetu - powiedział Valdez. Posłusznie wstałam i skierowaliśmy się do windy. Na śmierć zapomniałam o zamyślonym Leónie, siedzącym tak po prostu w poczekalni. Ja i doktor Valdez w końcu znaleźliśmy się w jego gabinecie ulokowanym na ósmym piętrze.
- Niech pani usiądzie - powiedział doktor. Usiadłam. Cała się trzęsłam ze strachu.
- Niestety, nie mam zbyt dobrych wieści. Pani Verdas z niewyjaśnionych powodów dobitnie przedawkowała heroinę, kokainę i amfetaminę oraz okaleczyła się na nadgarstkach. Rany nie są aż tak głębokie, ale jednak. Nie są w każdym razie one największym problemem. Najgorsze jest to, że pani Verdas zażyła aż tyle substancji narkotycznych. Nie będzie łatwo... - powiedział lekarz.
Nic mu nie odpowiedziałam. Wzrok miałam wbity w podłogę. Łzy napłynęły mi do oczu. Obejrzałam się za siebie. W drzwiach jak wryty stał León. Spojrzał to na mnie, to na lekarza Valdeza. Po chwili gdzieś pobiegł…

Leon

- Leon, poczekaj! Gdzie ty idziesz?! - usłyszałem kilka metrów za sobą Francescę, ale nie zwracałem na nią uwagi.
Nie mogę uwierzyć, że ona to zrobiła. Chciała się zabić, czy co? Zachciało mi się wychodzić z domu i zostawiać ją samą...
- Leon, do cholery! - Fran podbiegła do mnie.
- Co chcesz? - spytałem obojętnie.
- Gdzie idziesz?
- Sam nie wiem... Po prostu przed siebie... W sumie to nie ma znaczenia. Nic już nie ma znaczenia... - powiedziałem smutno.
- Będzie dobrze... Zobaczysz. - Francesca uśmiechnęła się do mnie i mnie przytuliła.










Niby krótki, niby nie. Może w sam raz. Nie wiem, nie nadaje się teraz nawet na pisane tego co teraz czytasz. Tak, ty. xD
No to... Jutro epilog... Mam takie mieszane uczucia co do tego, że kończę to opowiadanie... Ale nieważne. xD
Chcielibyście kilka konkursów z okazji Halloween ( tak, szybka jestem xD ) no i z okazji 100 rozdziałów i końca opowiadania ? ;3
Mam takie propozycje:
- napisanie strasznego one shota, lub nawet jakiegoś zwykłego. W czym czujecie się lepiej :D ( temat zwykłego one shota dowolny, np. romantyczny, komediowy, itp. ) Tutaj wybrałabym najstraszniejszy i najlepiej napisany, a w tej drugiej kategorii po prostu najlepszy :D
- podanie pomysłu na drugie opowiadanie ( co do tego mojego - nie jestem do końca pewna ale jestem ciekawa co wy byście chcieli :D wybrałabym najlepszy i najbardziej jakby rozwinięty pomysł )
Piszcie w komach czy chcecie, jeśli będzie dość dużo chętnych, napiszę za chwilę o tym notkę ;3
No i oczywiście najważniejsze :D : Gdyby nie moja kochana Bell$, nie byłoby tego cudownego rozdziału :D <33 Dzięki :D 

poniedziałek, 28 października 2013

Rozdział XCVIII // 98 ~ Jak domino...

Dwa dni później...
Leon
Violetta dziś rano wyszła ze szpitala, a gdy weszła do domu od razu zamknęła się w sypialni - na klucz. Nie chce ze mną rozmawiać, ani nie chce mi otworzyć. Zastanawiałem się nad zaniesieniem jej tam jedzenia, ale zapewne poskutkowałoby to jeszcze gorzej - przestała by pić. Próbowałem już z nią na wszystkie sposoby, a ona nadal dążyła w zaparte. Przez to wszystko śpię na dole w salonie, razem z Lenką , która boi się teraz chodzić na górę.
Siedziałem w salonie na kanapie i znowu usłyszałem, że Viola płacze. Poszedłem na górę i stanąłem przed drzwiami.
- Viola... Odezwij się, proszę... - powiedziałem najłagodniej jak potrafiłem. Cisza.
Martwa cisza która obija się o moje uszy. Próbuję się dobijać do drzwi- znowu żadnego odzewu. Z daleka słyszę płacz Lenki. Zbiegam jak najszybciej po schodach.
-Lenka, nic ci nie jest?
Córka patrzy na mnie swoimi smutnymi oczkami i opada na moje kolana.
- Bo ja tiesknie za mamusią, tato.
Łza mimowolnie spłynęła mi po policzku... Przytuliłem Lenkę i lekko się do niej uśmiechnąłem.
- Mama teraz nie jest w humorze, ale będzie dobrze... Obiecuję, kochanie... Poczekaj tu chwilkę - Musiałem okłamać własną córkę... Tak, będzie dobrze... Wątpię...
Znowu wszedłem na górę i spróbowałem otworzyć drzwi wsuwką do włosów. Tym razem nie zadziałało...
Wróciłem do Lenki, która bawiła się na dywanie swoimi kucykami pony. Gdyby nie ona nie wiem jakbym to zniósł...mój mały aniołek.
Oparłem się o poręcz schodów i zacząłem płakać jak małe dziecko. Życie mi się wali... dlaczego mnie? Poczułem że ktoś wdrapuje się po moim ramieniu.
- Tatuś dobrze będzie - odparła Lenka swoim uroczym głosikiem.
- Spakujemy ci rzeczy, i pójdziemy do wujka Marco, co kochanie?


Francesca

Właśnie kłóciłam się z Marco. Sama nie wiem o co... Przerwał nam dzwonek mojego telefonu. Leon... To nie wróży dobrze...
- Hej, Fran. Mógłbym podrzucić wam Lenkę na chwilę? Ewentualnie na kilka dni...
- Jasne, ale dlaczego?... Coś się stało?...
- Nie... W sumie... Chyba tak... Ja już sobie nie daje rady. Po prostu nie mogę. Nie mogę patrzeć jak Lenka jest smutna, bo Viola się nie odzywa, nie je, nie wychodzi z pokoju... Zamknęła się i nie mogę w żaden sposób otworzyć. Słyszę tylko ja płacze. I nic nie potrafię z tym zrobić... - powiedział drżącym głosem.

Pół godziny później...

Przed drzwiami stał Leon z Lenką na rękach. Po jego twarzy można było dostrzec że płakał, Lenka za to była pełna życia. Marco podszedł do drzwi i wziął Lenkę oraz torbę z jej rzeczami.
- No chodź mała, idziemy się pobawić - powiedział z lekkim uśmiechem i poszedł z nią do salonu.
Wyszłam za drzwi i zamknęłam je.
- Leoś... Co się z tobą dzieje?...
- Nic się nie dzieje... Naprawdę... Tylko...
Nic więcej nie powiedział, tylko oparł się o moje ramie i przytulił. Chyba płakał, bo czuła, że moja bluzka zaczęła robić się mokra.
- Leon, idź do domu, ogarnij się... Lenka będzie tu bezpieczna, nie martw się - powiedziałam łagodnie i lekko się do niego uśmiechnęłam. - Marco odwieź go do domu, a ja się zajmę Leną.

Następnego dnia...


Lara

Zegar wybił godzinę ósmą dwadzieścia, a ja siedziałam przy stole i sączyłam już drugą tego poranka kawę. Fede nadal wylegiwał się w łóżku, leń jeden.
- Dzień dobry, kotku - usłyszałam głos Fede za sobą i ze strachu wylałam na siebie kawę. No pięknie...
- No już teraz nie taki dobry... Zniszczyłeś mi bluzkę i jeszcze do tego muszę umyć podłogę!
- Wypierze się i będzie jak nowa, a podłogę ja umyję - uśmiechnął się do mnie i może myślał, że mu dam buziaka i wybaczę, co? No to się pomylił...
- Wcale się nie wypierze! - krzyknęłam i poszłam się przebrać.

15 minut później...


Federico

- Nareszcie wyszłaś księżniczko, tylko powiedz co ty tyle tam robiłaś, hę?
- Jakbyś chciał wiedzieć, przebierałam się durniu!
- Wiesz, gdybyś zawołała... mógłbym trochę pomóc...
- Ty zboczeńcu!
Dobra teraz chyba się wkurzyła, ale ja już taki jestem... Tak łatwo się nie poddam.
- O, i jeszcze jedno wychodzę, wrócę wieczorem. Chyba... I umyj tą podłogę!
- Ale nasze kino... dziś wieczorem? No weź!
- Lara se va!
Pacnąłem się na kanapę nie mając nadziei że wróci. Fede rusz dupę, nie możesz tak leżeć. Błyskawicznie podniosłem się z kanapy i podbiegłem do drzwi, które były otwarte na oścież... Do tej chwili mam przed oczami pisk hamującego samochodu i jej krzyk...

Jej brązowe oczy przybrały teraz odcień purpury. Nie były takie jak wcześniej, brakowało im czegoś, tej małej iskierki trzymającej go przy życiu...
Trzymał jej głowę na swoich kolanach i głaskał jej delikatne włosy. Była taka piękna gdy się uśmiechała, a teraz jej słodkie usta przybrały obojętny wyraz. Brakowało mu teraz jej bliskości, żartów, uśmiechu... Teraz z trudem powstrzymał łzy które gromadziły się w nim.
Nie mógł tak bezczynnie siedzieć i patrzeć jak umiera. Była dla niego wszystkim, bez jej nic nie miałoby żadnego sensu... Ale nie umiał jej pomóc, nie mógł. Nikt nie mógł... Jego serce zostało rozdarte na milion kawałków.
Delikatnie pogłaskał ją po włosach i ujął jej rękę po czym przyłożył do serca, które zaczęło bić mocniej. Jej palec lekko drgnął a oczy obróciły się w jego stronę. Może jest jeszcze szansa...
- Posłuchaj, musisz mi obiecać, że zawsze będziesz szczęśliwy, bez względu na wszystko... -wysze​ptała dziewczyna po czym zmrużyła powieki. 
Nie odpowiedział jej, tylko nachylił się nad nią i namiętnie pocałował, jakby miał nadzieję że to ją uzdrowi. Płakał i nie mógł przestać, bo czy męska duma jest ważniejsza od osoby, którą darzysz prawdziwym, szczerym uczuciem?
Teraz już nic nie mógł zrobić, co najwyżej patrzeć na ludzi zabierających do furgonetki czarny worek, w którym znajdowała się cząstka jego duszy...












Heh, heh... :) Fajnie... :) Ale nie zabijajcie :) Plose... xD
Obiecuję poprawę ! Chyba... * mówi cicho, a wy nie słyszycie xD *
Mimo, że opuściliście się w komentarzach i to strasznie, to dodaję ten rozdział, bo chce już skończyć. Chociaż... Im bliżej końca, im więcej o tym piszę to ciągnie mnie do pisania dalej tego samego. Ale nie. Chcę ale też nie chcę. Nie mam pomysłów na to, chce zacząć coś innego, normalniejszego, coś co niebyłoby takie zwykłe, powtarzające się zawsze i wszędzie. 
Aha, i jeśli ten rozdział wydawał wam się smutny - tak ma być :D 
Ale to jeszcze nic w porównaniu do przecudownego epilogu, pisane przez moją kochaną Madzię <33 Ryczałam przy nim, tak szczerze mówiąc xDD 
Jezu, zdradzam za dużo informacji xDDD
A za pomoc w tym rozdziale dziękuję Oli <3
Jeżeli niezbyt rozumiecie tytuł rozdziału xD - W tym rozdziale dużo się dzieje - większość właśnie źle. No i o to chodzi - jedno się wali, potem drugie i tak dalej, jak domino. xDD *le moja filozofia na temat rozdziałów :D

niedziela, 27 października 2013

Rozdział XCVII // 97 ~ "Ty nic nie rozumiesz!"

- Niestety mam dla pana niezbyt dobre wieści... - Lekarz przełknął ślinę i kontynuował. - Pańska żona straciła to dziecko...
Nastała niepokojąca cisza, ale on już nie słuchał paplaniny doktora.
Ukrył swoją twarz w dłoniach i zaczął płakać. Tak - płakać. Jak małe dziecko, które zgubiło mamę w sklepie. Płakał coraz rzewniej, a łzy spadały na jego czarne jeansy. Mężczyźni nie płaczą - a jednak...
Jego serce było rozdarte, porwane na tysiące kawałeczków. Pragnął tego dziecka z całego serca, kochał je nad życie, chociaż się nie narodziło, a teraz wszystko to prysło jak bańka mydlana... Jego świat runął. Jak ona mogła mu to zrobić... Jak?...
Lekarz stał pod ścianą i patrzył się na niego z politowaniem.
- Jest mi przykro, bardzo przykro, naprawdę, ale przecież zawsze można zro...
- Czy wie pan co to jest stracić dziecko? Nie? Więc proszę, niech zamknie pan łaskawie swoją jadaczkę!...
- Pańska żona leży w sali 110... - powiedział szybko i wyszedł z gabinetu.


Leon

Violetta leżała na łóżku i przyglądała się drzewom za oknem. Podszedłem do niej i chwyciłem za rękę, ale jej wzrok nadal był obojętny, nieobecny. Mimo braku makijażu nadal wyglądała pięknie... Siedziałem nad nią i próbowałem wyczytać coś z jej oczu, ale ona do tej pory nie odwróciła głowy w moją stronę .

-Violu, co się dzieje?... - odparłem jej tak łagodnie jak umiałem. - Dobrze wiesz, że kochałem to dziecko, tak mocno jak ciebie. To nie jest koniec świata... Będzie dobrze... Mi też jest strasznie smutno z tego powodu, ale w życiu zdarzają się różne rzeczy i trzeba iść dalej...
- Ale nie nosiłeś go pod sercem tyle czasu, nie dzieliłeś z nim części siebie, nic nie wiesz! A teraz proszę wyjdź!
Próbowałem ją objąć swoim ramieniem, ale ona zamiast odwzajemnić uśmiech odepchnęła mnie mocno.
- Wyjdź...
Ze spuszczoną głową wyszedłem z sali i udałem się po Lenkę, która została z Marco. Leon, ogarnij się... Pora wracać do żywych.


Francesca

Dostałam informację, że mam się jak najszybciej pojawić w szpitalu. Nie obchodziło mnie, kto wysłał mi sms'a, nawet na to nie spojrzałam, najważniejsze, że chodziło o Violettę. W mgnieniu oka zadzwoniłam po taksówkę i znalazłam się przed budynkiem. Byłam poważnie zaniepokojona. W końcu moja przyjaciółka jest w ciąży, więc najmniejszy stres może jej zaszkodzić. Ale przecież nie mogło się stać nic takiego…
Viola ma wszystko czego tylko mogłaby chcieć, kochającego Leona, Lenkę, przyjaciół i rodzinę. A co jeśli rzeczywiście coś się stało? Pełna najczarniejszych myśli wyrwanych z najgorszych scenariuszy ruszyłam ku recepcji.
"Fran, spokojnie" - pomyślałam - "Przecież jestem spokojna, przynajmniej staram się być" - moja podświadomość zaczynała kłótnię w najmniej odpowiednim momencie.
- Przepraszam panią… - zaczęłam, ale kobieta mi przerwała.
- Ooo… Pani w ciąży, który to miesiąc? Chłopiec czy dziewczynka? – recepcjonistka zaatakowała mnie mnóstwem pytań, na które nie miałam siły ani ochoty odpowiadać.
- Tak, tak… No więc, proszę pani, szukam Violetty Verdas, czy może mi pani powiedzieć gdzie ją znajdę? – zapytałam uprzejmie kobietę siedzącą w recepcji.
- Jest pani z rodziny? – spojrzała na mnie podejrzliwie, jej sympatyczny ton głosu zniknął.
- Tak, to znaczy, można tak powiedzieć. Viola i ja jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, prawie jak siostry. Proszę mnie zrozumieć, bardzo się o nią martwię.
- No dobrze. Sekundkę, sprawdzę… - kobieta spuściła głowę zaczytując się w notesie. – Va… Ve… Verdas! Już wiem, proszę iść na drugie piętro, sala 110.
- Dziękuję pani, jestem bardzo wdzięczna. Do widzenia. – rzuciłam na pożegnanie i ruszyłam w stronę windy. Marco ciągle mi powtarza, że będąc w ciąży muszę na siebie uważać w każdej sytuacji, więc teraz postanowiłam go posłuchać i zamiast schodów wybrać windę.
Weszłam i nacisnęłam guzik z wygrawerowaną, złotą dwójką. Po chwili byłam na górze, wyszłam i zaczęłam się rozglądać, w którą stronę iść. Nagle zauważyłam Leona wychodzącego z jednej z sal. Wyglądał na zdenerwowanego i załamanego jednocześnie. Teraz byłam pewna, że coś się stało. Odeszłam kawałek dalej tak, by mnie nie zauważył, porozmawiam z nim później.
Gdy już byłam pewna, że wyszedł, ruszyłam w kierunku sali 110. Leciutko i ostrożnie otworzyłam drzwi. Zobaczyłam Violettę siedzącą na łóżku i patrzącą obojętnym wzrokiem w sufit.
- Cześć, Violu - szepnęłam, wiedziałam, że usłyszała, mimo to nie zwróciła na mnie uwagi, a jej wzrok nadal był nieobecny.
Podeszłam bliżej niej i usiadłam obok łóżka. Spuściła głowę.
- Czy… Czy coś się stało? Widziałam Leona wychodzącego z sali i… Słuchasz mnie?
- Fran! – wykrzyknęła nagle przyjaciółka. – Jego, jego nie ma… Rozumiesz?! Nie ma go! – Violetta wybuchła płaczem.
- Kogo nie ma? – nie mogłam zrozumieć ani słowa z tego bełkotu.
- Dziecka… Nie żyje! Nie ma go…
- Violu, ja…
- Nie! Ty nic nie wiesz! Twoje dziecko żyje, urodzisz je zdrowe i będziesz patrzeć jak dorasta. Nie rozumiesz!
- Ale ja tylko…
- Wyjdź Fran! Zostaw mnie! – Violetta krzyknęła i znów wlepiła wzrok w sufit. Postanowiłam się z nią już nie kłócić i wyszłam, nie wiedząc co mam o tym myśleć.


Marco

Bawiłem się z Lenką w salonie. Można powiedzieć, ze w salonie fryzjerskim... Czesała mi włosy, te dłuższe wiązała w kucyki. No i raz nawet próbowała mi je obciąć... Chyba chce zostać fryzjerką. Ale dla dobra ludzi i ich włosów - nie powinna.

Usłyszałem dzwonek do drzwi. Posadziłem Lenkę na kanapie i poszedłem otworzyć. Za nimi stał Leon. Wyglądał jak 7 nieszczęść. Wiedziałem o co chodzi, bo Fran do mnie dzwoniła.
- Ja po Lenkę... - powiedział drżącym głosem.
Weszliśmy do środka, a Lenka z uśmiechem od razu do niego podbiegła. Leon wziął ją na ręce i przytulił mocno.
- Tata smutny. Co się stało? - spytała dziewczynka i przytuliła się do niego. Ze mną prawie nie rozmawiała tylko się śmiała.
- Nic takiego, kochanie... - Leon próbował wymusić uśmiech. - Dzięki, że się nią zająłeś - zwrócił się do mnie. - No to my już idziemy. Cześć, Marco. - Po ostatnich słowach wyszedł...


Naty

Wystarczyło jego jedne spojrzenie, a moje ciało rozpływało się. Dałabym wszystko za jego jeden uśmiech, który byłby skierowany w moją stronę. Ale to były tylko marzenia, których nie mogłam spełnić. On nigdy by nie spojrzał na mnie - dziewczynę o przeciętnej urodzie z burzą loków na głowie i na dodatek niską.

Ale te minuty, kiedy dzieliły nas milimetry, były nie do opisania. Spełniło się moje najskrytsze pragnienie. Szliśmy oboje, a on rozmawiał ze mną. Chwilę później nałożył na mnie swoją kurtkę, a po moim ciele przeszedł dreszcz.
- Posłuchaj Naty... No bo wiesz... Ty już masz kogoś...? Bo wiesz ty... mi się podobasz...
Patrzył na mnie swoimi kryształowo-brązowymi oczami, w których dostrzegłam... cóż jakby to ująć - szczerość. Dopiero wtedy poczułam, że jestem czerwona jak burak, boże, teraz uzna mnie za idiotkę...
- Nie... I... ty też... mi się podobasz... już od bardzo dawna...
I nagle stało się coś czego kompletnie się nie spodziewałam.
Wyciągnął swoją dłoń ku mojej twarzy i pogłaskał po policzku. Wystarczyła chwila by nasze twarze znalazły się przy sobie, a usta złączyły w namiętnym pocałunku... Teraz nie liczyło się nic - tylko on..











Tak, tak, jestem zła, zabijecie mnie i bla bla bla xD Ale uwierzcie mi - to jeszcze było nic w porównaniu do kolejnych rozdziałów xD Naprawdę xD
Za pomoc dziękuję Oli i Madzi <33 Kochane wariatki moje xD
W sprawie wyglądu postów pisałam na czacie, teraz zauważyłam, że w większości zrobiły się masakryczne przerwy. W wolnym czasie postaram się poprawić ;)
Możliwe, że wygląd bloga znowu się zmieni ;/ Jest to związane z drugim opowiadaniem, w którym... Jezu, muszę zdradzić troszkę, bo inaczej tego zdania nie ułożę xD - W którym Leon, Viola + Fran i Marco są głównymi bohaterami. Teraz coś "drastycznego" xD - Leonetty nie będzie dłuuuuugo jako para, więc szablon niezbyt by pasował. Nie obiecuję, że wygląd bloga się zmieni, bo tego na 100% nie jestem pewna, ale całkiem możliwe.
Kolejny rozdział powinien pojawić się jutro, 99 prawdopodobnie we wtorek, no i 100 - epilog w środę. Tego też nie obiecuję, ale pewnie do końca tego miesiąca skończy się opowiadanie... 

środa, 23 października 2013

Rozdział XCVI // 96 ~ Nieszczęśliwy wypadek / "Zimno ci?"

Francesca
Sprytny tatuś? Jasne. Ale go kocham. Kocham go i zaraz zobaczymy kto tu jest sprytny. Będę miała czekoladę i już! Matko... Tak to wygląda jak masz zachcianki? Nieważne. Podeszłam do Marco i usiadłam obok niego z gracją, uroczo się uśmiechając. Spojrzałam na niego wymownie.
- Co znowu chcesz? - spytał, patrząc na mnie z uśmieszkiem.
- No... Może i coś chcę... Ale wiesz, tak nie do końca, bo bardziej proszę, no i właśnie, no wiesz... Ja bym cię tak ładnie poprosiła i ten... No rozumiesz.... Zrobiłbyś mi tą czekoladkę?
- Nie, Fran. Starczy ci już tej czekolady na dzisiaj.
- Ale Marco... Dlaczego? - zaczęłam udawać, że płaczę. - Ty mnie już nie kochasz, prawda? Ja w ciąży jestem, a ty mi czekolady nie chcesz zrobić...
- Francesca... Ja cię kocham i to bardzo, ale tej czekolady już ci naprawdę starczy. I nie udawaj, że płaczesz, bo to już na mnie od dawna nie działa. Jutro ci zrobię tą czekoladę, dobrze? - przytulił mnie i się do mnie uśmiechnął.
- Dlaczego jesteś tak uparty? Ugh... - wstałam z kanapy i podeszłam do drzwi. - Idę do kawiarni, kupić sobie tą głupią czekoladę. Wrócę za godzinę. - Wyszłam starając się nie trzaskać drzwiami.

Violetta

Wróciłam do stolika i napiłam się kawy. Wystygła... Nienawidzę zimnej kawy...
- Dobra, jeżeli tylko tyle chciałeś, to ja muszę już iść, bo koleżanka na mnie czeka. Cześć. - Wstałam i udałam się w stronę drzwi. Zanim wyszłam dostałam sms od Naty.
"Przepraszam cię, niestety z zakupów nici :( Muszę zająć się młodsza siostrą. Obiecuje, że za kilka dni to nadrobimy :3"
No trudno... pójdę sobie na chwilę do parku i wracam do domu, bo jestem zmęczona tym Luigim...

Diego

- Natalia, słuchasz mnie w ogóle? - spytałem dziewczyny, która myślami była w innej krainie.
- Tak, oczywiście, ze tak...
- No to co przed chwila mówiłem? Kłamać to ty nie umiesz, kotku - mrugnąłem do niej i uśmiechnąłem się.
Naty już miała mnie uderzyć torebką, ale ją zatrzymałem. Nie dziwię jej się. Wyszło to tak jakbym był jakimś podrywaczem... Ale się zmieniłem... Już nie jestem taki jak wcześniej. A tak szczerze Naty pięknie wygląda, gdy wiatr rozwiewa jej włosy, które idealnie komponują się z jej czekoladowymi oczami... I znowu się rozmarzyłem... Pora wracać na Ziemię.
- Dałabyś się przeprosić? Proszę...

Naty

Diego klęczał przede mną i próbował przeprosić. Muszę przyznać że wyglądał przekomicznie. Uśmiechnęłam się do niego porozumiewawczo.
- Dobra, niech ci będzie. Przeprosiny przyjęte - uśmiechnęłam się do niego.
Poczułam lekki powiew zimnego wiatru. Miałam bluzkę z krótkim rękawem, więc lekko zatrzęsłam się z zimna. Diego spojrzał na mnie troskliwym wzrokiem i spytał:
- Zimno ci?
- Nie, nie... - skłamałam, ale po chwili znowu moje kości przeszył zimny wiatr.
Poczułam jego kurtkę na swoich ramionach, a po chwili to jak mnie przytula. Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.

Francesca

Nie dostałam czekolady, jestem po prostu zrozpaczona. Czuję, że ci sklepikarze schodzą na psy... Przecież ja tylko trochę sobie pokrzyczałam... No dobra, może więcej niż trochę, no ale w końcu klient wasz pan. Jestem po protu zawiedziona. Zresztą już nieważne, w kawiarni mogę się już więcej nie pokazywać, a więc od dzisiaj stołuję się u Marco...
Teraz spaceruję po parku i oddycham świeżym powietrzem dopóki mogę, bo pewnie w domu w domu mój kochany mąż znowu mnie uziemi.
Zaraz zaraz, czy tam siedzi Violetta? Nie, Leon na pewno by jej nie wypuścił, a więc to pewnie niedobór czekolady. Trudno, jeszcze te kilka minut przeżyję.
Nie, to naprawdę jest Viola. Jednak Leon ją wypuścił...

Violetta

Siedziałam na ławce w parku, niemiłosiernie zwijając się z bólu. Nie mogę nawet ruszyć się z miejsca. Cholera, to dopiero trzeci miesiąc, a mnie skręca jakbym miała rodzić... Telefonu oczywiście ze sobą nie zabrałam, bo po co. Głupia ja... Ból zaczyna się przenosić wyżej w okolice krzyża, teraz nie mogę się nawet schylić. Teraz tylko cud by mnie uratował.
Podszedł do mnie szatyn o morskich oczach.
- Coś się stało? - zapytał się mnie troskliwie nieznajomy. Odpowiedziałam głośnym jękiem. - Spokojnie, jestem lekarzem, już dzwonie po pogotowie - odpowiedział z wyraźnym niepokojem w głosie.
Skuliłam nogi i czekałam aż doktor wykona telefon. Chcieli wiedzieć, jak mniej więcej wyglądała sytuacja, więc opowiedziałam im w skrócie co się wydarzyło.
- Będziemy za najwięcej dziesięć minut, proszę czekać - oznajmili ze spokojem, jakby w ogóle nie interesowało ich, co się działo. - Do widzenia - rozłączyli się bezczelnie.
- Viola, co się stało? - Obok mnie nagle znalazła się Fran.
Nie mogłam powiedzieć ani słowa, wiec wyręczył mnie lekarz.
- Dobra, dzwonie do Leona - powiedziała zniecierpliwiona Francesca i wyjęła telefon z kieszeni.
- Nie! - krzyknęłam. - Nie dzwon do niego...
- Zadzwonię. Nie przekonasz mnie.

Godzinę później - szpital

Leon

Poszedłem przed sale, o której mówiła Fran. Mam nadzieje, ze mnie wkręca.
- No ile można na ciebie czekać?! - usłyszałem głos Fran.
- Musiałem użerać się z Marco. Zostawiłem u niego Lenę. Ogarnij go kiedyś. W ogóle, co z Violą? Żartujesz, ze coś się jej stało, prawda?
- Nie. Nigdy nie żartuję na takie tematy. Lekarz ci wszystko dokładnie powie. Jest w sali.
Wszedłem do gabinetu. Był duży, nawet zbyt duży. Facet miał około pięćdziesiątki, chociaż wąsy dodawały mu lat. Violi by się pewnie nie spodobał... Zaraz, Leon ogarnij się.
Jego twarz przybrała inny wyraz, wyglądał jakby przed chwilą zjadł kilo pieprzu. Wygodnie zasiadł w fotelu i zaczął coś bazgrać w swoim notesie. Nic mu nie przeszkadzało. Po kilkunastu minutach w końcu spojrzał na mnie spod krzaczastych brwi.
- Jak się nazywa pańska... żona, dziewczyna?
- Violetta... Ca...Verdas. Violetta Verdas. To moja żona.
- Pańska żona...











DUM, DUM, DUUUUMMMM !!! Takie tam dramatyczne zakończenie. Będę zua ! :D
Dziękuję za pomoc przy rozdziale Oli mojej kochanej i mojej Martynie :D <3
I znowu moje bezsensowne przeprosiny, że nie było rozdziału 10 dni ( nie tak długo zresztą ). Nie miałam :
- weny;
- czasu;
I chyba nawet chęci...
Ale już jest... Kolejny - nie potrafię dokładnie określić kiedy, ale postaram się szybciej go napisać. Chociaż teraz czeka mnie jeszcze więcej roboty. Nie ze szkołą - z blogiem. 
Muszę uzupełnić tytuły rozdziałów, zrobić bohaterów, których obiecałam już dawno temu ( nie miałam czasu na to ) do tego opowiadania i kolejnego, dopracować dokładniej kolejne opowiadanie, żeby znowu nie wyszło mi 100 rozdziałów o wszystkim i o niczym, a przede wszystkim, żeby historia się ułożyła jak chcę, a nie na odwrót. Jeśli będę miała czas w weekend - postaram się to wszystko zrobić. Już dzisiaj się za to wezmę i bardzo prawdopodobne, że do końca tego miesiąca na blogu będę miała wszystko poukładane, no i najważniejsze - że ta historia się skończy i razem z początkiem nowego miesiąca - rozpocznie się kolejna.
To tyle, bo zauważyłam, że z rozdziału na rozdział mam coraz więcej do powiedzenia xDD
P.S. Prawdopodobnie zdjęć już nie będzie do końca tego opowiadania, bo nie mam czasu ich szukać w mojej wielkiej gromadzie ( prawie 10 000 zdjęć, jak nie więcej ), ale do następnego opowiadania postaram się żeby były. Chociaż tego również nie obiecuję. ;)

niedziela, 13 października 2013

Rozdział XCV // 95 ~ Spotkanie

Violetta
Siedziałam w domu już drugi dzień. Cały ten czas spędziłam na kanapie przeskakując z kanału na kanał. Od tego tyłek już zaczynał mnie pobolewać. A Leoś skakał nade mną jak nad jajkiem. Dobrze że pozwolił mi chociaż chodzić do toalety, bo przywarłabym do kanapy na stałe. Miałam już powoli dosyć Leona i tej jego "specjalnej" sałatki...- Kochanie, może sałatki? - krzyknął Leon.- Jeszcze raz mi powiesz o tej sałatce idioto, to nią dostaniesz!
Francesca
Usłyszałam dźwięk sms. Już miałam się schylić po telefon, gdy nagle nie wiadomo skąd pojawił się Marco.- Proszę, twoja komórka kotku. Nie możesz się teraz przemęczać - odparł spokojnie.- Chodzić może za mnie też będziesz, żebym się nie zmęczyła co? - odparłam z ironią.- Dla ciebie wszystko!- Wszystko?- Oczywiście.- Dobra usiądź plecami do mnie.Marco posłusznie usiadł, a ja zaczęłam go łaskotać pod łopatkami. Chyba mu się to spodobało, bo śmiał się tak głośno, że zdziwiłabym się, jeśli nie słyszeliby tego na zewnątrz. Po chwili Marco zmęczony śmiechem opadł na dywan. Wykorzystałam tę chwilę i wzięłam komórkę do ręki. Sms od Violetty."Sałatkowa tyrania obalona :D A jak tam u ciebie?"Już miałam odpisać, gdy poczułam że ktoś mnie łaskocze. Marco, spryciarz z niego.- Błagam, nie! - zaczęłam piszczeć i jeszcze głośniej się śmiać.- Złapałem cię i teraz nie wypuszczę, jak kotek myszkę - powiedział, po czym zamiauczał jak kotek.Przysunął swoje wargi do moich i złożył na moich ustach namiętny pocałunek. Zdążyłam już chwilę ochłonąć  gdy jego usta przeniosły się na mój brzuch.- Widzisz maluchu jakiego sprytnego masz tatę, co?
Lara
- Podaj mi chusteczkę Laruś, proszę...Po dwóch godzinach płaczu Fede, wreszcie zaznałam spokoju. I pomyśleć, że taki facet ryczy na zwykłym romansidle - Titanicu... Od dziś mówię "nie" wypożyczalniom filmowym.Ale i tak go kocham. Prawdziwą, serdeczną miłością, jaką nigdy nikogo nie kochałam. Wiem, że zawsze będzie przy mnie gdy będę go potrzebować.- Spać mi się chce Fede...- Zaniosę cię na górę i ani słowa sprzeciwu.Zrobiłam lekko zdziwioną minę. Po Fede sprzed kilku minut nie było śladu, a ja nie miałam nic przeciwko zaniesieniu na górę. Delikatnie wziął mnie na ręce i powoli zaniósł na górę, czułam że odpływam. Położył mnie na łóżku i pocałował mnie w usta po czym sam ułożył się obok mnie i zasnął głębokim snem.
Violetta
Leon leżał obrażony na mojej kanapie. Lenę mieliśmy na dzisiejszy wieczór z głowy, była dziś u Cami.- Złaź, chcę usiąść. Nogi mnie bolą.- Wyrzuciłaś moją sałatkę, to grzech niewybaczalny.- Oj nie dąsaj się tak. Jak jesteś taki mądry sam pochodź z takim brzuchem. No kochanie przepraszam. - Wskazałam mu palcem mój zaokrąglający się coraz bardziej brzuch.
- Oj no nie jest tak duży, nie przesadzaj. Ledwo co widać.
- Czyli mogę chodzić do pracy, zajmować się Lenką i normalnie żyć? - spytałam z nadzieją.
- Tego to ja nie powiedziałem. Ale jak chcesz, to możesz zająć się mną. - Na jego twarzy znów pojawił się uśmiech. Chyba czegoś ode mnie chciał...
- A jak dam ci buziaka to przestaniesz się fochać?
- Buziak to za mało, może tak byśmy spełnili nasz obowiązek małżeński, co?
- Leon, ty zboczeńcu... Chyba ci się coś w główce pomieszało...
- Nie kochanie, wprost przeciwnie. Kto by się oprał Leonowi Verdasowi?
- Jeszcze zaraz powiesz, że mnie zdra...
On już chyba zdawał się mnie nie słuchać, tylko przyciągnął mnie do siebie i zaczął całować jednocześnie rozpinając mi bluzkę. Nie pozostałam mu dłużna i zaczęłam robić to samo. Kilka minut, a nasze ubrania już znalazły się na podłodze.

Gdy skończyliśmy, oboje zadowoleni Leon pogłaskał mnie po brzuchu i powiedział:
- Zobacz jakiego masz zdolnego ojca, mały.

Następnego dnia...

Leon

Violetta jeszcze chyba była zadowolona po wczorajszym incydencie, bo z jej twarzy nie schodził uśmiech. I zjadła moją sałatkę, co po ostatnim praktycznie graniczyło z cudem. Wziąłem Lenkę na kolana i usiadłem obok Violi, która była zajęta oglądaniem telenoweli. Chwila... Telenoweli?... Czyżbym się przewidział, ona oglądała telenowele? Lenka chyba też to zauważyła, bo zaczęła podśpiewywać "Veo Veo".
- Widzisz to co ja widzę, córcia?
- Tiak - odpowiedziała trochę śmiesznie, a ja się uśmiechnąłem.
- Miałeś jednak rację kochanie, one są genialne - odpowiedziała Viola, jednocześnie wpychając do buzi kolejnego kiszonego ogórka.
- A coś ty dzisiaj taka szczęśliwa, kotku? Czyżby to zasługa twojego najlepszego i...
- Najskromniejszego męża? - przerwała mi.
Violetta zaczęła się śmiać, przez co opluła telewizor resztkami ogórka. Oczywiście ja to będę musiał sprzątnąć. Spojrzałem na nią dziwnie, a ona dalej się śmiała. Przerwał jej dzwonek do drzwi.
- No idź otworzyć. - Violetta nagle spoważniała i popchnęła mnie w stronę drzwi.
- A czemu ja?
- No bo ja nie mogę się przemęczać, skarbeńku - powiedziała sarkastycznie i uśmiechnęła się do mnie.
Podszedłem do drzwi i otworzyłem je. A za nimi kto? Diego oczywiście... I Naty?... Dziwne, że przyszli razem, ale nieważne. Pewnie Natalia będzie chciała wyciągnąć Violę na zakupy. W sumie... Niech idzie, bo znowu zacznie się ze mną kłócić, że ją ograniczam i nie daje jej normalnie żyć. A już przecież miała tak przez kilkanaście lat z ojcem. Ja nie chce jej krzywdzić...
Wpuściłem Naty i Diego do środka. Diego powiedział, że pójdzie na chwilkę do Lenki i za moment wróci. No jasne...
- Leoś, idę na zakupy z Naty. Wrócę za jakieś... Em... Wrócę jeszcze dzisiaj. - Dziewczyny zaczęły się śmiać i wyszły.
- Viola, a torebka? - krzyknąłem, żeby mnie usłyszała.
- A no tak - zaśmiała się i wzięła torebkę z wieszaka. - Dziękuję - powiedziała cicho i pocałowała mnie w policzek.

Violetta

Razem z Naty miałyśmy zamiar pójść do galerii handlowej mieszczącej się niedaleko parku. Postanowiłyśmy zrobić sobie "spacer", więc poszłyśmy dłuższą drogą. Przez cały czas rozmawiałyśmy o tym, że faceci są dziwni. Tak, obgaduje mojego najukochańszego męża, ale cii...
Gdy byłyśmy już przed samą galerią zadzwonił mój telefon. Obstawiam, że Leon. Wyciągnęłam komórkę z torebki i spojrzałam na wyświetlacz. Wywróciłam oczami i odebrałam.

V : Czego znowu chcesz Luigi?
L : Musimy się spotkać. Najlepiej teraz.
V : Nie, zapomnij!
Rozłączyłam się i chciałam schować telefon do torebki, ale znowu zadzwonił.
L : Viola, tylko na dziesięć minut, proszę.
V : Jezuu... No okey... Wiem, że będę strasznie żałować, ale okey. Za pięć minut w kawiarni, obok parku.
L : Dzięki, do zobaczenia.

Rozłączyłam się ponownie i schowałam telefon do torebki.
- Naty, bardzo cię przepraszam, ale muszę się na dziesięć minut spotkać z pewnym idiotą. Ty sobie pochodź po sklepach, czy coś, a ja później do ciebie dołączę. Jeszcze raz bardzo przepraszam.
- No spoko, nic się nie stało. Będę w KFC jak coś. - Szatynka zaśmiała się i poszła w stronę restauracji.

Luigi

Gdy przyszedłem do kawiarni Viola już na mnie czekała i zamawiała kawę. Idealnie...
- Cześć. Przepraszam za spóźnienie.
- Nic się nie stało - odpowiedziała i próbowała wymusić uśmiech. - Po co chciałeś się spotkać? Przecież wiesz, że kompletnie nic z tego nie wyjdzie. Nigdy, okey?
- Tak, wiem. Chciałem tylko porozmawiać.
- Tylko tyle? - Dziewczyna wywróciła oczami. - Przepraszam, idę na chwilę do łazienki.
Po chwili zniknęła mi z pola widzenia, więc mogłem zrobić to, co miałem robić. Wsypałem jej do kawy jakieś proszki, przez które podobno można poronić. Zwinąłem jej z torebki klucze i schowałem do swojej kieszeni.











Dobra, możecie mnie zabić, zadźgać, pobić, czy co tam chcecie. Wiem, że długo nie było rozdziału, bo prawie miesiąc i z tego powodu jestem na siebie strasznie zła, ale po prostu nie miałam czasu, a jak miałam - nie było weny. Przychodziłam ze szkoły o 15, musiałam wiele spraw związanych ze szkołą załatwić, jeszcze telefon mi się popsuł, kłótnie z rodzicami... Katastrofa. 
Ale teraz wszystko ( no prawie wszystko ) wróciło do normy i rozdziały będą pojawiały się częściej. Nie mówię, że codziennie jak w wakacje, bo na to już kompletnie nie miałabym czasu, ale chociaż raz w tygodniu. 
Jeśli dzisiaj będę miała czas i wenę, to pojawi się kolejny ;)
Bez zdjęć, bo już strasznie nie chciało mi się szukać i uważam, że nawet bym nie znalazła xD

A teraz trochę informacji : Od razu uprzedzam, że ten tak jakby tom, czy sezon, czy jak chcecie to nazwać, będzie miał 100 rozdziałów + prolog i epilog. Potem będę pisać kolejny i historia w nim będzie powiązania z dotychczasową. Często będę do niej wracać, itp. Nie wiem jeszcze ile będzie to miało rozdziałów, ale pewnie dość dużo xD
Czyli tak... Zostało do końca 5 rozdziałów + epilog. Będzie baaaardzo dużo zwrotów akcji, których się nawet nie spodziewacie. Za niektóre już możecie szykować broń xD
W kolejnej historii, będzie zaskakująco, tak myślę przynajmniej. No ale jak na razie nie zdradzę co tam takiego będzie :P
Mam nadzieję, że zrozumieliście ten bełkot... xD

To chyba tyle. Jeśli chcecie wiedzieć coś więcej, to nie pytajcie w komentarzach, tylko piszcie na gg, ask, czy maila. Obojętnie :D

EDIT : Dziękuję za wieeelgachną pomoc przy tym rozdziale, no i ogólnie rozplanowaniem kolejnych i za pomoc przy planowaniu kolejnego opowiadania - mojej kochanej Oli :D Jesteś wielka <3